-
Kaszanki! Kaszanki i kiełbasy! I miodu! – wołał Książę Pan.
Służba
uwijała się jak w ukropie, przepatrując kredensy w poszukiwaniu żądanych
produktów. Kiełbasę znaleziono w mig, miodu też było w zamku pod dostatkiem
(tak jak okowity, wina i innych trunków), ale kaszanka? Książę nigdy jeszcze
nie prosił o kaszankę, to i nikomu do głowy nie przyszło, by tak pospolity
„rarytas” przechowywać w spiżarniach. Kaszankę i salceson jadało pospólstwo, zaś
podniebienie Księcia było bardziej wyrafinowane. Dlatego kiedy tylko główny
kuchcik usłyszał o życzeniu swego pana, natychmiast posłał jednego z pomywaczy
do rzeźnika. I nie minął kwadrans, gdy zdyszany sługa wpadł do zamku dźwigając
w rękach grube pęta kaszanki.
-
No ileż można czekać?! – irytował się Książę Pan. – Co za służba, muszę chyba
sprać paru pachołków dla przykładu, to ich nauczy moresu!
Zanim
jednak zdążył złapać za kij, do jego komnaty wjechał stół zastawiony półmiskami
z parującą kaszanką, kiełbasą, chlebem i owocami, a zamkowy podczaszy wzbogacił
go jeszcze o baryłkę miodu i butelkę wina. W drzwiach pojawił się także
Tajemniczy Zausznik.
-
Wreszcie! Widzisz? – zwrócił się doń Książę. – Kto w tym zamku służbę pełni? Z
głodu bym tu mógł zemrzeć, a oni dopiero by przynieśli strawę!
-
Racz jednak zważyć, Panie, żeś im trudne zadanie wyznaczył – Tajemniczy
Zausznik próbował wytłumaczyć służących. – Wszak kaszanki nigdy jeszcze nie
żądałeś, więc i nie mieli jej w spiżarkach. A zrobienie jej na gorąco też
chwilę zajmuje.
-
Żarty sobie stroisz? To ma być usprawiedliwienie? – Książę zdziwił się zupełnie
serio. – Czy chcesz powiedzieć, że ci prostacy z kuchni przenikają mój umysł i
wiedzą, co zapragnę zjeść każdego dnia? I tylko to trzymają w kredensach? Ja
sam nie wiem, na co będę miał ochotę jutro, może na rybę? A może na pieczeń z
cielęciny? Czy według ciebie jak się zdecyduję na rybę, to wyjmą ze spiżarni
jakiegoś leszcza sprzed tygodnia?
-
Eee… no nie…
-
No widzisz! Muszą mieć świeżą rybkę, choćby nie wiem co! A jak myślisz, skąd ją
biorą? Biegną nad jezioro i łowią?
Zausznik
milczał, bo nie znał odpowiedzi, a kiedy władca wkraczał na ścieżki swojej
pokrętnej logiki, nie było szans na wyjście z sytuacji obronną ręką. Postanowił
nie kontynuować wątku i nie tłumaczyć, że jednak kaszanka, której Książę nie
jadał nigdy i w dodatku zażądana natychmiast, to jednak trochę coś innego niż
obiad, zadysponowany na kilka godzin przed podaniem. Prawdę rzekłszy, Książę również
nie umiałby odpowiedzieć na własne pytanie o rybę, bo zupełnie go nie
obchodziło, jak kucharze przygotowują potrawy i skąd biorą składniki. Jednak za
nic w świecie jednak nie przyznałby się do tego Zausznikowi, więc zmienił
temat:
-
A poza tym kto im kazał robić tę kaszankę na gorąco? Zimna miała być! – i
zaczął dłubać widelcem w talerzu, rozgarniając kaszankę na boki, żeby szybciej
wystygła.
-
Ależ na ciepło smaczniejsza jest! – wykrzyknął zdziwiony Zausznik.
-
Ech, głupiś… - władca westchnął z politowaniem. – Przecie nie będę jadł tego
paskudztwa!
-
Nie? Dlaczego? To przedniej jakości kaszanka!
-
Przedniej jakości to jest wino, którego się chętnie napiję – Książę podniósł butelkę
i nalał sobie pełną szklanicę. – A ta prostacka kaszanka jest, jakby tu rzec,
stworzona do wyższych celów… No popatrz, jaki paradoks!
I
Książę, chichocząc pod nosem ze swojego żartu, sięgnął po półmisek, a z biurka
wziął arkusz zapisanego papieru. Zgniótł go w dłoniach, rozprostował, znowu
zgniótł i upaćkał w kaszance.
-
Teraz jeszcze trochę kiełbasy… - mruczał do siebie. – No, niech tam, miodu też
kapkę odżałuję…
Wysmarował
papier kiełbasą, skropił miodem, a potem powtórzył wszystkie czynności z drugim
arkuszem papieru. Zausznik patrzył zaintrygowany, jako że nie miał pojęcia, co
to wszystko ma oznaczać. Książę tymczasem rozprostował obie kartki i podszedł
do okna, by obejrzeć je pod światło.
-
Hmm… Wyszło znakomicie, znakomicie…
-
Wasza Wysokość, wielce zagadkowe czynności wykonujesz! Czy mógłbyś mnie
oświecić i wyjaśnić, co robisz? – odważył się w końcu zapytać Tajemniczy
Zausznik.
-
A mógłbym – odrzekł zadowolony Książę. – Patrz i ucz się! Co widzisz?
-
Eee… dwa pogniecione papiery umorusane kaszanką, kiełbasą i miodem? – odparł
niepewnie Zausznik.
-
Prawie, prawie… A co na tych papierach jest napisane?
-
Hmm… nie widzę za dobrze, boś je utytłał i wygniótł…
-
I o to chodzi! Teraz to są gnioty! Gnioty pisane przy kaszance, kiełbasie i
miodzie! – wyrzucił z siebie uradowany Książę.
-
Aaa… - mina Zausznika świadczyła jednak o tym, że wciąż nie bardzo pojmuje, w
czym rzecz. Widząc jego zdezorientowanie, władca dodał:
-
Te papiery to uchwały ludowe. Znaczy się, były uchwały, bo ja zrobiłem z nich
gnioty, chi, chi!
Zausznik
wreszcie zrozumiał i spojrzał na swego pana z niekłamanym uznaniem. Skłonił mu
się nisko i rzekł:
-
Książę, jesteś po prostu… po prostu genialny! Słów nie znajduję, by twego
sprytu się nachwalić!
-
Och, nie trzeba, nie trzeba… - nastrój Księcia był tak doskonały, że nawet nie
domagał się zwyczajowych wyrazów uwielbienia. – Widzisz, tak się załatwia bunty
poddanych!
W
istocie, od kilku tygodni w Kobylandii wrzało. Lud się zburzył, niezadowolony z
podniesienia danin za śmieci. Wielu nie spodobało się również to, że Książę
wziął we władanie gościńce na siedlisku Nowy Widnokrąg, o co usilnie zabiegała
Starsza Jolan, która tam mieszkała. I w rezultacie księżniczka Iren wraz z
Bajarką napisały uchwały ludowe – jedną o obniżeniu danin, a drugą o przejęciu
gościńców na trzech siedliskach: Świerkowym, Seledynowym i Za Borem. Pospólstwo
podpisywało się tłumnie pod tymi uchwałami i zachodziła obawa, że podczas
głosowania któryś ze Starszych wiernych Księciu nagle zrozumie, po co i dla
kogo w Starszyźnie zasiada. A przewaga książęcych głosów w Radzie, jak wiadomo,
opierała się o jednego ledwie człowieka, więc lepiej było dmuchać na zimne i
nie zderzyć się z jakąś niespodzianką.
-
Widzisz – rzekł Książę po chwili milczenia. – Teraz, kiedy te uchwały staną na
obradach Starszyzny, powiem, że to gnioty, przy kiełbasie i kaszance tworzone.
I wtedy żaden z moich nie odważy się zagłosować za nimi, gdyby mu przypadkiem
taka myśl w łepetynie powstała.
W
tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
-
Proszę, proszę! – zawołał Książę, wciąż w wyśmienitym humorze, którego nawet
natrętni petenci nie byli w stanie mu zepsuć. W progu stanął Skarbnik Danios,
ale jakiś taki przygaszony, skurczony i zmarnowany.
-
A ty coś taki skapcaniały? – spytał Książę. – Wczorajszy jesteś? Czy boleść
jaka ci doskwiera?
-
Nie, nie… Nic mi nie jest…
-
Jak to nie? Przecie widać od razu, żeś nieswój! Jeśli nie kac i nie choroba,
cóż innego cię męczy?
-
Nic, nic… Tylko…
-
No? Tylko co?
-
Misia mi ktoś sfatygował… Tego mojego ukochanego, brązowego…
Książę
parsknął śmiechem.
-
Nie wytrzymam! No nie mogę! Raptem przytulankę mu sponiewierali, a ten wygląda,
jak z krzyża zdjęty!
I
dodał już poważnym tonem:
-
Weź się, chłopie, w garść, robotę masz przecie z księgą obrachunkową za miniony
rok pański, nie czas płakać nad wymiętolonym miśkiem! Potem go połatasz,
wypierzesz i będzie jak nowy!
Tu
władca przyjacielsko gruchnął Daniosa w plecy, aż echo poszło po komnacie.
Skarbnik, rozcierając bark, odrzekł nieco pocieszony:
-
Zaiste, jak się tak zastanowić, nie jest źle… Wszystko da się naprawić…
-
No! A tyś już był prawie gotów z mostu skakać z rozpaczy! Ale my tu gadu, gadu
o miśku, a pewnikiem przybywasz ze sprawą jakąś?
-
O tak, tak – Daniosowi wyraźnie poprawił się humor. – Chciałem ci donieść,
Panie, że słuchy mnie doszły, jakoby Główny Starszy miał wątpliwości odnośnie
tych uchwał ludowych. Coś tam kręci, niby nie wie, jak zagłosować i chyba
musisz go nieco przywołać do porządku…
-
Co nie wie? Czego nie wie? – zdenerwował się natychmiast Książę. – Wołaj mi go
tutaj, zaraz dam mu do wiwatu!
Danios
pospiesznie wybiegł z komnaty, by po chwili pojawić się wraz z Gregosem. Tajemniczy
Zausznik, który w milczeniu i z lekkim uśmieszkiem obserwował całą scenę, teraz
również był ciekaw, jak Książę poradzi sobie z Gregosem.
-
Witaj, waćpan, może kieliszeczek winka albo szklaneczkę miodu? – zaproponował
na początek władca przymilnie.
-
A… właściwie chętnie się napiję – Gregos nie dał się długo namawiać. – Coś
świętujemy, czy tak bez okazji Książę częstuje?
-
Och, to tak tylko, żeby nam się miło gawędziło…
Książę
skinął na Tajemniczego Zausznika, by napełnił puchary. Rozsiadł się na sofie,
wskazał miejsce Gregosowi obok siebie i obaj wychylili po pół kieliszka. Potem
zagaił:
-
Wiesz, Gregosie mój miły, że nam tu Iren z Bajarką w rządach naszych
przeszkadzają, prawda? One i jeszcze paru innych wciąż na ręce moje patrzą,
różne sprawki na światło dzienne wyciągają, pismo wydają, na ścianie bazgrzą.
Ten Artos ze swoją skrzyneczką do utrwalania obrazów też mnie denerwuje…
-
O tak, Książę, co racja, to racja! Na tych jego obrazkach wciąż jestem z
profilu, rzadko kiedy z przodu pokazywany! I to z lewego profilu, który akurat
mam nieco mniej korzystny…
-
No widzisz, jaki złośliwiec! Takie to nasze wspólne nieszczęście, że spokoju
nie ma z żadnej strony… - Książę w mig uchwycił, na czym można się oprzeć. –
Przyjdzie taki na obrady, ustawi tę skrzynkę i nic nie poradzisz… Potem
pospólstwo ogląda to wszystko, najdrobniejszy twój grymas widzi i ocenia, a
każde wypowiedziane słowo analizuje i komentuje. Nic się nie ukryje!
-
Mądrze prawisz, mości Książę… - Gregos w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
-
Ano cóż, takie życie, waćpan, takie życie… A najbliższe obrady nam się szykują
niezgorsze! Toż połowa Kobylandii obejrzy je potem, jak nic!
-
No tak, te uchwały ludowe interesują pospólstwo. Myślałem sobie nawet, żeby
poprosić Artosa o robienie mi obrazków en face, kiedy będę prowadził dysputę i
głosowanie.
-
A jak zamierzasz głosować, mój drogi przyjacielu? – Książę doprowadził rozmowę
do punktu, o który mu chodziło. – Pewnie sumienie ci podpowiada, by za ludem
się ująć, prawda? I na obrazkach wyjdziesz wówczas mądrze i szlachetnie.
Doskonale to rozumiem i pochwalam!
-
Panie mój! Rad jestem niezmiernie, że znajduję pełne uznanie w twych oczach!
Wypijmy za to!
I
uradowany Gregos wzniósł do ust puchar z winem. Książę uczynił to samo,
pomilczał przez chwilę, w zamyśleniu obracając w palcach nóżkę kielicha, po
czym rzekł:
-
Wiesz, tak się tylko zastanawiam… Ta uchwała o gościńcach… hm… czytałeś ją
dokładnie?
-
No… dokładnie może nie, ale chyba wystarczająco – stropił się nieco Gregos. – A
co? Czyżbym coś przegapił?
-
Ależ skąd, nie śmiałbym ci uczynić takiego zarzutu! Jeno dumałem sobie nad
ostatnim punktem owej uchwały i ciekaw jestem, czy i tobie coś przez myśl nie
przeszło.
-
No… raczej chyba nie – Gregos nigdy by się nie przyznał, że nie pamięta, czego
ów punkt dotyczył. Poza tym był przekonany, iż z wyjaśnień Księcia zaraz
domyśli się, o co chodziło. I nie pomylił się.
-
Bo widzisz, ten punkt zakłada uchylenie uchwały, która teraz obowiązuje,
prawda? A obowiązuje to, że mamy w Kobylandii ustalone reguły, wedle których
biorę we władanie gościńce. I jak z tego zrezygnujemy, to księstwo bez żadnych
zasad się ostanie! A tam, gdzie nie ma zasad, zaraz pojawiają się wszelkiej
maści cwaniacy, oszuści i inni kombinatorzy, żeby swoje ciemne interesiki
załatwiać! Toż to katastrofa dla naszej pięknej Kobylandii!
-
Och! – wykrzyknął Główny Starszy ze zgrozą. – Nie przyszło mi to do głowy! W
istocie, skutki mogą być opłakane! Książę Panie, jak dobrze, że czuwasz nad nami
wszystkimi! Twoja dalekowzroczność i przenikliwość są nieocenionym szczęściem
dla księstwa! Sumienie mi nie pozwoli głosować za uchwałą, wstrzymam się i
jeszcze uświadomię ludowi, jakie szkody może mu ona wyrządzić!
-
I tak trzeba uczynić, mój drogi, tak trzeba… Lud przecie ciemny jest i często
nie wie, co robi, a my, władcy, od tego właśnie jesteśmy, by pokazać mu
właściwą drogę.
-
A ta druga uchwała, o śmieciach? Czy i w niej dopatrzyłeś się może jakichś
zagrożeń? – zaniepokoił się Gregos, mile połechtany włączeniem do grona
rządzących księstwem.
-
Pewnie, że się dopatrzyłem! Ale nie przejmuj się tym ani trochę. Możesz
spokojnie głosować za uchwałą!
-
Jakże to?
-
Ano tak. Jeśli zostanie przyjęta, królewski nadzór ją uchyli, bo nie zawiera
wysokości danin dla letników. Zresztą sam spójrz, to gniot zwykły, przy
kaszance sporządzony…
Książę
podszedł do biurka, wziął z niego umazany papier i podał Gregosowi. Ten chwycił
za róg kartki z pewnym obrzydzeniem, gdyż brązowe plamy nasunęły mu oczywiste
skojarzenie. Przy okazji jego wzrok padł na półmisek z rozbabraną kaszanką i
porozrzucane kawałki kiełbasy. Jakaś niejasna myśl mu zaświtała, ale nie zdołał
jej uchwycić, bo rozległo się pukanie i w drzwiach stanęła księżniczka Dzi.
-
Kocham pana, Panie Książę – rzekła zamiast powitania.
-
Cicho, wiem – machinalnie odpowiedział Książę, zaś stojącym dotychczas w
milczeniu Daniosowi i Tajemniczemu Zausznikowi wyrwało się równocześnie:
-
Znowu?!
-
A bo co? – zaperzyła się Dzi i podparła pod boki. – Nie wolno?
-
Wolno, wolno, tylko raz kochasz, raz nie kochasz… - skomentował Zausznik.
-
Będę Księcia kochać wtedy, kiedy mi się zechce!
-
No już, już, dajcie spokój – Książę wolał załagodzić wiszącą w powietrzu
kłótnię. Dzi była dość postawną niewiastą i nie wiadomo, kto i jak mocno by oberwał,
gdyby wpadła w furię. – Z czym przychodzisz, moja droga?
-
Ach, takie drobne dwie sprawy mam! Jedna to zarządca Przybytku Kultury. Bo ja
bym bardzo, bardzo, ale to bardzo chciała, żeby zarządcą był Bartos. On
wszystko robi tak, jak ja sobie życzę i nawet pierogi czasem pomaga mi lepić i taki
milusi jest… - na obliczu Dzi pojawiło się rozmarzenie.
-
Hmm… To nie takie proste. Ogłosiłem konkurs przecie, więc jakże mógłbym Bartosa
zrobić zarządcą?
-
Ależ Książę – Dzi spojrzała z politowaniem. – Dla kogo ta ściema? Co powiesz
komisji, ona uczyni. Masz tam przecie samych swoich ludzi, nieprawdaż? O,
widzę, jeden z nich tu siedzi nawet!
-
Ja się kieruję własnym sumieniem! – obruszył się Gregos, bo to właśnie on był
członkiem komisji.
-
Tak, tak – Dzi pokiwała głową. – A ja jestem księżniczką Madagaskaru. Ale
nieważne. Książę, to jak będzie? Uczyń Bartosa zarządcą, proszę…
-
Zobaczymy. Rozważę twą prośbę. A ta druga sprawa?
-
Ta druga wiąże się z księdzem, który onegdaj parafią u nas kierował. Teraz jest
w miasteczku Czaplinek i wkrótce będzie obchodził rocznicę swych święceń i
imieniny jednocześnie. Mam pomysł, żebyśmy pojechali na te uroczystości
książęcym powozem. Wzięlibyśmy parę zaufanych osób, zabawili się trochę, napili
okowity…
-
A to akurat świetny pomysł jest! Masz moje słowo, zorganizuję wyprawę!
-
Dziękuję stokrotnie, wiedziałam, że ci się spodoba! Kocham pana, Panie Książę!
I
Dzi wybiegła w podskokach, zanim Książę zdążył odpowiedzieć swoje „cicho,
wiem”.
-
No, panowie, dość na dzisiaj tych narad – rzekł władca po jej wyjściu. – Wracajcie
do swoich zajęć, a ja odpocznę sobie trochę i pomyślę jeszcze o zbliżających
się obradach Starszyzny.
Jak
się jednak okazało, nie było o czym myśleć. Wszystko potoczyło się wedle planów
Księcia. Starszy Gregos podniósł lament, że uchwała o gościńcach sprowadzi
katastrofę na Kobylandię i swoim wstrzymaniem się od głosu spowodował jej
odrzucenie. Uchwała o daninach za śmieci została przyjęta, ale zgodnie z
przewidywaniami władcy, urzędnicy z Królewskiej Izby Rachunkowej ją uchylili.
Kilkanaście
dni później Książę leżał wygodnie na szezlongu, sączył wino prosto z butelki i
rozpamiętywał ostatnie wydarzenia. Wspominał wizytę w Czaplinku i to, jak
znakomicie się wszyscy bawili już w drodze na uroczystości, nie żałując sobie
okowity i innych trunków. Myślał też o uchwałach ludowych i o tym, jak
znakomicie wszystko rozegrał.
-
Makiaweliczne to było, że hej! – mówił do siebie. – Zaprawdę, jestem geniuszem!
Ach, ten ciemny lud Kobylandii, jak łatwo nim manipulować! A ów pomysł, na
który wpadłem niemalże w ostatniej chwili, żeby rozesłać wieśniakom listy z
pogróżkami za podpisanie się pod uchwałami to wręcz majstersztyk! Zdławiłem
bunt w zarodku, żaden się teraz nie wychyli i więcej niczego nie podpisze, cha,
cha!
Rozmyślania
Księcia przerwało pukanie, a po chwili do komnaty wszedł Tajemniczy Zausznik.
-
Pismo jakoweś od wojewody królewskiego nadeszło, ważne ponoć – rzekł.
-
A czegóż on znowu chce? – Książę zniecierpliwił się lekko, bo nie lubił, kiedy
przerywano mu przyjemny odpoczynek i rozmyślanie o własnej doskonałości. –
Odpieczętuj, waść, i przeczytaj na głos, bo nie chce mi się binokli zakładać.
Zausznik
posłusznie złamał pieczęć, rozłożył pismo i zaczął czytać:
„Ja,
Wojewoda Królewski, z nadania rządu królestwa naszego, jako zwierzchnik twój,
Książę Panie Kobylandii…”
-
Pomiń te wstępne uprzejmości, przejdź do rzeczy – przerwał Książę. Nie znosił,
kiedy przypominano mu, że nie jest władcą absolutnym i ma nad sobą kogoś wyżej
posadowionego w hierarchii. Tajemniczy Zausznik przebiegł wzrokiem początkowe
akapity i skupił się na głównej zawartości pisma:
„Moi
urzędnicy mi donieśli, żeś gniotów natworzył co niemiara. Nadzoruję wielu
książąt, ale takiego barana jak ty nie ma nigdzie. Wydałeś parę durnych
dekretów, w których błędy zwykli wieśniacy zauważali, a potem musiałeś je
poprawiać. Ale to pikuś w porównaniu z gniotami, coś je ostatnimi czasy pod
obrady Starszyzny pownosił. Ośle patentowany, gdzieś ty rozum zostawił?
Najbardziej oczywistych sprzeczności nie widzisz! Masz uchwałę, która jasno i
wyraźnie mówi, że gościńce jeno za darmo możesz brać we władanie. A ty,
makolągwo pasiasta, przejmujesz gościńce za dukaty! Czytać nie umiesz, czy co?
Za darmo znaczy za darmo, a nie za pieniądze, toż większej oczywistości już
chyba być nie może. Nakazuję ci, cobyś natychmiast wszystkie te swoje gnioty o
gościńcach uchylił. I pamiętaj, jak jeszcze raz coś takiego zrobisz, sam
przybędę do Kobylandii i się z tobą policzę. Wstyd przynosisz tylko urzędowi
Księcia Pana, ot co. Podpisano: Wojewoda Królewski.”
Przez
moment w komnacie panowała cisza. Książę powoli wstał z szezlonga, pustym
wzrokiem popatrzył przed siebie, podniósł do ust butelkę i wypił wino do samego
dna. Potem podszedł do ściany, strzelił sobie baranka, wrócił na szezlong,
położył się i zasnął.
Tajemniczy
Zausznik stał jak zahipnotyzowany. Przypomniało mu się, jak Książę chwalił się
niegdyś, że medycy od głowy zrobili mu badania i orzekli jego pełną sprawność
umysłową. Przez głowę Zausznika przebiegła myśl, czy nie nadszedł czas, by te
badania powtórzyć…