Książę Pan wodził oczami dookoła, przyglądając się
uważnie po kolei całej piątce. Wszyscy siedzieli jak trusie i wpatrywali się w
leżące przed nimi dokumenty. W panującej ciszy rozległo się nagle dziwne tap,
tap, tap – jakby gdzieś spadały kropelki wody. Nie zwracając uwagi na te
dźwięki, Książę zapytał:
– No i jak? Przeczytaliście co należało? Kto powie, co
będzie najważniejsze na najbliższym posiedzeniu Starszyzny?
Nikt nie kwapił się do odpowiedzi, bo za dobrą można było
tylko zobaczyć uśmiech władcy, ale za złą groziło – w najlepszym razie –
pociągnięcie za ucho.
– Wasza Wysokość, a co z Głównym Starszym? On jest z nami
czy nie? – Danios z tekturowego zamku usiłował sprytnie zmienić temat rozmowy i
nawet mu się to na chwilę udało.
– Pewnie, że jest z nami, ale na nasze narady jeszcze nie
będzie przychodził, żeby nie szemrano o konszachtach między nami. Potem, kiedy
już wszyscy przywykną do tego, że głosuje zawsze tak jak chcemy, też będzie brał
udział w naszych spotkaniach. No, ale mówiliśmy o czym innym, zdaje się? A
więc? Od czego zaczynamy?
Książę powiódł wzrokiem po twarzach zebranych, gdzieś na
obrzeżach świadomości zarejestrował „tap, tap” wciąż kląskające w przestrzeni
komnaty, po czym westchnął ciężko i rzekł:
– Mamy do załatwienia parę ważnych uchwał. Najważniejsze
z nich to oczywiście te w sprawie Bern i Daniosa, ale są też inne, bardzo
znaczące z powodów politycznych, których wyjaśniał wam nie będę, bo i tak nie
pojmiecie.
– …ecie – powtórzył koniec wyrazu Marios od podatków,
patrząc tępo przed siebie.
Kląskanie stało się jakby bardziej natarczywe, wzrosła
też częstotliwość pojedynczych „tap”, „tap”. Książę kontynuował swoje wywody,
choć już czuł, że coś jest nie w porządku:
– Jak wiadomo, razem z Głównym i Zastępcą mamy siedem
głosów, brakuje nam więc tylko jednego, żeby mieć większość. Trzeba rzecz
rozwiązać politycznie, czyli użyć paru znanych chwytów i jednego słówka na
„de”.
– …de – powtórzył znów jak echo Marios, a pozostali
spozierali na siebie nawzajem z lekką konfuzją. Pierwszego słowa na „de”, które
przyszło wszystkim od razu do głowy, jakoś nie potrafili powiązać z użyciem
podczas obrad. Tymczasem uporczywe „tap, tap” zirytowało wreszcie Księcia.
– Cóż to za idiotyczne kląskanie, do stu kaduków?!! – ryknął.
– Zróbcie coś z tym natychmiast!!
– …miast – powiedział Marios, ani na jotę nie zmieniwszy
wyrazu twarzy.
Wzrok Księcia zatrzymał się na twarzy Mariosa. Władca
przypatrywał mu się przez chwilę z namysłem, po czym rzekł do Jolan:
– A zanurkujże pod stolik, mościa panno, bo już chyba
wiem, z czego owo kląskanie się bierze.
Jolan posłusznie dała nura pod stół. I rzeczywiście,
między nogami zebranych wesoło harcowały szare komórki Mariosa. Skakały, robiły
fikołki i spadały na podłogę z głośnym plaśnięciem, jedna przez drugą. Jolan,
zaprawiona w sztuce błyskawicznego podbierania ciasteczek z talerza, zręcznym
ruchem złapała cztery komórki na raz. Piąta, niestety, uciekła i schowała się
gdzieś w mysią dziurę. Z pomocą siedzącego obok Daniosa Jolan wsunęła komórki
Mariosowi do ucha, przechyliła mu głowę na bok i potrząsnęła, aby trafiły na
swoje miejsca.
– Że widzę obradujemy ja tu, Starszyzny uchwały przeciw i
za – powiedział Marios. Brak piątej komórki był wyraźny, ale poziom komunikacji
Mariosa z otoczeniem podniósł się na tyle, że pozostali mogli go zrozumieć.
Książę niezwłocznie wrócił więc do tematu:
– Słowo na „de”, które nam będzie tym razem bardzo
potrzebne, to demagogia. Nawet nie będę pytał, czy któreś z was wie, cóż to
takiego, bo bym się zdziwił, gdyby tak było. Od razu przejdę do rzeczy,
wyjaśnię wam na przykładzie. Praktycznym, cobyście lepiej pojęli.
Książę wyjął z szuflady ugotowane na twardo jajko.
Położył je przed Zbignosem i rozkazał:
– Zjedz!
– Książę! – załkał Zbignos. – Wasza Wysokość, błagam!
Przecie wiesz, że ja okropnie nie lubię jajek!
„Nie tylko nie lubisz, ale i nie masz” – pomyślał Książę,
a głośno powiedział:
– Wiem o tym i właśnie dlatego ciebie wybrałem do tego
przykładu. Czy ktoś potrafi zmusić Zbignosa do zjedzenia jajka?
– Ja! Ja potrafię! – wyrwał się Danios. – Paszczękę mu
otworzę szczypcami, przytrzymam w imadle i jajo do gardła wepchnę!
Książę spojrzał na niego z politowaniem i pokręcił głową.
Już przed spotkaniem przeczuwał, że nie będzie lekko. Wiedział przecie, kogo
sobie wybrał na stronników.
– Na tortury i okrucieństwo czas stosowny zapewne
nadejdzie. Ale na razie mówimy o metodach bez użycia siły fizycznej. No więc?
Potrafi ktoś?
Tym razem nikt się nie odezwał, więc Książę mówił dalej:
– Tu właśnie wykorzystujemy demagogię. Miast przekonywać
Zbignosa i zmuszać go do zrobienia czegoś, czego nie chce, mówimy mu, że swoją
postawą robi przykrość kurze. Możemy też się zbulwersować, oskarżyć go o
wrogość wobec wszystkich kur świata i w ogóle drobiu. No? Do dzieła!
Na tę komendę wszyscy zaczęli naskakiwać na Zbignosa,
przekrzykując się nawzajem:
– Jednego jajeczka zjeść nie chcesz? Biedna kurka się
namęczyła, a ty tego docenić nie potrafisz! – wołała Jolan.
– Jesteś przeciwnikiem hodowców! Na chleb biednym ludziom
nie pozwalasz zarobić, jedzenia jajek odmawiasz! – wtórował jej Danios.
– A co ci nie pasuje, białko czy żółtko? – Marios z lasu
wyróżnił się kreatywnością. – Takie ładne kolorki, może wolałbyś czarny i brązowy,
wtedy byś zjadł?
– Kura jajko mieć tobie dać, a ty wdzięczność żadna jej –
Marios od podatków koniecznie chciał udowodnić, że mimo braku jednej komórki
radzi sobie z pojmowaniem prostych poleceń.
Książę patrzył i słuchał z ukontentowaniem. Pochwalił
siebie samego w myślach za dobry pomysł ze szkoleniem praktycznym i postanowił,
że odtąd częściej będzie używał takiego sposobu tłumaczenia swoim poplecznikom
różnych zawiłości. Zakarbował sobie też w pamięci, by w większym stopniu
wykorzystywać demagogię w kontaktach z pospólstwem.
Zbignos, znękany, nie mogąc już dłużej słuchać tych
wszystkich zarzutów, chwycił jajko, prędko obrał ze skorupki i połknął w całości.
Skrzywił się przy tym z obrzydzeniem, ale dzielnie przetrwał wewnętrzne odruchy
i wyprostował się z zadowoleniem.
Zebrani zamilkli w zdumieniu. Zaiste, demagogia działała!
– Widzicie? – triumfował Książę. – Zjadł jajo, choć tego
nie chciał! I tak właśnie postąpimy na najbliższych obradach Starszyzny –
wykorzystamy demagogiczne chwyty, żeby uchwalić to, co chcemy. Pomnijcie,
potrzebujemy tylko jednego głosu więcej! Jak się dobrze namówimy, to nie ma
siły, jakiś jeden na pewno nie wytrzyma i zagłosuje po naszej myśli. No, to do
roboty!
Książę zatarł ręce, przełożył parę dokumentów i wyjął ze
stosiku właściwy papier.
– Zacznijmy od tego, że chcę być dawcą organów – rzekł.
– Że jak? – zdziwił się Danios. – Że wątrobę czy płuco
Książę chcesz oddać? A komu?
– Organów do kościoła, pacanie! – zirytował się władca. –
Zamierzam dać dwadzieścia tysięcy dukatów na remont instrumentu i taką
darowiznę zawarłem w uchwale. Przy okazji zapisałem też parę tysięcy dla
jednego bezdomnego.
– Ale te organy już wyremontowali rok temu… - wyrwało się
Mariosowi z lasu.
– Rok temu mnie na urzędzie nie było, więc jak mogłem
dać, trombocycie niedojrzały?! A teraz mogę i chcę, bo mam zamiar księdzu się
przypodobać i ludziom co poniektórym! Powiedz lepiej, mądralo, co zrobisz,
jeśli Starsi od Androsa i Iren nie będą chcieli się zgodzić? Jak demagogię tu
zastosujesz, hę?
– Eee… – Marios bardzo żałował, że nie trzymał języka na
wodzy.
– No właśnie! Taka
z wami robota! Jak trzeba koncept jakiś znaleźć, to już nie ma mądrego!
Książę rozsierdził się nie na żarty. Danios zerwał się z
miejsca, otworzył kredens, wyjął baryłeczkę okowity i nalał swemu panu pełen kielich.
Po chwili burza była już zażegnana, uspokojony władca rozparł się wygodnie na
tronie i rzekł:
– A więc, jeżeli ktoś się będzie sprzeciwiał, mówicie mu,
że jest wrogiem dobra publicznego. Organy są zabytkiem, a nawet jak nie są, to
nieważne, musicie przekonać widownię, że każdy przeciwnik mojej darowizny jest
barbarzyńcą, który o dziedzictwo nasze nie dba.
– Ja mogę się tego… zblu… zbur… zbulwersować – Zbignosowi
udało się wypowiedzieć nowe trudne słowo.
– Dobrze! – pochwalił Książę. – Zbulwersuj się, możesz
przy tym bezdomnym naskoczyć na nich, że obojętni na krzywdę ludzką i
bezduszni. Wszystko jasne?
Zebrani pokiwali głowami, zapisali sobie wskazówki,
Książę zaś kontynuował:
– Następna uchwała tyczy się handlu okowitą. Obiecałem
jednemu handlarzowi, co to ma kram przy kościele, że mu to załatwię. Tu nie
musicie się zbytnio wysilać, bo wspomoże nas pełnomocnik Robos. On ma te sprawy
w swojej pieczy i odpowiednio pokieruje dysputą. Już mu wydałem dyspozycje, a
wy możecie jeno potakiwać od czasu do czasu albo brawo bić. Byle bez przesady,
cyrku nie zróbcie!
Książę przepłukał gardło łykiem okowity i ciągnął:
– Kolejna rzecz to pożyczka od lichwiarza Podróżnika.
Chcę ją zamienić, ale na razie żaden inny lichwiarz nie kwapi się z ofertą. Aliści
muszę kwestię tej pożyczki ruszyć z miejsca ze względów propagandowych. Tuszę,
iż na obradach dopytywać będą o szczegóły, których podać nie zdołam, bo ich nie
znam. Co będziecie wtedy mówić?
Cisza zapadła i trwała. Wreszcie Jolan odezwała się
niepewnie:
– Że nie chcą finansów Kobylandii ratować?
– No nareszcie!! – lico Księcia pokraśniało. –
Przynajmniej jedna czegoś się nauczyła!
– Możemy też powiedzieć, że na oszczędnościach im nie
zależy – Danios nie chciał być gorszy. – Oszczędnościach, które można dla dobra
ludu wydać.
– Dobrze! Bardzo dobrze! – książę Miros uśmiechał się już
od ucha do ucha.
– Rzeknę ja Podróżnik won wrogowie na szkodę działać
chcą! Szyderczy śmiech w komnacie bije!
Słowa Mariosa nie były całkiem zrozumiałe, ale nikt się
tym nie przejął. Strategia została ustalona. Tymczasem Książę Pan przeszedł do
ostatniego punktu:
– A teraz słuchać mi uważnie po trzykroć! Najważniejsze,
jako rzekłem na początku, to odwołać Bern i powołać Daniosa. Tu najpierw
przygotujemy grunt.
Władca powiódł wzrokiem po wszystkich twarzach po kolei,
po czym wskazał na Mariosa:
– Ty! Nadasz się najlepiej!
– Ja! Nadam rzeknę chcesz co Panie!
– No właśnie, o to chodzi – Książę w lot pojął gotowość
Mariosa do wykonania rozkazu. – Zakarbuj sobie w pamięci: na początku obrad
zapytasz, czy to prawda, że Bern z Androsem wzięli tę pożyczkę od Podróżnika
potajemnie.
– Czy pożyczka Podróżnik sekret Bern – Marios zapamiętał
najważniejsze, bo Książę pokiwał głową z aprobatą i oświadczył:
– Tak jest. A ja odpowiem wtedy, że to wszystko jej wina
i żeby odwołali mi tę kobietę. Kiedy przyjdzie czas na głosowanie uchwały,
wyrwę jeszcze parę włosów z czupryny, rozedrę szaty, zapłaczę rzewnie nad
zamkniętymi drzwiami jej komnaty i powiem, żem kompletnie bezsilny bez
Skarbnika, nic zrobić nie mogę. Nakrzyczymy jeszcze trochę i musi się udać!
I stało się, jak sobie Książę umyślił. Obrady przebiegły
dokładnie wedle jego woli. Androsowi gdzieniegdzie się pogubili i głosowali
różnie, a na księżniczki od Iren wystarczyło trochę pokrzyczeć, żeby do szczętu
zgłupiały i zapomniały o podstawowej arytmetyce. Albo może im się wydawało, że
jak wstrzymają się od głosu, pokażą wówczas swoją niezależność. Było to
oczywistym absurdem, bo w istniejącym układzie wstrzymanie się oznaczało
faktycznie głos „za”. Książę Pan miał tego pełną świadomość i w duchu chichotał
z naiwności Anet i Agnes.
Szkoda, że uwagi Księcia uszło inne ważne zjawisko. Wśród
wielu uchwał była też jedna o wodzie i ściekach. Władca przygotował do niej bardzo
porządne zestawienia, słupki i wyliczenia, rozpoczął też starania, by mieszkańcy
Kobylandii płacili mniejsze daniny z tego tytułu. Wszystkie te zabiegi miały na
celu dobro księstwa i ludu, co każdy dostrzec potrafił. I cała Starszyzna, jak
jeden mąż, zagłosowała wedle woli Księcia. Nikt nie protestował, niepotrzebna
była ani demagogia, ani tym bardziej inne słowa na „de”...
A szara komórka Mariosa umościła się wygodnie w szparze
przy kominku i zasnęła.
Brawo Julita. Mam nadzieję że będziesz na każdej sesji.
OdpowiedzUsuńOj, nie mogę tego obiecać...
Usuń