Książę Pan był w wyśmienitym
nastroju, jako że tego dnia wypadało święto jego imienia i liczył na wiele
okazji do skosztowania wybornej okowity, którą spodziewał się otrzymać w
prezencie od Daniosa. Był pewien, że na dzisiejszych obradach wprowadzi go na
urząd Skarbnika, więc upominek należał się władcy podwójnie. Zastanawiał się
też, jakie miłe niespodzianki przygotują dlań Starszyzna i dworzanie. Zaiste,
dzień zapowiadał się wspaniale! Książę podążał więc do zamku z uśmiechem na
ustach, myśląc o czekających go przyjemnościach. A kiedy przypomniał sobie, jak
genialnie załatwił sprawę tych trzech milionów dukatów, które wpłynęły do
skarbca, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Podczas zebrań ludowych zręcznie się
wyłgał, zaparł w żywy kamień i nazwał rzecz bujdą. A potem, gdy wieść się
rozniosła i dotarła nawet do „Dziennika Stargarlandii”, wykręcił kota ogonem – jak
to tylko on potrafił. Sprzedał pismakowi bajeczkę, że niby przewidywał
wcześniej taki napływ dukatów, ale i cieszyć się nie ma z czego, bo zaraz
płacić trzeba będzie rachunki różne i skarbiec znów za chwilę pustką zaświeci.
Nie omieszkał przy tym ponarzekać na kiepski stan finansów księstwa, zawiniony
– a jakże! – przez Androsa i jego dworaków. „Na nic wysiłki Iren czy innych, co
to prawdę ludowi głosić próbują!” – myślał. – „Moi wierni druhowie są tak we
mnie zapatrzeni, że niczego nie widzą, żadnych moich niegodziwości ni krętactw,
zaś rozkazy spełniają bez szemrania! A i lud ciemny w każdą bajdę uwierzy, bo
tak ją pokazać potrafię, iż na najczystszą prawdę wygląda! Jak nagryzmoliłem na
zamkowej ścianie o moich niby wieczornych objazdach księstwa, malując obraz
władcy troskliwego i dóbr pilnującego, nikomu nawet do głowy nie wpadło, żem po
ciemku nic zobaczyć nie mógł, chi, chi!”
Tak sobie rozmyślając,
Książę dotarł do celu i wysiadł z wozu. Rzucił lejce stajennemu, by konie
wyprzągł i napoił, a sam wkroczył do zamku. Od progu wyczuł uroczysty nastrój,
dostrzegł grzeczne uśmiechy na twarzach dworaków i pochowane po kątach kwiaty.
Wszedł do swojej komnaty udając, że dzień jest zwyczajny jak zawsze i gdy po
chwili rozległo się nieśmiałe pukanie, zawołał „wejść!” nie patrząc na drzwi,
lecz pochylając głowę nad jakimś pergaminem.
– Życzymy, życzymy, zdrowia,
szczęścia, pomyślności – wyrecytowała grupka dworzan, której przewodził Danios.
– Och, jakaż przemiła
niespodzianka! – zawołał Książę Pan, udając zaskoczenie. Jednocześnie szybko przebiegł
wzrokiem po twarzach przybyłych, żeby zapamiętać, kto przyszedł z życzeniami. A
może raczej – kogo nie było wśród gości z kwiatami. „No, to wiadomo, kogo
trzeba będzie wychłostać za jakieś zmyślone przewinienie”– pomyślał.
Dworacy, wręczywszy kwiaty i
upominki, wycofali się do swych obowiązków. W komnacie został jedynie Danios, z
którym Książę wychylił szklanicę okowity i chwilę pogawędził. Rozkazał mu
czekać do czasu głosowania nad jego powołaniem na Skarbnika, sam zaś udał się na
obrady.
Wszyscy Starsi byli już na
miejscu (jedynym nieobecnym był Marios, ten z lasu), ale ku swemu zdziwieniu
książę Miros nigdzie nie dostrzegł przygotowanych kwiatów, a tym bardziej
podarków. Szybko się okazało, że Starszyzna nie zamierza uczcić w żaden sposób
święta Księcia, bo Główny Starszy rozpoczął obrady jak gdyby nigdy nic. Władca
spochmurniał i przez kilkanaście minut usiłował obmyślić jakąś zemstę. Nie
udało mu się jednak, a przyszła pora na jego wystąpienie, więc musiał zebrać
się w sobie, żeby nikt nie poznał, co zaprząta mu głowę. Zwłaszcza że obradom
przyglądała się wyjątkowo spora grupka gapiów, bo oprócz tych, co zawsze
przychodzili, pojawiły się też dwie nowo wybrane Rządczynie – z Jęczydołu i
Kobylanki. Był także Józos, słynny pełnomocnik, sklepikarka (żywo
zainteresowana jedną z uchwał), Bajarka, no i oczywiście Artos ze swoją
skrzyneczką do utrwalania obrazów i dźwięków. Oj, trzeba się było pilnować!
– Taaak... – zaczął. – No więc, niech lud się
dowie, co jako Książę Pan Kobylandii czynię dla księstwa. Otóż głównie spędzam czas
na negocjacjach. Wciąż muszę z kimś negocjować, a to bardzo męczące jest!
Często negocjuję długo w noc, a o świcie znowu zaczynam! W wolne soboty i niedziele
też! Od tych negocjacji głowa mnie boli, ale dla księstwa się poświęcam, jak
wół haruję i to bez słowa skargi! A kiedy nie negocjuję, to znów pisma różne
piszę. O, na przykład niedawno napisałem bardzo ważny list do królewskiego
ministra, żeby dukatów trochę podesłał, ale mi odpowiedział, żem chyba rozum
postradał. I co, taką obrazę miałem zdzierżyć?! To mu napisałem, że sam jest
głupek i w dodatku królewski. Teraz czekam, co odpowie, ale pewnikiem znów będę
musiał mu pokazać, gdzie raki zimują. I tak mi czas mija... A, no jeszcze
oczywista rzecz, że ludowi memu najmilszemu w Kobylandii pomagam! Każdy człek,
co po prośbie do mnie przychodzi, banana dostaje! Władca ze mnie jest przecie
ukochany i troskliwy, biedakom dukaty rozdaję ze skarbca, a zamiaruję nawet
cały rząd chałup dla bezdomnych zbudować! Zamiast gościńca z Cisewa do
Wielichówka, ot co!
Książę jakby zapomniał o
obserwatorach, a może obie Rządczynie, które gorliwie kiwały głowami po każdym
zdaniu albo wtrącały jakieś zawołania w rodzaju „chwała ci, Panie nasz
miłościwy” czy „najmądrzejszy z mądrych władco ukochany”, wprawiły go w takie
samozadowolenie, że coraz bardziej się rozkręcał.
– Długi mamy! – zawołał. –
Dziewięć i pół miliona dukatów zapłacić musimy! Wszystko przez mojego
poprzednika, nic nie robił, a ja teraz muszę się męczyć, żeby sprawy do ładu
doprowadzić! Sporządziłem wykaz tych długów, dostaliście go, to sobie
popatrzcie!
– Niczego takiego nie
dostaliśmy, Książę – zaprotestował Starszy Kristos.
– Nie? No to nie! Ale długi
mamy!
– To może nam Książę powie,
czego te długi dotyczą? – zapytała Starsza Agnes.
– Oj, różnych rzeczy! Na
przykład za pochodnie zapłacić musimy Traktom Królewskim 800 tysięcy dukatów!
Chociaż Skarbniczka się ze mną nie zgadza, ja wiem lepiej, że musimy!
– A to my chętnie poznamy
opinię Skarbniczki – natychmiast wtrącił Kristos.
Rad, nierad, musiał Książę
zezwolić Skarbniczce, by powiedziała, co myśli.
– Ja nie mam informacji o
żadnych dziewięciu i pół milionach – zaczęła Bern. – Z moich obliczeń wynika, że
mamy do zapłacenia niewiele ponad sto tysięcy. A z tą zapłatą za pochodnie dla
Traktów Królewskich też trzeba powalczyć, do sądu królewskiego się udać, bo
mamy szanse.
– Nic nie mamy! – ryknął
Książę Pan. – Mądrzejszy jestem! Pani czytać nie umiesz dobrze, ja potrafię
lepiej! Wszystko wiem! Do żadnego sądu nie pójdę!
– Książę, skoro jest różnica
zdań, może warto byłoby radcę jakiego o pomoc poprosić? – Główny Starszy
widząc, że zaraz rozpęta się awantura, próbował załagodzić sytuację.
– Żadnego radcy nie potrzebuję!
Sam wiem wszystko najlepiej!
– A ile pieniędzy mamy teraz
w skarbcu? – spytała Starsza Anet, żeby zmienić temat, bo ucho ją rozbolało od
wrzasków Księcia.
– Trochę ponad cztery
miliony, z tego półtora potrzeba do zasypania dziury – odparła Skarbniczka.
– Czyli to jednak prawda, że
dostaliśmy niespodziewane pieniążki! Dlaczego nam Książę o tym nie powiedział?
– Anet zadała pytanie tonem łagodnego wyrzutu.
– No bo nie! A co, muszę?
Chcesz mnie, pani, rozliczać?
– A kiedy będą zasypane
dziury w gościńcu z Cisewa do Wielichówka? – tym razem Starsza Czes usiłowała
zmienić temat, bo książęce oblicze stawało się z wolna coraz bardziej
szkarłatne. Ale niestety, jej pytanie tylko jeszcze bardziej go rozsierdziło.
– A nie będą! Do lata na
pewno! Sam wszystkie gościńce wzdłuż i wszerz przemierzyłem! Uważam, że ten, o
którym pani rzeczesz, dobry jest i basta!
Starszy Marios (ten od
podatków) wtrącił się do rozmowy:
– Ja tylko przypomnę, żeś
pani chciała budować ów gościniec za dziesięć lat, boś głosowała za planem
pieniężnym Androsa!
– A co ma piernik do
wiatraka? – zdziwiła się Czes.
– Nic – odparł Marios. – Ale
dobrze brzmi! Tak jakbym umiał myśleć, no nie?
Ostatnie słowa skierował do
siedzącego obok Daniosa (z tekturowego zamku) i obaj zachichotali. Tymczasem
odezwała się Starsza Jolan:
– Książę Panie, a ja proszę,
żebyś coś zrobił z tym utrwalaniem naszych obrad! Ten jegomość ustawia
skrzyneczkę zawsze w tym samym miejscu i jej oko wciąż na mnie patrzy! Na
widelec mnie nadziewa!
Tu Jolan spojrzała wrogo na
Artosa, po czym załkała żałośnie:
– I ciasteczek jeść nie
mogę! Buuu!
Książę miał dosyć.
Odechciało mu się wysłuchiwania pytań, odpowiadania i dyskutowania. Czekał już
tylko na głosowanie w sprawie odwołania Bern i powołania Daniosa. Kiedy
nadszedł czas na te uchwały, powiedział, że musi coś załatwić i poprosił
Głównego Starszego o zarządzenie przerwy.
Po kilkunastu minutach
wrócił do sali obrad. Do szaty miał przyklejonego Daniosa. Przytrzymywał go
lewą ręką, bo trochę mu się majtał. Prawą natomiast ciągnął za kołnierz Mariosa
(z lasu), którego najwyraźniej oderwał od jakiejś roboty, jako że ten był w
kufajce i gumiakach, a za pas zatknął siekierkę.
– Siedź tu i głosuj jak się
należy – zapowiedział Książę Mariosowi, sadzając go na krześle. Potem odkleił Daniosa
od sukmany i posadowił z tyłu na widowni. Pogładził go jeszcze czule po łysinie
i zasiadł na swoim miejscu.
– Zostało nam już tylko parę
uchwał na dzisiaj – zaczął Główny Starszy. – Pierwsza dotyczy dokarmiania kotów
na trakcie przy jeziorze. Książę Panie, cóż nam rzekniesz o tej uchwale?
– A, no tak, dokarmianie
kotów – władca już wybiegał myślą naprzód do uchwały o odwołaniu Bern i był
nieco rozkojarzony. Ale otrząsnął się szybko i rzekł:
– Otóż koty i psy bezpańskie
należałoby wystrzelać. Najchętniej wynająłbym jakiegoś łucznika, niechby sobie
polowanie urządził. Nie trzeba byłoby wtedy dokarmiać. Ale w sumie i tak nie
będzie trzeba, bo zabraniam dokarmiania i już. A jak strażnicy znajdą jakiegoś
zwierzaka błąkającego się po księstwie, to na ścianie zamkowej jego obrazek
ruchomy powieszą. Będzie tam sobie fikał, miauczał czy szczekał, to może się
komu spodoba i weźmie sobie stworzenie do chałupy.
Cała Starszyzna poparła
uchwałę zabraniającą dokarmiania kotów nad jeziorem.
– Hm, no cóż – rzekł Główny
Starszy. – Przejdźmy w takim razie do następnej uchwały, czyli odwołania
Skarbniczki Bern.
W komnacie obrad zaległa
cisza, wszyscy siedzieli bez ruchu, nawet powietrze jakby zamarło. Główny
Starszy odczytywał kolejne nazwiska, a Starsi mówili „za”, „przeciw” albo
„wstrzymuję się”. Książę ze zdumieniem śledził wyniki głosowania. Był
przekonany, że oprócz swych wiernych sojuszników ma po swojej stronie Gregosa i
Bogdosa, a dodatkowo Starszego Zygmosa. Tymczasem Bogdos się wstrzymał, a
Zygmos głosował przeciw! I uchwała nie przeszła... Książę szybko wyprowadził
Daniosa z komnaty, (biedaczysko wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać), a
kiedy wrócił, gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Spróbował zakrzywić
czasoprzestrzeń – ale mu się nie udało. Rzeczywistość nie zmieniła się ani na
jotę. Rzucił urok – ale tylko coś pyrknęło w powietrzu, zabulgotało i po
sekundzie wyparowało. Starsi nawet nie zdążyli nic zauważyć. Miros już miał
ponowić próbę, kiedy odezwał się Zbignos:
– Wasza Wysokość, drewno...
Na dźwięk słowa „drewno”
Książę jakby się obudził z letargu.
– Aaa! Drewno jest
kradzione! – zakrzyknął. – Złodzieja mamy w naszym gronie! Nie daruję, przed
sąd zaciągnę, oskarżę, do lochu każę wrzucić! Mówi, że biednej kobiecinie
oddał, a ona chałupę ma, więc nie biedna! Kradzież! Złodziejstwo!
Starsi siedzieli jak
zamurowani. Zygmos, którego ta przemowa dotyczyła, nie potrafił słowa
wykrztusić. Kilka tygodni wcześniej, kiedy jeszcze był Rządcą wsi Morzyczyn,
zabrał część zwiezionego przez siebie drewna. Wszyscy Rządcy w Kobylandii w
zamian za pracę przy zwózce drewna do książęcych zameczków mogli wziąć dla
siebie jego szóstą część. Takie prawo nadał im Andros i każdy mieszkaniec księstwa
uważał je za sprawiedliwe. Tymczasem Miros postanowił przedstawić sprawę jako
kradzież, aby zemścić się na Zygmosie za głosowanie przeciwko odwołaniu Bern...
Kiedy Książę skończył mówić,
natychmiast opuścił komnatę. Był wściekły i rozgoryczony. „Nie rozumiem,
dlaczego Starszyzna chce myśleć samodzielnie! Przecież ja robię to za nich!
Jedyna pociecha to ta moja piątka, posłuszna i oddana. Uwierzą we wszystko,
nawet jak im powiem, że czarne jest białe, a Kopernik była kobietą!” – myślał.
Książę wszedł do swojej
komnaty, gdzie od kilkunastu minut czekał na niego przygnębiony i szlochający
Danios.
– Co się odwlecze, to nie
uciecze – surowo rzekł Książę. – Nalej!
Bo też nic innego im nie
pozostało, jak opróżnić do dna dzban okowity.
Pani Julito, często wspominałem, że bajki są super. Proszę tylko nie zniechęcać się do pisania przez strażników księcia typu obserwator70. Proponuję zbojkotować stronę wójta i nie wchodzić na nią. Jak już tam zaczyna wywdzięczać się Marcin Lewicki z kolaboratami na temat drzew - nie warto.
OdpowiedzUsuńEee, strażnicy księcia mnie tak łatwo nie zniechęcą :) Jedyne, co się może zdarzyć, to brak weny :) Pozdrawiam!
Usuń