poniedziałek, 2 marca 2015

14. Bajka o tym, że czasem słońce świeci tylko rankiem

Książę Pan był w wyśmienitym nastroju, jako że tego dnia wypadało święto jego imienia i liczył na wiele okazji do skosztowania wybornej okowity, którą spodziewał się otrzymać w prezencie od Daniosa. Był pewien, że na dzisiejszych obradach wprowadzi go na urząd Skarbnika, więc upominek należał się władcy podwójnie. Zastanawiał się też, jakie miłe niespodzianki przygotują dlań Starszyzna i dworzanie. Zaiste, dzień zapowiadał się wspaniale! Książę podążał więc do zamku z uśmiechem na ustach, myśląc o czekających go przyjemnościach. A kiedy przypomniał sobie, jak genialnie załatwił sprawę tych trzech milionów dukatów, które wpłynęły do skarbca, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Podczas zebrań ludowych zręcznie się wyłgał, zaparł w żywy kamień i nazwał rzecz bujdą. A potem, gdy wieść się rozniosła i dotarła nawet do „Dziennika Stargarlandii”, wykręcił kota ogonem – jak to tylko on potrafił. Sprzedał pismakowi bajeczkę, że niby przewidywał wcześniej taki napływ dukatów, ale i cieszyć się nie ma z czego, bo zaraz płacić trzeba będzie rachunki różne i skarbiec znów za chwilę pustką zaświeci. Nie omieszkał przy tym ponarzekać na kiepski stan finansów księstwa, zawiniony – a jakże! – przez Androsa i jego dworaków. „Na nic wysiłki Iren czy innych, co to prawdę ludowi głosić próbują!” – myślał. – „Moi wierni druhowie są tak we mnie zapatrzeni, że niczego nie widzą, żadnych moich niegodziwości ni krętactw, zaś rozkazy spełniają bez szemrania! A i lud ciemny w każdą bajdę uwierzy, bo tak ją pokazać potrafię, iż na najczystszą prawdę wygląda! Jak nagryzmoliłem na zamkowej ścianie o moich niby wieczornych objazdach księstwa, malując obraz władcy troskliwego i dóbr pilnującego, nikomu nawet do głowy nie wpadło, żem po ciemku nic zobaczyć nie mógł, chi, chi!”
Tak sobie rozmyślając, Książę dotarł do celu i wysiadł z wozu. Rzucił lejce stajennemu, by konie wyprzągł i napoił, a sam wkroczył do zamku. Od progu wyczuł uroczysty nastrój, dostrzegł grzeczne uśmiechy na twarzach dworaków i pochowane po kątach kwiaty. Wszedł do swojej komnaty udając, że dzień jest zwyczajny jak zawsze i gdy po chwili rozległo się nieśmiałe pukanie, zawołał „wejść!” nie patrząc na drzwi, lecz pochylając głowę nad jakimś pergaminem.
– Życzymy, życzymy, zdrowia, szczęścia, pomyślności – wyrecytowała grupka dworzan, której przewodził Danios.
– Och, jakaż przemiła niespodzianka! – zawołał Książę Pan, udając zaskoczenie. Jednocześnie szybko przebiegł wzrokiem po twarzach przybyłych, żeby zapamiętać, kto przyszedł z życzeniami. A może raczej – kogo nie było wśród gości z kwiatami. „No, to wiadomo, kogo trzeba będzie wychłostać za jakieś zmyślone przewinienie”– pomyślał.
Dworacy, wręczywszy kwiaty i upominki, wycofali się do swych obowiązków. W komnacie został jedynie Danios, z którym Książę wychylił szklanicę okowity i chwilę pogawędził. Rozkazał mu czekać do czasu głosowania nad jego powołaniem na Skarbnika, sam zaś udał się na obrady.
Wszyscy Starsi byli już na miejscu (jedynym nieobecnym był Marios, ten z lasu), ale ku swemu zdziwieniu książę Miros nigdzie nie dostrzegł przygotowanych kwiatów, a tym bardziej podarków. Szybko się okazało, że Starszyzna nie zamierza uczcić w żaden sposób święta Księcia, bo Główny Starszy rozpoczął obrady jak gdyby nigdy nic. Władca spochmurniał i przez kilkanaście minut usiłował obmyślić jakąś zemstę. Nie udało mu się jednak, a przyszła pora na jego wystąpienie, więc musiał zebrać się w sobie, żeby nikt nie poznał, co zaprząta mu głowę. Zwłaszcza że obradom przyglądała się wyjątkowo spora grupka gapiów, bo oprócz tych, co zawsze przychodzili, pojawiły się też dwie nowo wybrane Rządczynie – z Jęczydołu i Kobylanki. Był także Józos, słynny pełnomocnik, sklepikarka (żywo zainteresowana jedną z uchwał), Bajarka, no i oczywiście Artos ze swoją skrzyneczką do utrwalania obrazów i dźwięków. Oj, trzeba się było pilnować!
  Taaak... – zaczął. – No więc, niech lud się dowie, co jako Książę Pan Kobylandii czynię dla księstwa. Otóż głównie spędzam czas na negocjacjach. Wciąż muszę z kimś negocjować, a to bardzo męczące jest! Często negocjuję długo w noc, a o świcie znowu zaczynam! W wolne soboty i niedziele też! Od tych negocjacji głowa mnie boli, ale dla księstwa się poświęcam, jak wół haruję i to bez słowa skargi! A kiedy nie negocjuję, to znów pisma różne piszę. O, na przykład niedawno napisałem bardzo ważny list do królewskiego ministra, żeby dukatów trochę podesłał, ale mi odpowiedział, żem chyba rozum postradał. I co, taką obrazę miałem zdzierżyć?! To mu napisałem, że sam jest głupek i w dodatku królewski. Teraz czekam, co odpowie, ale pewnikiem znów będę musiał mu pokazać, gdzie raki zimują. I tak mi czas mija... A, no jeszcze oczywista rzecz, że ludowi memu najmilszemu w Kobylandii pomagam! Każdy człek, co po prośbie do mnie przychodzi, banana dostaje! Władca ze mnie jest przecie ukochany i troskliwy, biedakom dukaty rozdaję ze skarbca, a zamiaruję nawet cały rząd chałup dla bezdomnych zbudować! Zamiast gościńca z Cisewa do Wielichówka, ot co!
Książę jakby zapomniał o obserwatorach, a może obie Rządczynie, które gorliwie kiwały głowami po każdym zdaniu albo wtrącały jakieś zawołania w rodzaju „chwała ci, Panie nasz miłościwy” czy „najmądrzejszy z mądrych władco ukochany”, wprawiły go w takie samozadowolenie, że coraz bardziej się rozkręcał.
– Długi mamy! – zawołał. – Dziewięć i pół miliona dukatów zapłacić musimy! Wszystko przez mojego poprzednika, nic nie robił, a ja teraz muszę się męczyć, żeby sprawy do ładu doprowadzić! Sporządziłem wykaz tych długów, dostaliście go, to sobie popatrzcie!
– Niczego takiego nie dostaliśmy, Książę – zaprotestował Starszy Kristos.
– Nie? No to nie! Ale długi mamy!
– To może nam Książę powie, czego te długi dotyczą? – zapytała Starsza Agnes.
– Oj, różnych rzeczy! Na przykład za pochodnie zapłacić musimy Traktom Królewskim 800 tysięcy dukatów! Chociaż Skarbniczka się ze mną nie zgadza, ja wiem lepiej, że musimy!
– A to my chętnie poznamy opinię Skarbniczki – natychmiast wtrącił Kristos.
Rad, nierad, musiał Książę zezwolić Skarbniczce, by powiedziała, co myśli.
– Ja nie mam informacji o żadnych dziewięciu i pół milionach – zaczęła Bern. – Z moich obliczeń wynika, że mamy do zapłacenia niewiele ponad sto tysięcy. A z tą zapłatą za pochodnie dla Traktów Królewskich też trzeba powalczyć, do sądu królewskiego się udać, bo mamy szanse.
– Nic nie mamy! – ryknął Książę Pan. – Mądrzejszy jestem! Pani czytać nie umiesz dobrze, ja potrafię lepiej! Wszystko wiem! Do żadnego sądu nie pójdę!
– Książę, skoro jest różnica zdań, może warto byłoby radcę jakiego o pomoc poprosić? – Główny Starszy widząc, że zaraz rozpęta się awantura, próbował załagodzić sytuację.
– Żadnego radcy nie potrzebuję! Sam wiem wszystko najlepiej!
– A ile pieniędzy mamy teraz w skarbcu? – spytała Starsza Anet, żeby zmienić temat, bo ucho ją rozbolało od wrzasków Księcia.
– Trochę ponad cztery miliony, z tego półtora potrzeba do zasypania dziury – odparła Skarbniczka.
– Czyli to jednak prawda, że dostaliśmy niespodziewane pieniążki! Dlaczego nam Książę o tym nie powiedział? – Anet zadała pytanie tonem łagodnego wyrzutu.
– No bo nie! A co, muszę? Chcesz mnie, pani, rozliczać?
– A kiedy będą zasypane dziury w gościńcu z Cisewa do Wielichówka? – tym razem Starsza Czes usiłowała zmienić temat, bo książęce oblicze stawało się z wolna coraz bardziej szkarłatne. Ale niestety, jej pytanie tylko jeszcze bardziej go rozsierdziło.
– A nie będą! Do lata na pewno! Sam wszystkie gościńce wzdłuż i wszerz przemierzyłem! Uważam, że ten, o którym pani rzeczesz, dobry jest i basta!
Starszy Marios (ten od podatków) wtrącił się do rozmowy:
– Ja tylko przypomnę, żeś pani chciała budować ów gościniec za dziesięć lat, boś głosowała za planem pieniężnym Androsa!
– A co ma piernik do wiatraka? – zdziwiła się Czes.
– Nic – odparł Marios. – Ale dobrze brzmi! Tak jakbym umiał myśleć, no nie?
Ostatnie słowa skierował do siedzącego obok Daniosa (z tekturowego zamku) i obaj zachichotali. Tymczasem odezwała się Starsza Jolan:
– Książę Panie, a ja proszę, żebyś coś zrobił z tym utrwalaniem naszych obrad! Ten jegomość ustawia skrzyneczkę zawsze w tym samym miejscu i jej oko wciąż na mnie patrzy! Na widelec mnie nadziewa!
Tu Jolan spojrzała wrogo na Artosa, po czym załkała żałośnie:
– I ciasteczek jeść nie mogę! Buuu!
Książę miał dosyć. Odechciało mu się wysłuchiwania pytań, odpowiadania i dyskutowania. Czekał już tylko na głosowanie w sprawie odwołania Bern i powołania Daniosa. Kiedy nadszedł czas na te uchwały, powiedział, że musi coś załatwić i poprosił Głównego Starszego o zarządzenie przerwy.
Po kilkunastu minutach wrócił do sali obrad. Do szaty miał przyklejonego Daniosa. Przytrzymywał go lewą ręką, bo trochę mu się majtał. Prawą natomiast ciągnął za kołnierz Mariosa (z lasu), którego najwyraźniej oderwał od jakiejś roboty, jako że ten był w kufajce i gumiakach, a za pas zatknął siekierkę.
– Siedź tu i głosuj jak się należy – zapowiedział Książę Mariosowi, sadzając go na krześle. Potem odkleił Daniosa od sukmany i posadowił z tyłu na widowni. Pogładził go jeszcze czule po łysinie i zasiadł na swoim miejscu.
– Zostało nam już tylko parę uchwał na dzisiaj – zaczął Główny Starszy. – Pierwsza dotyczy dokarmiania kotów na trakcie przy jeziorze. Książę Panie, cóż nam rzekniesz o tej uchwale?
– A, no tak, dokarmianie kotów – władca już wybiegał myślą naprzód do uchwały o odwołaniu Bern i był nieco rozkojarzony. Ale otrząsnął się szybko i rzekł:
– Otóż koty i psy bezpańskie należałoby wystrzelać. Najchętniej wynająłbym jakiegoś łucznika, niechby sobie polowanie urządził. Nie trzeba byłoby wtedy dokarmiać. Ale w sumie i tak nie będzie trzeba, bo zabraniam dokarmiania i już. A jak strażnicy znajdą jakiegoś zwierzaka błąkającego się po księstwie, to na ścianie zamkowej jego obrazek ruchomy powieszą. Będzie tam sobie fikał, miauczał czy szczekał, to może się komu spodoba i weźmie sobie stworzenie do chałupy.
Cała Starszyzna poparła uchwałę zabraniającą dokarmiania kotów nad jeziorem.
– Hm, no cóż – rzekł Główny Starszy. – Przejdźmy w takim razie do następnej uchwały, czyli odwołania Skarbniczki Bern.
W komnacie obrad zaległa cisza, wszyscy siedzieli bez ruchu, nawet powietrze jakby zamarło. Główny Starszy odczytywał kolejne nazwiska, a Starsi mówili „za”, „przeciw” albo „wstrzymuję się”. Książę ze zdumieniem śledził wyniki głosowania. Był przekonany, że oprócz swych wiernych sojuszników ma po swojej stronie Gregosa i Bogdosa, a dodatkowo Starszego Zygmosa. Tymczasem Bogdos się wstrzymał, a Zygmos głosował przeciw! I uchwała nie przeszła... Książę szybko wyprowadził Daniosa z komnaty, (biedaczysko wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać), a kiedy wrócił, gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Spróbował zakrzywić czasoprzestrzeń – ale mu się nie udało. Rzeczywistość nie zmieniła się ani na jotę. Rzucił urok – ale tylko coś pyrknęło w powietrzu, zabulgotało i po sekundzie wyparowało. Starsi nawet nie zdążyli nic zauważyć. Miros już miał ponowić próbę, kiedy odezwał się Zbignos:
– Wasza Wysokość, drewno...
Na dźwięk słowa „drewno” Książę jakby się obudził z letargu.
– Aaa! Drewno jest kradzione! – zakrzyknął. – Złodzieja mamy w naszym gronie! Nie daruję, przed sąd zaciągnę, oskarżę, do lochu każę wrzucić! Mówi, że biednej kobiecinie oddał, a ona chałupę ma, więc nie biedna! Kradzież! Złodziejstwo!
Starsi siedzieli jak zamurowani. Zygmos, którego ta przemowa dotyczyła, nie potrafił słowa wykrztusić. Kilka tygodni wcześniej, kiedy jeszcze był Rządcą wsi Morzyczyn, zabrał część zwiezionego przez siebie drewna. Wszyscy Rządcy w Kobylandii w zamian za pracę przy zwózce drewna do książęcych zameczków mogli wziąć dla siebie jego szóstą część. Takie prawo nadał im Andros i każdy mieszkaniec księstwa uważał je za sprawiedliwe. Tymczasem Miros postanowił przedstawić sprawę jako kradzież, aby zemścić się na Zygmosie za głosowanie przeciwko odwołaniu Bern...
Kiedy Książę skończył mówić, natychmiast opuścił komnatę. Był wściekły i rozgoryczony. „Nie rozumiem, dlaczego Starszyzna chce myśleć samodzielnie! Przecież ja robię to za nich! Jedyna pociecha to ta moja piątka, posłuszna i oddana. Uwierzą we wszystko, nawet jak im powiem, że czarne jest białe, a Kopernik była kobietą!” – myślał.
Książę wszedł do swojej komnaty, gdzie od kilkunastu minut czekał na niego przygnębiony i szlochający Danios.
– Co się odwlecze, to nie uciecze – surowo rzekł Książę. – Nalej!
Bo też nic innego im nie pozostało, jak opróżnić do dna dzban okowity.

2 komentarze:

  1. Pani Julito, często wspominałem, że bajki są super. Proszę tylko nie zniechęcać się do pisania przez strażników księcia typu obserwator70. Proponuję zbojkotować stronę wójta i nie wchodzić na nią. Jak już tam zaczyna wywdzięczać się Marcin Lewicki z kolaboratami na temat drzew - nie warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, strażnicy księcia mnie tak łatwo nie zniechęcą :) Jedyne, co się może zdarzyć, to brak weny :) Pozdrawiam!

      Usuń

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)