poniedziałek, 30 marca 2015

16. Bajka o słowie na "de"



Książę Pan wodził oczami dookoła, przyglądając się uważnie po kolei całej piątce. Wszyscy siedzieli jak trusie i wpatrywali się w leżące przed nimi dokumenty. W panującej ciszy rozległo się nagle dziwne tap, tap, tap – jakby gdzieś spadały kropelki wody. Nie zwracając uwagi na te dźwięki, Książę zapytał:
– No i jak? Przeczytaliście co należało? Kto powie, co będzie najważniejsze na najbliższym posiedzeniu Starszyzny?
Nikt nie kwapił się do odpowiedzi, bo za dobrą można było tylko zobaczyć uśmiech władcy, ale za złą groziło – w najlepszym razie – pociągnięcie za ucho.
– Wasza Wysokość, a co z Głównym Starszym? On jest z nami czy nie? – Danios z tekturowego zamku usiłował sprytnie zmienić temat rozmowy i nawet mu się to na chwilę udało.
– Pewnie, że jest z nami, ale na nasze narady jeszcze nie będzie przychodził, żeby nie szemrano o konszachtach między nami. Potem, kiedy już wszyscy przywykną do tego, że głosuje zawsze tak jak chcemy, też będzie brał udział w naszych spotkaniach. No, ale mówiliśmy o czym innym, zdaje się? A więc? Od czego zaczynamy?
Książę powiódł wzrokiem po twarzach zebranych, gdzieś na obrzeżach świadomości zarejestrował „tap, tap” wciąż kląskające w przestrzeni komnaty, po czym westchnął ciężko i rzekł:
– Mamy do załatwienia parę ważnych uchwał. Najważniejsze z nich to oczywiście te w sprawie Bern i Daniosa, ale są też inne, bardzo znaczące z powodów politycznych, których wyjaśniał wam nie będę, bo i tak nie pojmiecie.
– …ecie – powtórzył koniec wyrazu Marios od podatków, patrząc tępo przed siebie.
Kląskanie stało się jakby bardziej natarczywe, wzrosła też częstotliwość pojedynczych „tap”, „tap”. Książę kontynuował swoje wywody, choć już czuł, że coś jest nie w porządku:
– Jak wiadomo, razem z Głównym i Zastępcą mamy siedem głosów, brakuje nam więc tylko jednego, żeby mieć większość. Trzeba rzecz rozwiązać politycznie, czyli użyć paru znanych chwytów i jednego słówka na „de”.
– …de – powtórzył znów jak echo Marios, a pozostali spozierali na siebie nawzajem z lekką konfuzją. Pierwszego słowa na „de”, które przyszło wszystkim od razu do głowy, jakoś nie potrafili powiązać z użyciem podczas obrad. Tymczasem uporczywe „tap, tap” zirytowało wreszcie Księcia.
– Cóż to za idiotyczne kląskanie, do stu kaduków?!! – ryknął. – Zróbcie coś z tym natychmiast!!
– …miast – powiedział Marios, ani na jotę nie zmieniwszy wyrazu twarzy.
Wzrok Księcia zatrzymał się na twarzy Mariosa. Władca przypatrywał mu się przez chwilę z namysłem, po czym rzekł do Jolan:
– A zanurkujże pod stolik, mościa panno, bo już chyba wiem, z czego owo kląskanie się bierze.
Jolan posłusznie dała nura pod stół. I rzeczywiście, między nogami zebranych wesoło harcowały szare komórki Mariosa. Skakały, robiły fikołki i spadały na podłogę z głośnym plaśnięciem, jedna przez drugą. Jolan, zaprawiona w sztuce błyskawicznego podbierania ciasteczek z talerza, zręcznym ruchem złapała cztery komórki na raz. Piąta, niestety, uciekła i schowała się gdzieś w mysią dziurę. Z pomocą siedzącego obok Daniosa Jolan wsunęła komórki Mariosowi do ucha, przechyliła mu głowę na bok i potrząsnęła, aby trafiły na swoje miejsca.
– Że widzę obradujemy ja tu, Starszyzny uchwały przeciw i za – powiedział Marios. Brak piątej komórki był wyraźny, ale poziom komunikacji Mariosa z otoczeniem podniósł się na tyle, że pozostali mogli go zrozumieć. Książę niezwłocznie wrócił więc do tematu:
– Słowo na „de”, które nam będzie tym razem bardzo potrzebne, to demagogia. Nawet nie będę pytał, czy któreś z was wie, cóż to takiego, bo bym się zdziwił, gdyby tak było. Od razu przejdę do rzeczy, wyjaśnię wam na przykładzie. Praktycznym, cobyście lepiej pojęli.
Książę wyjął z szuflady ugotowane na twardo jajko. Położył je przed Zbignosem i rozkazał:
– Zjedz!
– Książę! – załkał Zbignos. – Wasza Wysokość, błagam! Przecie wiesz, że ja okropnie nie lubię jajek!
„Nie tylko nie lubisz, ale i nie masz” – pomyślał Książę, a głośno powiedział:
– Wiem o tym i właśnie dlatego ciebie wybrałem do tego przykładu. Czy ktoś potrafi zmusić Zbignosa do zjedzenia jajka?
– Ja! Ja potrafię! – wyrwał się Danios. – Paszczękę mu otworzę szczypcami, przytrzymam w imadle i jajo do gardła wepchnę!
Książę spojrzał na niego z politowaniem i pokręcił głową. Już przed spotkaniem przeczuwał, że nie będzie lekko. Wiedział przecie, kogo sobie wybrał na stronników.
– Na tortury i okrucieństwo czas stosowny zapewne nadejdzie. Ale na razie mówimy o metodach bez użycia siły fizycznej. No więc? Potrafi ktoś?
Tym razem nikt się nie odezwał, więc Książę mówił dalej:
– Tu właśnie wykorzystujemy demagogię. Miast przekonywać Zbignosa i zmuszać go do zrobienia czegoś, czego nie chce, mówimy mu, że swoją postawą robi przykrość kurze. Możemy też się zbulwersować, oskarżyć go o wrogość wobec wszystkich kur świata i w ogóle drobiu. No? Do dzieła!
Na tę komendę wszyscy zaczęli naskakiwać na Zbignosa, przekrzykując się nawzajem:
– Jednego jajeczka zjeść nie chcesz? Biedna kurka się namęczyła, a ty tego docenić nie potrafisz! – wołała Jolan.
– Jesteś przeciwnikiem hodowców! Na chleb biednym ludziom nie pozwalasz zarobić, jedzenia jajek odmawiasz! – wtórował jej Danios.
– A co ci nie pasuje, białko czy żółtko? – Marios z lasu wyróżnił się kreatywnością. – Takie ładne kolorki, może wolałbyś czarny i brązowy, wtedy byś zjadł?
– Kura jajko mieć tobie dać, a ty wdzięczność żadna jej – Marios od podatków koniecznie chciał udowodnić, że mimo braku jednej komórki radzi sobie z pojmowaniem prostych poleceń.
Książę patrzył i słuchał z ukontentowaniem. Pochwalił siebie samego w myślach za dobry pomysł ze szkoleniem praktycznym i postanowił, że odtąd częściej będzie używał takiego sposobu tłumaczenia swoim poplecznikom różnych zawiłości. Zakarbował sobie też w pamięci, by w większym stopniu wykorzystywać demagogię w kontaktach z pospólstwem.
Zbignos, znękany, nie mogąc już dłużej słuchać tych wszystkich zarzutów, chwycił jajko, prędko obrał ze skorupki i połknął w całości. Skrzywił się przy tym z obrzydzeniem, ale dzielnie przetrwał wewnętrzne odruchy i wyprostował się z zadowoleniem.
Zebrani zamilkli w zdumieniu. Zaiste, demagogia działała!
– Widzicie? – triumfował Książę. – Zjadł jajo, choć tego nie chciał! I tak właśnie postąpimy na najbliższych obradach Starszyzny – wykorzystamy demagogiczne chwyty, żeby uchwalić to, co chcemy. Pomnijcie, potrzebujemy tylko jednego głosu więcej! Jak się dobrze namówimy, to nie ma siły, jakiś jeden na pewno nie wytrzyma i zagłosuje po naszej myśli. No, to do roboty!
Książę zatarł ręce, przełożył parę dokumentów i wyjął ze stosiku właściwy papier.
– Zacznijmy od tego, że chcę być dawcą organów – rzekł.
– Że jak? – zdziwił się Danios. – Że wątrobę czy płuco Książę chcesz oddać? A komu?
– Organów do kościoła, pacanie! – zirytował się władca. – Zamierzam dać dwadzieścia tysięcy dukatów na remont instrumentu i taką darowiznę zawarłem w uchwale. Przy okazji zapisałem też parę tysięcy dla jednego bezdomnego.
– Ale te organy już wyremontowali rok temu… - wyrwało się Mariosowi z lasu.
– Rok temu mnie na urzędzie nie było, więc jak mogłem dać, trombocycie niedojrzały?! A teraz mogę i chcę, bo mam zamiar księdzu się przypodobać i ludziom co poniektórym! Powiedz lepiej, mądralo, co zrobisz, jeśli Starsi od Androsa i Iren nie będą chcieli się zgodzić? Jak demagogię tu zastosujesz, hę?
– Eee… – Marios bardzo żałował, że nie trzymał języka na wodzy.
– No właśnie!  Taka z wami robota! Jak trzeba koncept jakiś znaleźć, to już nie ma mądrego!
Książę rozsierdził się nie na żarty. Danios zerwał się z miejsca, otworzył kredens, wyjął baryłeczkę okowity i nalał swemu panu pełen kielich. Po chwili burza była już zażegnana, uspokojony władca rozparł się wygodnie na tronie i rzekł:
– A więc, jeżeli ktoś się będzie sprzeciwiał, mówicie mu, że jest wrogiem dobra publicznego. Organy są zabytkiem, a nawet jak nie są, to nieważne, musicie przekonać widownię, że każdy przeciwnik mojej darowizny jest barbarzyńcą, który o dziedzictwo nasze nie dba.
– Ja mogę się tego… zblu… zbur… zbulwersować – Zbignosowi udało się wypowiedzieć nowe trudne słowo.
– Dobrze! – pochwalił Książę. – Zbulwersuj się, możesz przy tym bezdomnym naskoczyć na nich, że obojętni na krzywdę ludzką i bezduszni. Wszystko jasne?
Zebrani pokiwali głowami, zapisali sobie wskazówki, Książę zaś kontynuował:
– Następna uchwała tyczy się handlu okowitą. Obiecałem jednemu handlarzowi, co to ma kram przy kościele, że mu to załatwię. Tu nie musicie się zbytnio wysilać, bo wspomoże nas pełnomocnik Robos. On ma te sprawy w swojej pieczy i odpowiednio pokieruje dysputą. Już mu wydałem dyspozycje, a wy możecie jeno potakiwać od czasu do czasu albo brawo bić. Byle bez przesady, cyrku nie zróbcie!
Książę przepłukał gardło łykiem okowity i ciągnął:
– Kolejna rzecz to pożyczka od lichwiarza Podróżnika. Chcę ją zamienić, ale na razie żaden inny lichwiarz nie kwapi się z ofertą. Aliści muszę kwestię tej pożyczki ruszyć z miejsca ze względów propagandowych. Tuszę, iż na obradach dopytywać będą o szczegóły, których podać nie zdołam, bo ich nie znam. Co będziecie wtedy mówić?
Cisza zapadła i trwała. Wreszcie Jolan odezwała się niepewnie:
– Że nie chcą finansów Kobylandii ratować?
– No nareszcie!! – lico Księcia pokraśniało. – Przynajmniej jedna czegoś się nauczyła!
– Możemy też powiedzieć, że na oszczędnościach im nie zależy – Danios nie chciał być gorszy. – Oszczędnościach, które można dla dobra ludu wydać.
– Dobrze! Bardzo dobrze! – książę Miros uśmiechał się już od ucha do ucha.
– Rzeknę ja Podróżnik won wrogowie na szkodę działać chcą! Szyderczy śmiech w komnacie bije!
Słowa Mariosa nie były całkiem zrozumiałe, ale nikt się tym nie przejął. Strategia została ustalona. Tymczasem Książę Pan przeszedł do ostatniego punktu:
– A teraz słuchać mi uważnie po trzykroć! Najważniejsze, jako rzekłem na początku, to odwołać Bern i powołać Daniosa. Tu najpierw przygotujemy grunt.
Władca powiódł wzrokiem po wszystkich twarzach po kolei, po czym wskazał na Mariosa:
– Ty! Nadasz się najlepiej!
– Ja! Nadam rzeknę chcesz co Panie!
– No właśnie, o to chodzi – Książę w lot pojął gotowość Mariosa do wykonania rozkazu. – Zakarbuj sobie w pamięci: na początku obrad zapytasz, czy to prawda, że Bern z Androsem wzięli tę pożyczkę od Podróżnika potajemnie.
– Czy pożyczka Podróżnik sekret Bern – Marios zapamiętał najważniejsze, bo Książę pokiwał głową z aprobatą i oświadczył:
– Tak jest. A ja odpowiem wtedy, że to wszystko jej wina i żeby odwołali mi tę kobietę. Kiedy przyjdzie czas na głosowanie uchwały, wyrwę jeszcze parę włosów z czupryny, rozedrę szaty, zapłaczę rzewnie nad zamkniętymi drzwiami jej komnaty i powiem, żem kompletnie bezsilny bez Skarbnika, nic zrobić nie mogę. Nakrzyczymy jeszcze trochę i musi się udać!
I stało się, jak sobie Książę umyślił. Obrady przebiegły dokładnie wedle jego woli. Androsowi gdzieniegdzie się pogubili i głosowali różnie, a na księżniczki od Iren wystarczyło trochę pokrzyczeć, żeby do szczętu zgłupiały i zapomniały o podstawowej arytmetyce. Albo może im się wydawało, że jak wstrzymają się od głosu, pokażą wówczas swoją niezależność. Było to oczywistym absurdem, bo w istniejącym układzie wstrzymanie się oznaczało faktycznie głos „za”. Książę Pan miał tego pełną świadomość i w duchu chichotał z naiwności Anet i Agnes.
Szkoda, że uwagi Księcia uszło inne ważne zjawisko. Wśród wielu uchwał była też jedna o wodzie i ściekach. Władca przygotował do niej bardzo porządne zestawienia, słupki i wyliczenia, rozpoczął też starania, by mieszkańcy Kobylandii płacili mniejsze daniny z tego tytułu. Wszystkie te zabiegi miały na celu dobro księstwa i ludu, co każdy dostrzec potrafił. I cała Starszyzna, jak jeden mąż, zagłosowała wedle woli Księcia. Nikt nie protestował, niepotrzebna była ani demagogia, ani tym bardziej inne słowa na „de”...
A szara komórka Mariosa umościła się wygodnie w szparze przy kominku i zasnęła.

niedziela, 8 marca 2015

15. Bajka o podatkowych pomysłach Księcia Pana



– Książę Panie, musisz coś zrobić! Lud zaczyna szemrać, twoja popularność spada! – Tajemniczy Zausznik tym razem nie bawił się w subtelności. Czytał, co pospólstwo na ścianach bazgrze, nadstawiał ucha gdzie się tylko dało i dostrzegał wyraźne oznaki niezadowolenia wśród mieszkańców księstwa.
– Ach, czymże jest popularność wobec ogromu wszechświata? Toż to maleńkie nic, ot, kruszyna bez znaczenia żadnego... Na cóż mi sprawami zwykłymi się zajmować? One w kosmicznej przestrzeni są niczym proch i pył jakowyś... – Książę był dziś w nastroju filozoficznym, co zdecydowanie utrudniało normalną komunikację. Mimo to Zausznik się nie poddawał:
– Wasza Wysokość! Wszechświat daleko, a my tu, w Kobylandii jesteśmy! Działać trzeba, bo znów na języki nas biorą! Ta cała polityka...
– Polityka jest właściwa – przerwał mu ostro Książę Pan. – Działania też. A z tym wszechświatem to tylko cię podpuszczałem, żeby sprawdzić twoją reakcję.
Tu Książę uśmiechnął się i dodał:
– No, alem z ciebie kontent, sprawiłeś się odpowiednio. Mów więc, z czym przychodzisz.
Zausznik odetchnął z ulgą. Czasem miał wiele szczęścia w kontaktach z Księciem – tak było i tym razem.
– Panie, jak wspomniałem, lud niedobrze ocenia twoje rządy. Choć nasi wierni stronnicy wszędzie krążą i twą propagandę głoszą, przybywa wątpiących. Nie podoba się mieszkańcom, żeś te miliony dukatów zataił i wciąż je trzymasz w osobnym worku w skarbcu. Oglądają w skrzynkach netowych obrazki z obrad Starszyzny i gadają potem o nich. Szepczą, że Daniosa trzymasz bez potrzeby, pensję mu płacisz za nic, tak samo zresztą jak księżniczce Lilian – Marszałkowi Dworu. Cóż z tego, że zmniejszyłeś jej kontrakt, skoro ona i tak nic nie robi – mówią. Dukaty wydajesz tylko tam, gdzie głosy poparcia w następnej elekcji możesz zyskać, a nie myślisz o tym, żeby do skarbca więcej grosza spływało.
– Mój ty Zauszniczku – rzekł Książę serdecznie. – Tak powiadają? Toć przecie samą prawdę mówią, cha, cha!
– Ale jakże to, nie martwisz się, Książę?! – zdziwił się Zausznik.
– A czymże mam się martwić? Gadaniem pospólstwa? Czy może ci się zdaje, że działam bezmyślnie i nie dostrzegasz w tym wszystkim przemyślanej strategii? Patrzaj jeno!
Tu Książę wyjął z szuflady swoje czarodziejskie zwierciadło i zapytał:
– Zwierciadełko, zwierciadełko, powiedz przecie, kto najsprytniejszy jest na świecie?
– A bo co? – spytało lusterko. – Kompleksiki jakieś? Chcesz o tym porozmawiać?
– Ejże! – obruszył się Książę. – To ja zadaję pytania! A ty odpowiadaj i nie zapominaj, żeś z surowców wtórnych zrobione!
– I właśnie dlatego mam takie bogate życie wewnętrzne – odcięło się zwierciadło i odwróciło w stronę okna. Promienie słońca odbiły się w tafli lusterka, więc radośnie zawołało:
– Ach! Zajączki! Mogę puszczać zajączki!
Po czym zaczęło wyginać się w prawo i w lewo, strzelając zajączkami dookoła. Jeden trafił Księcia w oko, drugi skakał po sklepieniu komnaty, a trzeci wylądował na nosie Zausznika.
– Ożesz ty nieposłuszna paskudo, ty... ty...  szklana pułapko! Zobaczysz, doigrasz się kiedyś! – zakrzyknął Książę, złapał lusterko, wrzucił je do szuflady i zatrzasnął ją z hukiem.
Tajemniczy Zausznik stał w bezruchu i powstrzymywał się, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Tymczasem Książę rzekł:
– Eee.. Na czym to stanęliśmy? Mówiłeś, zdaje się, coś o niezadowoleniu poddanych?
– A tak – podchwycił Zausznik. – Zastanawiałem się, czy nie wpłynie to na wynik następnej elekcji. Ona niby za cztery lata dopiero, ale cały czas należy mieć ją na uwadze.
– Oj, Zauszniku, Zauszniku – Książę westchnął i pokręcił głową. – Toż ja o następnej elekcji ciągle myślę właśnie! Jaki napis na drzwiach umieściłem, pamiętasz? Kto do mnie przychodzi po prośbie, co dostaje? A jeszcze jest lista trzydziestu pięciu tych, którym się odwdzięczyć zamierzam. Kiedy ludowi swe oblicze pokazuję, maskę władcy troskliwego i zaprzątniętego czynieniem dobra dla księstwa przyoblekam. Czemu to wszystko ma służyć, jak mniemasz?
– Nooo...
– No właśnie! Polityka, mój drogi, polityka! Czyli nagrodzić wiernych, innych omamić, przekupić albo zjednać sobie jakimś drobiazgiem czy groszem ze skarbca, do tego dodać szeptaną propagandę, przedstawiać siebie i swoje czyny w odpowiedni sposób i gotowe! Zwycięstwo mam w kieszeni!
– Książę, zaiste, przebiegłość twoja niezwykła jest i żadne lustrzane barachło potwierdzać tego nie musi! – zawołał Tajemniczy Zausznik. Nie dodał, że nikt wciąż nie śmiał zwrócić Księciu uwagi na błędy w napisie „Códotwurca” na drzwiach komnaty, a co bardziej złośliwi szeptali nawet, iż władca Kobylandii istotnie códa czyni zamiast cudów.
– Ano w rzeczy samej! – książę Miros uśmiechnął się zadowolony. – Ale wiesz, dobrze, żeś mi powiedział o tym pozyskiwaniu dukatów do skarbca. Trzeba coś na to poradzić, pokazać starania, hmm...
Książę zmarszczył czoło i zamyślił się głęboko. Po chwili rzekł:
– Mam pewien plan. Wołaj mi tu Daniosa, a żywo!
Zausznik wybiegł z komnaty, by wypełnić polecenie. Kilka minut później w jej progu pojawił się Danios.
– Za co ci płacę, mój drogi? – zapytał go Książę na powitanie.
Danios nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, spróbował więc zgadnąć:
– Za to, że jestem tu?
Książę łypnął nań spode łba.
– Za to mogę ci dać czekoladki, a nie dukaty! Zrobiłem z ciebie pełnomocnika, żebyś głodem nie przymierał zanim Skarbnikiem zostaniesz, ale to nie znaczy, że masz mi tu bąki zbijać!
Danios skurczył się nieco, bo właściwie cały czas szwendał się bez celu po zamku. Od czasu do czasu Książę coś tam kazał mu policzyć, jakieś zestawienia przygotować albo w starych dokumentach pogrzebać, żeby zachować pozory. Zlecił mu nawet parę zadań należących do Skarbniczki, ale wszyscy dookoła i tak wiedzieli, że to z powodu odsuwania Bern od obowiązków, a nie z rzeczywistej potrzeby zatrudnienia Daniosa. Tak więc Danios kręcił się po zamku, czekał na upragnione stanowisko i dostawał dukaty za to czekanie, dlatego nie rozumiał, czego Książę od niego chce.
– Pamiętasz, jakeśmy plan skarbcowy tworzyli? – ciągnął tymczasem władca. – Jak podwyższyliśmy dochody?
– Pamiętam! Podatki od mieszkańców, co to gdzie indziej pracują, wliczyliśmy do planu, żeby się wszystko ładnie zgodziło. Ale przecie miałeś z tym nic nie robić, Panie? Jeno chwyt taki zastosowaliśmy...
– Miałem, miałem – przerwał mu Książę. – Lecz potrzeba się pojawiła i musimy zadziałać, żeby oblicze majestatu troszczącego się o finanse księstwa pokazać poddanym. I zrobimy tak: za parę dni Rządcy będą roznosili po wsiach powiadomienia o wysokości podatków. Dodamy do tego dwie kartki – na jednej znajdzie się pismo objaśniające, które zaraz ci podyktuję, a na drugiej gotowy dokument do wypełnienia. I każdy poddany dostanie taki komplecik!
Danios szybko obrachował w myśli koszty tego przedsięwzięcia – dwa dodatkowe arkusze pergaminu dla blisko czterech tysięcy mieszkańców, opłacenie skrybów, którzy będą kopiowali pisma, koperty, pieczęcie...
– Panie – odezwał się nieśmiało. – Ale to będzie kosztowało sporo dukatów! Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy rozesłali te pisma tylko do tych, których rzecz dotyczy? Jest ich może ze czterystu, to wyjdzie dziesięć razy taniej!
– Głupiś! – ofuknął go Książę. – I kto wtedy będzie wiedział, że czynimy starania w zdobywaniu dochodów do skarbca? Jak wszyscy dostaną, wszyscy się dowiedzą! A dukaty? Czy ja swoje wydaję? Za to korzyść polityczną mam z tego, że ho, ho! Siadaj mi tu i pisz pismo!
Danios posłusznie zajął miejsce za biurkiem, wziął do ręki pióro i przez kilkanaście minut skrobał po pergaminie tekst dyktowany przez Księcia Pana.
– I jak? Dobrze napisane, nieprawdaż? – zapytał władca.
– Noo... Troszeczkę niejasno – Danios odważył się wyrazić swoją opinię. – Jak ktoś nie wie, o co chodzi, to może nie zrozumieć intencji Waszej Wysokości...
– Że też ja muszę proste rzeczy ci tłumaczyć! – zirytował się Książę. – Przecie właśnie w tym rzecz, żeby nie każdy pojął! Będą przychodzić wtedy do zamku, dopytywać, prosić o wyjaśnienia. A my – cierpliwie wytłumaczymy, pocieszymy, serdeczność okażemy. Ludzkie oblicze majestatu poddani ujrzą i pokochają. Czyż nie widzisz, jaka to korzyść? No, ale dość gadania, idź teraz i zdobądź dukaty na sfinansowanie tego pomysłu.
Danios opuścił komnatę nic nie rzekłszy. Sposób myślenia Księcia dość często go zaskakiwał i w zasadzie powinien do tego przywyknąć, ale jakoś nie mógł. Ruszył powoli w kierunku skarbca, zastanawiając się, jak wydostać stamtąd pieniądze. „Zdobądź dukaty, łatwo powiedzieć” – myślał. – „A kto mi je da? Klucz od skarbca ma Skarbniczka, jeśli jej powiem, na co potrzebuję, jeno w łeb dostanę i tak się sprawa skończy. Co tu robić?”
Nic mądrego nie wymyśliwszy, stanął Danios przed drzwiami skarbca. Zajrzał przez dziurkę od klucza – zobaczył stosik dukatów mieniący się w promieniach słońca padających przez okna umieszczone wysoko pod sklepieniem. Opróżnił kieszenie i przyjrzał się posiadanym przedmiotom. Kawałek sznurka, kłębek drutu, dwa kapsle (Książę lubił czasem zagrać), cukierek, złamane pióro, guma do żucia, jakiś papierek – cóż z tym można zrobić? Danios myślał przez chwilę i nagle przypomniał sobie oglądane w skrzynce wizyjnej obrazki o tym, jak polują kameleony. Otóż bardzo szybko wysuwają one swój długi język zakończony lepką substancją, do której przykleja się ich ofiara. Danios uśmiechnął się do siebie i natychmiast zaczął konstruować przyrząd podobny do języka kameleona. Wyjął gumę z opakowania i włożył ją do ust. Rozwinął drut z kłębka, a na jego końcu przylepił przeżutą gumę. Wsunął drucik przez dziurkę od klucza, starając się nakierować go na stosik dukatów. Po chwili poczuł, że się udało! Guma przykleiła się do monety, więc ostrożnie  zaczął wyciągać drut. Ale cóż to? Dukat był większy niż dziurka od klucza...
Nagle Danios usłyszał głosy dochodzące z lewego korytarza. To Książę Pan w towarzystwie Ew, zastępczyni Skarbniczki, zbliżał się do skarbca.
– Gdzież się ten hultaj podział? – mówił właśnie Książę. – Wysłałem go po parę dukatów, a on przepadł! Wystarczy, że na chwilę spuszczę go z oczu, a on już się gubi, jak dziecko we mgle, jak dziecko...
– Nie przyszedł do mnie po klucz, Książę – odpowiedziała Ew. – W ogóle go dziś nie widziałam.
Danios trzepnął się w czoło. „Ależ głupiec ze mnie!” – pomyślał. – „Przecie zamiast do Skarbniczki mogłem pójść do jej zastępczyni! Niedawno ona też dostała klucz od Księcia i na pewno by mi go dała!”. Jednakowoż nie było już czasu na dalsze rozmyślania, Danios musiał zmykać, żeby nie narazić się na gniew Księcia. Pomknął więc w prawy korytarz, porzucając swój sprzęt.
Ew otworzyła skarbiec, a Książę wszedł do środka i zapakował do sakiewki kilka garści dukatów. Wychodząc spostrzegł leżący przy drzwiach drut z przylepioną gumą do żucia. Władca pochylił się, by przyjrzeć się z bliska dziwnemu zjawisku. Uniósł brwi, bo na gumie rozpoznał kształt charakterystycznego zgryzu Daniosa...

poniedziałek, 2 marca 2015

14. Bajka o tym, że czasem słońce świeci tylko rankiem

Książę Pan był w wyśmienitym nastroju, jako że tego dnia wypadało święto jego imienia i liczył na wiele okazji do skosztowania wybornej okowity, którą spodziewał się otrzymać w prezencie od Daniosa. Był pewien, że na dzisiejszych obradach wprowadzi go na urząd Skarbnika, więc upominek należał się władcy podwójnie. Zastanawiał się też, jakie miłe niespodzianki przygotują dlań Starszyzna i dworzanie. Zaiste, dzień zapowiadał się wspaniale! Książę podążał więc do zamku z uśmiechem na ustach, myśląc o czekających go przyjemnościach. A kiedy przypomniał sobie, jak genialnie załatwił sprawę tych trzech milionów dukatów, które wpłynęły do skarbca, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Podczas zebrań ludowych zręcznie się wyłgał, zaparł w żywy kamień i nazwał rzecz bujdą. A potem, gdy wieść się rozniosła i dotarła nawet do „Dziennika Stargarlandii”, wykręcił kota ogonem – jak to tylko on potrafił. Sprzedał pismakowi bajeczkę, że niby przewidywał wcześniej taki napływ dukatów, ale i cieszyć się nie ma z czego, bo zaraz płacić trzeba będzie rachunki różne i skarbiec znów za chwilę pustką zaświeci. Nie omieszkał przy tym ponarzekać na kiepski stan finansów księstwa, zawiniony – a jakże! – przez Androsa i jego dworaków. „Na nic wysiłki Iren czy innych, co to prawdę ludowi głosić próbują!” – myślał. – „Moi wierni druhowie są tak we mnie zapatrzeni, że niczego nie widzą, żadnych moich niegodziwości ni krętactw, zaś rozkazy spełniają bez szemrania! A i lud ciemny w każdą bajdę uwierzy, bo tak ją pokazać potrafię, iż na najczystszą prawdę wygląda! Jak nagryzmoliłem na zamkowej ścianie o moich niby wieczornych objazdach księstwa, malując obraz władcy troskliwego i dóbr pilnującego, nikomu nawet do głowy nie wpadło, żem po ciemku nic zobaczyć nie mógł, chi, chi!”
Tak sobie rozmyślając, Książę dotarł do celu i wysiadł z wozu. Rzucił lejce stajennemu, by konie wyprzągł i napoił, a sam wkroczył do zamku. Od progu wyczuł uroczysty nastrój, dostrzegł grzeczne uśmiechy na twarzach dworaków i pochowane po kątach kwiaty. Wszedł do swojej komnaty udając, że dzień jest zwyczajny jak zawsze i gdy po chwili rozległo się nieśmiałe pukanie, zawołał „wejść!” nie patrząc na drzwi, lecz pochylając głowę nad jakimś pergaminem.
– Życzymy, życzymy, zdrowia, szczęścia, pomyślności – wyrecytowała grupka dworzan, której przewodził Danios.
– Och, jakaż przemiła niespodzianka! – zawołał Książę Pan, udając zaskoczenie. Jednocześnie szybko przebiegł wzrokiem po twarzach przybyłych, żeby zapamiętać, kto przyszedł z życzeniami. A może raczej – kogo nie było wśród gości z kwiatami. „No, to wiadomo, kogo trzeba będzie wychłostać za jakieś zmyślone przewinienie”– pomyślał.
Dworacy, wręczywszy kwiaty i upominki, wycofali się do swych obowiązków. W komnacie został jedynie Danios, z którym Książę wychylił szklanicę okowity i chwilę pogawędził. Rozkazał mu czekać do czasu głosowania nad jego powołaniem na Skarbnika, sam zaś udał się na obrady.
Wszyscy Starsi byli już na miejscu (jedynym nieobecnym był Marios, ten z lasu), ale ku swemu zdziwieniu książę Miros nigdzie nie dostrzegł przygotowanych kwiatów, a tym bardziej podarków. Szybko się okazało, że Starszyzna nie zamierza uczcić w żaden sposób święta Księcia, bo Główny Starszy rozpoczął obrady jak gdyby nigdy nic. Władca spochmurniał i przez kilkanaście minut usiłował obmyślić jakąś zemstę. Nie udało mu się jednak, a przyszła pora na jego wystąpienie, więc musiał zebrać się w sobie, żeby nikt nie poznał, co zaprząta mu głowę. Zwłaszcza że obradom przyglądała się wyjątkowo spora grupka gapiów, bo oprócz tych, co zawsze przychodzili, pojawiły się też dwie nowo wybrane Rządczynie – z Jęczydołu i Kobylanki. Był także Józos, słynny pełnomocnik, sklepikarka (żywo zainteresowana jedną z uchwał), Bajarka, no i oczywiście Artos ze swoją skrzyneczką do utrwalania obrazów i dźwięków. Oj, trzeba się było pilnować!
  Taaak... – zaczął. – No więc, niech lud się dowie, co jako Książę Pan Kobylandii czynię dla księstwa. Otóż głównie spędzam czas na negocjacjach. Wciąż muszę z kimś negocjować, a to bardzo męczące jest! Często negocjuję długo w noc, a o świcie znowu zaczynam! W wolne soboty i niedziele też! Od tych negocjacji głowa mnie boli, ale dla księstwa się poświęcam, jak wół haruję i to bez słowa skargi! A kiedy nie negocjuję, to znów pisma różne piszę. O, na przykład niedawno napisałem bardzo ważny list do królewskiego ministra, żeby dukatów trochę podesłał, ale mi odpowiedział, żem chyba rozum postradał. I co, taką obrazę miałem zdzierżyć?! To mu napisałem, że sam jest głupek i w dodatku królewski. Teraz czekam, co odpowie, ale pewnikiem znów będę musiał mu pokazać, gdzie raki zimują. I tak mi czas mija... A, no jeszcze oczywista rzecz, że ludowi memu najmilszemu w Kobylandii pomagam! Każdy człek, co po prośbie do mnie przychodzi, banana dostaje! Władca ze mnie jest przecie ukochany i troskliwy, biedakom dukaty rozdaję ze skarbca, a zamiaruję nawet cały rząd chałup dla bezdomnych zbudować! Zamiast gościńca z Cisewa do Wielichówka, ot co!
Książę jakby zapomniał o obserwatorach, a może obie Rządczynie, które gorliwie kiwały głowami po każdym zdaniu albo wtrącały jakieś zawołania w rodzaju „chwała ci, Panie nasz miłościwy” czy „najmądrzejszy z mądrych władco ukochany”, wprawiły go w takie samozadowolenie, że coraz bardziej się rozkręcał.
– Długi mamy! – zawołał. – Dziewięć i pół miliona dukatów zapłacić musimy! Wszystko przez mojego poprzednika, nic nie robił, a ja teraz muszę się męczyć, żeby sprawy do ładu doprowadzić! Sporządziłem wykaz tych długów, dostaliście go, to sobie popatrzcie!
– Niczego takiego nie dostaliśmy, Książę – zaprotestował Starszy Kristos.
– Nie? No to nie! Ale długi mamy!
– To może nam Książę powie, czego te długi dotyczą? – zapytała Starsza Agnes.
– Oj, różnych rzeczy! Na przykład za pochodnie zapłacić musimy Traktom Królewskim 800 tysięcy dukatów! Chociaż Skarbniczka się ze mną nie zgadza, ja wiem lepiej, że musimy!
– A to my chętnie poznamy opinię Skarbniczki – natychmiast wtrącił Kristos.
Rad, nierad, musiał Książę zezwolić Skarbniczce, by powiedziała, co myśli.
– Ja nie mam informacji o żadnych dziewięciu i pół milionach – zaczęła Bern. – Z moich obliczeń wynika, że mamy do zapłacenia niewiele ponad sto tysięcy. A z tą zapłatą za pochodnie dla Traktów Królewskich też trzeba powalczyć, do sądu królewskiego się udać, bo mamy szanse.
– Nic nie mamy! – ryknął Książę Pan. – Mądrzejszy jestem! Pani czytać nie umiesz dobrze, ja potrafię lepiej! Wszystko wiem! Do żadnego sądu nie pójdę!
– Książę, skoro jest różnica zdań, może warto byłoby radcę jakiego o pomoc poprosić? – Główny Starszy widząc, że zaraz rozpęta się awantura, próbował załagodzić sytuację.
– Żadnego radcy nie potrzebuję! Sam wiem wszystko najlepiej!
– A ile pieniędzy mamy teraz w skarbcu? – spytała Starsza Anet, żeby zmienić temat, bo ucho ją rozbolało od wrzasków Księcia.
– Trochę ponad cztery miliony, z tego półtora potrzeba do zasypania dziury – odparła Skarbniczka.
– Czyli to jednak prawda, że dostaliśmy niespodziewane pieniążki! Dlaczego nam Książę o tym nie powiedział? – Anet zadała pytanie tonem łagodnego wyrzutu.
– No bo nie! A co, muszę? Chcesz mnie, pani, rozliczać?
– A kiedy będą zasypane dziury w gościńcu z Cisewa do Wielichówka? – tym razem Starsza Czes usiłowała zmienić temat, bo książęce oblicze stawało się z wolna coraz bardziej szkarłatne. Ale niestety, jej pytanie tylko jeszcze bardziej go rozsierdziło.
– A nie będą! Do lata na pewno! Sam wszystkie gościńce wzdłuż i wszerz przemierzyłem! Uważam, że ten, o którym pani rzeczesz, dobry jest i basta!
Starszy Marios (ten od podatków) wtrącił się do rozmowy:
– Ja tylko przypomnę, żeś pani chciała budować ów gościniec za dziesięć lat, boś głosowała za planem pieniężnym Androsa!
– A co ma piernik do wiatraka? – zdziwiła się Czes.
– Nic – odparł Marios. – Ale dobrze brzmi! Tak jakbym umiał myśleć, no nie?
Ostatnie słowa skierował do siedzącego obok Daniosa (z tekturowego zamku) i obaj zachichotali. Tymczasem odezwała się Starsza Jolan:
– Książę Panie, a ja proszę, żebyś coś zrobił z tym utrwalaniem naszych obrad! Ten jegomość ustawia skrzyneczkę zawsze w tym samym miejscu i jej oko wciąż na mnie patrzy! Na widelec mnie nadziewa!
Tu Jolan spojrzała wrogo na Artosa, po czym załkała żałośnie:
– I ciasteczek jeść nie mogę! Buuu!
Książę miał dosyć. Odechciało mu się wysłuchiwania pytań, odpowiadania i dyskutowania. Czekał już tylko na głosowanie w sprawie odwołania Bern i powołania Daniosa. Kiedy nadszedł czas na te uchwały, powiedział, że musi coś załatwić i poprosił Głównego Starszego o zarządzenie przerwy.
Po kilkunastu minutach wrócił do sali obrad. Do szaty miał przyklejonego Daniosa. Przytrzymywał go lewą ręką, bo trochę mu się majtał. Prawą natomiast ciągnął za kołnierz Mariosa (z lasu), którego najwyraźniej oderwał od jakiejś roboty, jako że ten był w kufajce i gumiakach, a za pas zatknął siekierkę.
– Siedź tu i głosuj jak się należy – zapowiedział Książę Mariosowi, sadzając go na krześle. Potem odkleił Daniosa od sukmany i posadowił z tyłu na widowni. Pogładził go jeszcze czule po łysinie i zasiadł na swoim miejscu.
– Zostało nam już tylko parę uchwał na dzisiaj – zaczął Główny Starszy. – Pierwsza dotyczy dokarmiania kotów na trakcie przy jeziorze. Książę Panie, cóż nam rzekniesz o tej uchwale?
– A, no tak, dokarmianie kotów – władca już wybiegał myślą naprzód do uchwały o odwołaniu Bern i był nieco rozkojarzony. Ale otrząsnął się szybko i rzekł:
– Otóż koty i psy bezpańskie należałoby wystrzelać. Najchętniej wynająłbym jakiegoś łucznika, niechby sobie polowanie urządził. Nie trzeba byłoby wtedy dokarmiać. Ale w sumie i tak nie będzie trzeba, bo zabraniam dokarmiania i już. A jak strażnicy znajdą jakiegoś zwierzaka błąkającego się po księstwie, to na ścianie zamkowej jego obrazek ruchomy powieszą. Będzie tam sobie fikał, miauczał czy szczekał, to może się komu spodoba i weźmie sobie stworzenie do chałupy.
Cała Starszyzna poparła uchwałę zabraniającą dokarmiania kotów nad jeziorem.
– Hm, no cóż – rzekł Główny Starszy. – Przejdźmy w takim razie do następnej uchwały, czyli odwołania Skarbniczki Bern.
W komnacie obrad zaległa cisza, wszyscy siedzieli bez ruchu, nawet powietrze jakby zamarło. Główny Starszy odczytywał kolejne nazwiska, a Starsi mówili „za”, „przeciw” albo „wstrzymuję się”. Książę ze zdumieniem śledził wyniki głosowania. Był przekonany, że oprócz swych wiernych sojuszników ma po swojej stronie Gregosa i Bogdosa, a dodatkowo Starszego Zygmosa. Tymczasem Bogdos się wstrzymał, a Zygmos głosował przeciw! I uchwała nie przeszła... Książę szybko wyprowadził Daniosa z komnaty, (biedaczysko wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać), a kiedy wrócił, gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Spróbował zakrzywić czasoprzestrzeń – ale mu się nie udało. Rzeczywistość nie zmieniła się ani na jotę. Rzucił urok – ale tylko coś pyrknęło w powietrzu, zabulgotało i po sekundzie wyparowało. Starsi nawet nie zdążyli nic zauważyć. Miros już miał ponowić próbę, kiedy odezwał się Zbignos:
– Wasza Wysokość, drewno...
Na dźwięk słowa „drewno” Książę jakby się obudził z letargu.
– Aaa! Drewno jest kradzione! – zakrzyknął. – Złodzieja mamy w naszym gronie! Nie daruję, przed sąd zaciągnę, oskarżę, do lochu każę wrzucić! Mówi, że biednej kobiecinie oddał, a ona chałupę ma, więc nie biedna! Kradzież! Złodziejstwo!
Starsi siedzieli jak zamurowani. Zygmos, którego ta przemowa dotyczyła, nie potrafił słowa wykrztusić. Kilka tygodni wcześniej, kiedy jeszcze był Rządcą wsi Morzyczyn, zabrał część zwiezionego przez siebie drewna. Wszyscy Rządcy w Kobylandii w zamian za pracę przy zwózce drewna do książęcych zameczków mogli wziąć dla siebie jego szóstą część. Takie prawo nadał im Andros i każdy mieszkaniec księstwa uważał je za sprawiedliwe. Tymczasem Miros postanowił przedstawić sprawę jako kradzież, aby zemścić się na Zygmosie za głosowanie przeciwko odwołaniu Bern...
Kiedy Książę skończył mówić, natychmiast opuścił komnatę. Był wściekły i rozgoryczony. „Nie rozumiem, dlaczego Starszyzna chce myśleć samodzielnie! Przecież ja robię to za nich! Jedyna pociecha to ta moja piątka, posłuszna i oddana. Uwierzą we wszystko, nawet jak im powiem, że czarne jest białe, a Kopernik była kobietą!” – myślał.
Książę wszedł do swojej komnaty, gdzie od kilkunastu minut czekał na niego przygnębiony i szlochający Danios.
– Co się odwlecze, to nie uciecze – surowo rzekł Książę. – Nalej!
Bo też nic innego im nie pozostało, jak opróżnić do dna dzban okowity.