- Garnki samogotująceee! Patelnie od Cyganaaa! Zwierciadełka
czarodziejskieee! Cudowne ziołaaaa! – głos wędrownego sprzedawcy niósł się
echem po zamkowym dziedzińcu. – Mam wszystko, czego pragniecie! W najlepszych
cenach! Gwarancja satysfakcji!
- Przegonić go tylko, czy kazać wychłostać? –
zapytał Księcia Tajemniczy Zausznik. – Na bramie jest wyraźnie napisane „zakaz
akwizycji”, a ten wlazł jak do siebie!
- A pewnie, że przegoń! Albo nie – każ obić kijem!
Albo nie, czekaj… - Książę wyglądał przez okno i najwyraźniej nie mógł się
zdecydować. – Patrzaj jeno, sam stoi na dziedzińcu, ale swój kram za murem
zostawił… Pewnikiem ucieknie, jak tylko strażnika obaczy, szkoda zachodu… A za
murami zamku nic mu zrobić nie możemy, bo zaraz rwetes podniesie i na okrutnika
wyjdę… Czekaj, czekaj… Mam!! Chodźmy!
I nie wdając się w szersze wyjaśnienia, Książę
chwycił poły szaty i ruszył ku drzwiom. Zausznik posłusznie podreptał za nim.
Po chwili obaj byli już na dziedzińcu, Książę zaś z szerokim uśmiechem i
rozpostartymi ramionami zbliżał się do kramarza:
- Witaj, mój drogi, witaj! Jakże miło gościć cię w
naszym księstwie! Szmat drogi pewnieś przemierzył, czy aby podróż cię nie
umęczyła zbytnio? Albo może spragniony jesteś? Rad bym cię napoić i nakarmić,
jeśliś w potrzebie!
Zaintrygowany Zausznik popatrywał to na władcę, to
na kramarza. Ten zaś, łypnąwszy podejrzliwie, ukłonił się i odparł:
- Dzięki stokrotne za łaskę twą, Panie, alem już
zdążył odpocząć nieco w gospodzie, posiłek też godziwy mi zaserwowano.
- A cóż tam sprzedajesz wśród tych swoich towarów?
Może i ja bym co kupił od ciebie?
- Och, mam wiele ciekawych rzeczy! Niech Książę
sam spojrzy, wybierze dla siebie jaki drobiazg! Kram tuż za murem ustawiłem,
zapraszam serdecznie!
To mówiąc skłonił się ponownie i potruchtał w
kierunku swojego wozu z towarami. Książę mrugnął szelmowsko do Zausznika, po
czym pociągnął go za rękaw i obaj ruszyli za kramarzem. Przystanąwszy przed
przyczepioną do wozu składaną ladą, zaczął oglądać wyłożone na niej różności.
Wziął do ręki małe pudełeczko z korbką.
- A cóż to za ustrojstwo? – zapytał.
- O, to wspaniała rzecz, Książę, naprawdę
wspaniała! To maszynka do wyplatania bzdur. Z jednej strony, o tu gdzie jest
otworek, wkładasz trochę śmiecia byle jakiego, papierki, strzępki albo co, kręcisz
korbką i proszę – z drugiej strony bzdura wyłazi! Ale jaka ładna! Przekonująca,
kolorowa, nic, tylko uwierzyć!
- Hmm… no nie wiem, nie wiem… - Książę udawał
wahanie. – A instrukcję obsługi do tego masz?
- Że co, proszę? Jaką instrukcję?
- No jak to jaką! Toć to urządzenie mechaniczne
jest, nieprawdaż? A każde urządzenie instrukcję mieć musi! Prawo tak stanowi!
To co, masz czy nie masz?
- Eee… - kramarz był wyraźnie zmieszany. – Eee…
gdzieś mam, pewnie mam… ale chyba mi się zapodziała… Ale wiesz co, Książę? Tyś
jest tak mądry, że i bez instrukcji świetnie się tą maszynką będziesz umiał
posługiwać. To może wziąłbyś ją ode mnie w prezencie?
- Hmm… No może bym i wziął… - Książę udał, że się
zastanawia. – Niech będzie. Zapakuj ją ino ładnie do woreczka jakiego, takiego
większego…
Sprzedawca szybciutko uwinął się z pakowaniem,
wkładając maszynkę do największego worka, jaki posiadał. Książę tymczasem
oglądał kolejne towary. Podniósł do góry chorągiewkę na podstawce i niepozorne,
okrągłe mydełko.
- A ta chorągiewka po co komu? Do czego ma służyć?
- O, to nie jest zwykła chorągiewka, Książę! Jak
chcesz kogo wystawić do wiatru, dmuchasz na nią leciusieńko, a ona natychmiast
wiatrem wieje w tę stronę, o którą ci chodzi.
- Dobre! –
pochwalił Książę. – Ale grocik na czubku dość ostry ma, nieprawdaż? Jak kto
nieumiejętnie by się z nią obchodził, skaleczyć się może! Powinieneś nalepkę
ostrzegawczą umieścić na podstawce!
- Nalepkę? Jaką znów nalepkę? – zdumiał się
kramarz. Widząc jednak przenikliwe spojrzenie Księcia, dodał natychmiast:
- Eee… nalepka była, chyba się gdzieś odkleiła…
Wszelako, Panie mój miłościwy, skoro ty wiesz, jak chorągiewki używać bez
szkody dla twych dłoni, może i ten drobiazg weźmiesz dla siebie?
- Właściwie… hm… mógłbym… A to mydełko? Pachnie
ładnie…
- Do mydlenia oczu ono jest, Książę… - westchnął
zrezygnowany sprzedawca. Już pojął, na czym polega cała ta gra. – O zapachu
okowity, więc nie dziwota, że ładne. Przyjmij i ten drobny podarek ode mnie…
Tajemniczy Zausznik patrzył z zachwytem na władcę,
kiedy w worku lądowały kolejne przedmioty - dwa kilo kitu do wciskania, lejek
do przelewania z pustego w próżne, specjalna szpulka do owijania w bawełnę,
sztuczny uśmiech do przyklejenia na usta, jeden pic na wodę, sakiewka pełna
guzików z pętelką (do rozdawania poddanym), trzy świnie do podkładania (używane,
ale w dobrym stanie), mała wyrzutnia do rzucania kalumnii, miotełka do
zamiatania niewygodnych spraw pod dywan, pęto suszonej kiełbasy wyborczej i sadzonka
wierzby z gruszkami (te Książę wziął już z myślą o następnej elekcji), cztery
bujdy na resorach i dwie porządne zasłony dymne. Tymczasem kramarz gorączkowo
myślał, jak by tu się pozbyć niechcianego „kupca”, bo z każdą minutą przybliżał
się do bankructwa. Wreszcie go olśniło.
- Książę, wszystkie te rzeczy, któreś był łaskaw
ode mnie przyjąć, znakomitej jakości są i będziesz z nich zadowolony. Wszelako
mam coś, co przyda ci się wyjątkowo – to mówiąc wyjął z dna skrzyni okulary i
podał je władcy.
- Okulary? A na cóż mi okulary? I to w dodatku z
fioletowymi szkłami? – mina Księcia wyrażała sceptycyzm.
- To nie są zwykłe okulary, a ten fiolet to
ultrafiolet, Panie, taki, co to normalnie go nie widać, a pod nim widać –
wyjaśnił kramarz niezbyt jasno, wiedząc, że Książę i tak nie będzie wnikał w
szczegóły. – Kiedy założysz te okulary i spojrzysz komu w twarz, zobaczysz,
czego ta osoba pragnie, o czym myśli. Przewinie się to w twych oczach jakoby
historyjka jakaś.
Książę natychmiast założył okulary i spojrzał na
Tajemniczego Zausznika.
– Ciemność widzę, widzę ciemność! Nabierasz mnie,
mości kramarzu! – wykrzyknął ze złością.
- Ależ skąd, Panie mój! Jeno okulary działają w
przestrzeni zamkniętej, na powietrzu promieniowanie się rozprasza i dlatego nic
nie widać! Udaj się, proszę, do wnętrza zamku, sam zobaczysz!
Książę łypnął na kramarza spode łba i rzekł:
- Ano dobrze, spróbuję. Ale jak się okaże, żeś
mnie ocyganił, to popamiętasz!
Po czym obaj z Zausznikiem (który ledwo mógł
unieść wór z „podarkami”) ruszyli do zamku. Kiedy tylko weszli do środka,
Książę zatrzymał przemykającą korytarzem jakąś dwórkę i założył okulary. I
rzeczywiście, zobaczył obraz - na zielonej łące przed dziewczęciem klęczał
jakiś młodzian z bukietem kwiatów w ręku. Szeptał przy tym czułe słówka, a
dziewczę rumieniło się i bladło na przemian, skromnie spuściwszy wzrok.
- Ha! – wykrzyknął Książę. – Amory się mościa
pannie marzą? Kwiatki i łączki, hę?
- A skąd…? Jak…? – zaskoczona dwórka nie mogła
wykrztusić słowa.
- Działają! Naprawdę działają! Ależ to będzie
zabawa! – Książę zdjął okulary i popędził do swej komnaty. W myślach już
układał sobie listę osób, które kolejno do siebie wezwie niby na rozmowę, a w
rzeczywistości po to, by sprawdzić, co im w duszy gra.
Wszelako przy drzwiach komnaty stała księżniczka
Dzi, najwyraźniej w oczekiwaniu na władcę. Jedną rękę miała ukrytą pod
wierzchnim okryciem, w drugiej zaś dzierżyła jakiś karteluszek.
- Panie Książę… - zaczęła.
- Czegóż chcesz znowu? – przerwał jej władca, z
lekka zniecierpliwiony. Pilno mu było do wypróbowania nowej zabawki, więc
chciał jak najszybciej pozbyć się Dzi. Chociaż z drugiej strony… „Właściwie
czemu nie?” – pomyślał i założył okulary. Spojrzawszy na twarz księżniczki
zobaczył szumiący cicho las, a na leśnej dróżce wóz, z którego wysiadała grupa
ludzi z koszykami na grzyby.
- O, co to to nie!! Grzyby sobie wybij z głowy! –
wrzasnął Książę rozsierdzony nie na żarty. – Mało ci jeszcze?! Drugą rękę
chcesz sobie złamać?!
Dzi stała jak wmurowana. Nie miała pojęcia, skąd
Książę wie, o czym akurat myślała. W istocie, miała wielką ochotę powtórzyć
wyprawę na grzyby. Z lubością wspominała wycieczkę sprzed tygodnia, a złamana
ręka nie stanowiła dla niej problemu – godziny spędzone w towarzystwie
ukochanego władcy były wystarczającą rekompensatą za tę drobną krzywdę.
Książę jednak miał inne zdanie. Owszem, tydzień
temu ochoczo przystał na pomysł wyjazdu do lasu z zaufaną grupką ludzi. Jednak w
drodze wszyscy tak tęgo sobie popili, że gdy dojechali na miejsce, niektórzy
byli w stanie znaleźć co najwyżej wielkie, czerwone muchomory. Ale o ile Książę
– mający za sobą lata doświadczeń w spożywaniu okowity – jakoś trzymał się na
nogach, o tyle Dzi, nieprzyzwyczajona widać do trunku, lamentowała,
awanturowała się i potykała na każdym kroku. Właściwie to szczęście, że skończyło
się tylko na złamanej ręce. Tak więc Książę wcale nie miał ochoty po raz drugi przeżywać
podobnych hec i wzywać medyków do szarpiącej się Dzi. Picie okowity we własnym
towarzystwie było daleko bezpieczniejsze.
- Nie będzie żadnego wyjazdu na grzyby – dodał po
chwili władca już nieco spokojniej. – Jak masz ochotę po lesie połazić, idź ze
swoim ślubnym.
Na te stanowcze słowa Dzi porzuciła myśli o
grzybach i skupiła się na tym, z czym przyszła. Ale Książę po raz drugi ją dziś
zaskoczył.
- Jak znajdziesz kilku mężów, żeby ci wymurowali ten
domeczek przy wiejskim zameczku i daszek położyli, to ja ci deseczki, farby czy
inne gwoździe dam. Będziesz mogła sobie te swoje pierogi i kapusty chować.
Spisałaś, czego ci potrzeba, na tym karteluszku, prawda? Zostaw go, Daniosowi
oddam, żeby wszystko ci dostarczyć nakazał. No, a teraz idź już, bo ważniejsze
sprawy mam na głowie.
I Książę wypchnął Dzi za drzwi, zdumioną do tego
stopnia, że nie wyrzekła już ani słowa, po czym nakazał wezwać Skarbnika. Ów
stanął po chwili w progu, kłaniając się nisko. Kiedy podniósł głowę, zobaczył,
że Książę patrzy na niego przez ciemne okulary. Przez dłuższą chwilę nic się
nie działo.
- A fuj! – zawołał nagle władca. – Na grzmota ci
ten gałganek?!
- Bo ja… Bo mi… - Danios był do cna skonfundowany,
gdyż miał wrażenie, jakby Książę czytał w jego myślach. A myśli zaprzątała mu
księga obrachunkowa za półrocze, nad którą ślęczał od paru tygodni. Rysował
tabelki, robił rachunki, szkicował rybki plumkające i kaligrafował słowa ozdobnym
pismem. Taki obrazek zobaczył właśnie Książę przez swoje okulary – Daniosa pochylonego
w skupieniu nad księgą i mruczącego pod nosem: „dwa dodać dwa, hmm, niech
będzie pięć, tu mi się zgodzi, a jak od dziesięciu odejmę sześć, to zostanie
osiem i wynik będzie jak się patrzy…”. Jedną ręką Skarbnik skrobał piórem w
księdze, w drugiej zaś gniótł wspomniany gałganek.
- No?! Na co ci ta szmatka, pytam? Wymiętolona,
upaćkana… no nie!! Toż to rąbek mojej szaty, com ją ostatnio na gwoździu
podarł!
- Bo… Jakoś tak… pomaga mi – Danios postanowił nie
wnikać, skąd Książę wie o gałganku. – Czuję wtedy, jakby twa mądrość, Panie, na
mnie spływała…
- Mądrość?! Z kawałka szmatki?! Czyś ty na głowę
upadł?! Zejdź mi z oczu lepiej, bo nie wytrzymam!
Książę gniewnym ruchem zdjął okulary i rozejrzał
się dokoła w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby przyłożyć Daniosowi. Ten jednak
nie czekał ani chwili, lecz umknął w popłochu. W drzwiach prawie zderzył się ze
Starszą Jolan, która właśnie szła do Księcia.
- Witaj, Wasza Wysokość! – zawołała dziarsko.
Książę natychmiast schwycił okulary. Jolan była
jedną z tych osób, które chciał „przejrzeć”. Wydawało mu się, że zna ją dość
dobrze, była mu posłuszna, zawsze bez szemrania wykonywała jego rozkazy, ale…
No właśnie. Ciekawiło go, co się tak naprawdę kryje za tą jej bezwzględną
lojalnością. I po chwili już wiedział.
- Cóż, mościa panno, widzę, żeś z prośbą przybyła…
Niech no zgadnę – dukacików byś chciała trochę, co?
Bo obraz, który ukazał się oczom Księcia, to było
morze. Morze dukatów. Nowiutkich i lśniących.
- Ano… tak… - odparła Jolan nieco zaskoczona. –
Boć przecie ciężko pracuję, na wszelkie uroczystości chadzam, a to w dni wolne
zawsze jest. I za co? Za te nędzne parę dukatów miesięcznej pensyjki? Podwyżka
mi się należy, uważam, zasłużyłam na nią swą wierną służbą, czyż nie?
- Pomyślimy, pomyślimy… - rzekł Książę,
uśmiechając się lekko pod nosem.
Bardzo mu się podobały te okulary. Działały świetnie,
kramarz niczego nie zmyślił. Książę już się zastanawiał, jak wspaniale będzie
odkryć, o czym myślą niektórzy poddani, zwłaszcza ci, którzy nie są mu
przychylni. Czuł, że ma w ręku nieocenioną broń – odtąd nikt mu się nie oprze,
będzie wiedział, co komu dać, żeby zjednać go sobie na zawsze. Życie jawiło się
władcy w najpiękniejszych barwach.
Tymczasem kramarz poganiał konia, chcąc jak
najprędzej opuścić granice Kobylandii. Postanowił sobie solennie, że jego noga
więcej w tym księstwie nie postanie. Nie tylko z powodu utraconych towarów, ale
też nieuniknionego gniewu Księcia Pana, który wkrótce odkryje, iż jakość
okularów jest daleka od oczekiwanej…