poniedziałek, 2 marca 2015

11. Bajka o tym, jak Książę Pan chciał Skarbniczkę odwołać

Od początku swoich rządów Książę Pan dumał, jak by tu się pozbyć Skarbniczki Bern. Niestety, sprawa nie była taka prosta. Wedle prawa królewskiego Skarbnik Księstwa był powoływany i odwoływany przez Starszyznę. Książę nie miał wszelako wystarczającej liczby sojuszników w Radzie, by zdolni byli przegłosować odejście Bern. Musiałby przeciągnąć na swoją stronę jeszcze najmniej trzech. No, może dwóch, bo jeden Androsowy poróżnił się ze swoimi i zapewne zgodziłby się głosować po myśli Księcia. Ale jak to zrobić? Miros łamał sobie nad tym głowę od tygodni i nic nie mógł wykoncypować. Ba! Sprawa była tym trudniejsza, że lud wiedział doskonale, jak dobrą była Bern Skarbniczką. Potrafiła nie tylko świetnie rozeznać się w liczbach, tabelkach i wykresach, ale też porządki uczyniła w dokumentach po bałaganie zostawionym przez Daniosa. Mało tego! Nie obawiała się Androsowi sprzeciwić, tupnąć nóżką albo pięścią w stół uderzyć, kiedy próbował coś zamieszać albo łgarstwo jakieś Starszym wcisnąć (o ile, rzecz jasna, o tym wiedziała, bo Andros słynął z tego, że ukrywał co tylko mógł). Ludzie ją darzyli sympatią i doceniali zasługi dla księstwa.
Wszystko to Książę Pan doskonale wiedział. Wiedział też, że Danios ani się umywa do Bern, jeśli idzie o umiejętności, ale potrzeba zmiany na stanowisku Skarbnika uwierała go niczym drzazga w pewnej części ciała. Po pierwsze dlatego, iż Danios nigdy nie ośmieli się Księciu sprzeciwić i podpisze każdy papier, jaki mu jego pan przed nosem położy. Nikomu przy tym żadnych sekrecików finansowych nie zdradzi, sianem się wykręci albo sieczką. Po drugie, przecie Książę obiecał był Daniosowi to stanowisko! A ta obietnica należała do kategorii czwartej! *
Książę bezwiednie przerzucał papiery na biurku i myślał. Nagle jego wzrok zatrzymał się na jednym z dokumentów, przyniesionych razem z innymi rano przez Sekretarza. „Uchwała o tym, by wszelakie umowy i kontrakty przez Księcia Pana Kobylandii zawierane, umieszczane były na ścianie zamkowej ku wiedzy poddanych” – tak brzmiał tytuł dokumentu, a był to projekt, jaki chciała Starszyzna poddać pod głosowanie na najbliższym posiedzeniu.
– Ożesz w mordę!! – krzyknął Książę. – Co oni mi tu chcą wcisnąć?! Żeby wszystko jawne było? Żeby każden jeden wiedział, z kim i za ile umowy zawieram? Niedoczekanie!!
Książę jeszcze przez chwilę miotał przekleństwa i wściekał się niebotycznie. Potem wstał, chcąc napić się wody. Po drodze do specjalnego poidełka, które miał zamontowane w komnacie, włączył skrzynkę dźwiękową. Dobiegły go słowa piosenki:
– „Nie pijże ty chłopie wody, bo ta woda tobie szkodzi, lepiej ty się napij wina, to jest lepsza medycyna”...
Książę przystanął w pół kroku.
– Racja – rzekł. – W takich sytuacjach wino lepsze.
I nalał sobie pełen puchar. Wychylił go duszkiem, po czym nakazał wołać Tajemniczego Zausznika. Ten zjawił się niemal natychmiast. Książę zreferował, w czym rzecz i spytał:
– No i? Co robić?
Zausznik podrapał się w głowę i zamyślił.
– Hmm... Może tego nie przegłosują?
– Może, może, a jak tak, to co wtedy?
– Wasza Wysokość, wtedy nic nie poradzisz. Ale...
– No? Mówże!
– Ale możesz spróbować inaczej. Wydaj dekret, że będziesz wieszał umowy na ścianie.
– Na rozum ci padło?! Toć przecie nie chcę ich tam umieszczać właśnie!
– Panie mój, zmiarkuj, że dekret wyszedłby od ciebie. Poddani zobaczą, ucieszą się, że ich władca taki uczciwy jest i nic przed ludem ukrywać nie chce. Głównemu Starszemu powiesz, żeby wycofał uchwałę, bo niepotrzebna, skoro jest dekret.
– Aaa... – Książę zaczynał rozumieć chytry plan Zausznika. – Dekret to dekret, racja, ja wydaję i wycofuję dekrety, nie Starszyzna. Przez parę tygodni sobie pobędzie, a potem go odwołam. Albo zmienię, że ma dotyczyć tylko umów powyżej stu tysięcy dukatów. Znakomicie!
– Jest tylko jeden szkopuł, Panie. Dekret musiałby być ogłoszony już i zarejestrowany wcześniej niż uchwała, bo inaczej będzie podejrzanie wyglądać.
– Eee, to żaden problem. Każę Sekretarzowi zapisać dekret w rejestrze z wcześniejszą datą, a Magik niech co rychło na ścianę go wrzuci. A przy okazji, może mi poradzisz jeszcze, jak się pozbyć Skarbniczki?
– A czemu chcesz się jej pozbyć, Książę? Ludowi się to może nie spodobać...
– Czemu, czemu! No bo Bern to kobieta!
Zausznik podniósł w zdziwieniu brwi. Cóż to za argument? Książę, widząc owo zdziwienie, wyjaśnił:
– No, ja ją znam trochę i wiem, że jak spróbuję wyjąć ze skarbca dukaty, których tam nie ma, to ona w ucho mnie trzepnie! I co ja wtedy powiem? Że kobieta mnie bije?
– Aaa... Pojmuję... Więc ją odwołaj!    
– Odwołaj, odwołaj, to wiem, tylko jak Starszyznę do tego zmusić?
– Hmm... No tak, tu jest pewna niepewność... Ale mimo wszystko spróbowałbym. Przygotuj uchwałę o odwołaniu Bern, daj pod obrady i się okaże. Udało ci się dostać rentę miesięczną jaką chciałeś, plan na rok skarbcowy też przyjęli, może i to się powiedzie? A ja podziałam na tyłach, postaram się pomóc sprawie.
– Wiesz, mój Zauszniku, żeś ty całkiem niegłupi chłop? – Książę kordialnie poklepał sługę po plecach. – Rację masz, zamiast sobie głowę łamać, trzeba spróbować, w końcu nic na tym nie stracę. Ruszaj więc działać, a ja zabieram się za papiery.
Tajemniczy Zausznik wyszedł, Książę zaś szybko spisał tekst dekretu i uchwał o odwołaniu Bern tudzież powołaniu Daniosa, wezwał Sekretarza i Magika, wydał im odpowiednie rozkazy, po czym rozsiadł się wygodnie, zadowolony z wykonanej pracy. Wyjął z szuflady swoje ulubione matrioszki z własną podobizną, zrobione na specjalne zamówienie i zaczął się nimi bawić. Otwierał, rozkładał na części, a potem zamykał, wkładał mniejsze w większe aż do ostatniej i od nowa rozkładał, zamykał i tak dalej. Ta niewymagająca myślenia czynność wielce go relaksowała, a przy tym dawała na końcu poczucie, że coś stworzył.
A na zamkowym dziedzińcu gromadził się tłum i gęstniał z każdą chwilą. Słychać było okrzyki „Zostaw Skarbniczkę!”, „Zostaw Skarbniczkę!” na przemian z „Bern jest najlepsza!”, „Bern jest najlepsza!”, a Książę Pan obserwował rozwój wypadków z rosnącym przestrachem. Do już licznie zgromadzonej gawiedzi dołączali kolejni mieszkańcy, donosili nowe transparenty i chorągiewki, a co gorsza, koszyki pełne jaj i pomidorów. „NIE dla Daniosa”, „Kto się Bern pozbywa, w brudnej wodzie pływa”, „Bern=sukces, Danios=klęska” – takie między innymi hasła można było dostrzec pośród tłumu.
– Mój szaliczek!!! – zakrzyknął nagle Książę. – Skąd oni go wzięli?!
W istocie, jeden z uczestników protestu trzymał długi kij z zatkniętym na końcu ulubionym szalikiem władcy, tym w brązowe pasy, i powiewał nim w prawo i w lewo.
Nie minął kwadrans od początku zgromadzenia, gdy pierwszy pomidor trafił w okno książęcej komnaty. Za nim poleciał drugi, trzeci i następne, a po chwili dołączyły jajka – w ciągu kilku chwil szyba stała się ciemna od pomidorowo-jajecznej paćki. Książę już nie mógł zobaczyć, co dzieje się na dziedzińcu, ale włos mu się zaczął jeżyć na głowie, jako że usłyszał łomotanie do wrót zamkowych. „Ratunku!” – przemknęło mu przez myśl – „Toż zaraz wedrą mi się tu do środka! Ani chybi krzywdę uczynią, a najmarniej paskudztwem jakim obrzucą! Gdzież by tu uciec? Do lochów? Tak, do lochów!” I Książę zebrał poły szaty, by popędzić do kryjówki. Jednak nie zdołał uczynić nawet dwóch kroków, gdy usłyszał łoskot, a zaraz potem gromkie okrzyki „Hurra!!” dobiegające z zamkowego przedsionka. „Nie zdążę!” – pot lał się strugami po plecach władcy – „Nie zdążę! Nieee!!!”
Książę Pan nagle otworzył oczy. Czoło miał mokre, włos w nieładzie, a wygnieciona szata uwierała go w szyję. W prawej dłoni ściskał kurczowo najmniejszą matrioszkę. Tron stał tam gdzie zawsze, biurko też, okno było czyste. Na zewnątrz świeciło zimowe słońce i słychać było zwyczajne odgłosy dnia codziennego – wozy turkoczące na gościńcu, dzieciarnię wybiegającą ze szkoły, nawołujące się sąsiadki. Książę po prostu przysnął na fotelu, tak go zabawa matrioszkami zrelaksowała.
– Och! – westchnął i ulga spłynęła na niego niczym kojący balsam. – To jeno sen koszmarny był jakiś! Ufff...
Przeciągnął się, poprawił szatę, wstał, fiknął dwa koziołki, żeby się rozruszać i zasiadł za biurkiem.
– Taaa... – rzekł do siebie. – Sen nie sen, aliści jak proroczy, to co?
Do drzwi rozległo się pukanie i po chwili stanął w nich Tajemniczy Zausznik. Nie miał dobrych wieści, więc wolał pozostać w progu. Ukłonił się jeno i rzekł:
– Panie, niestety, nie udało nam się nikogo przekonać do głosowania za odwołaniem Bern. I ja, i Starsza Jolan dwoiliśmy się i troili, próbowaliśmy wszystkich chwytów i nic! Uparli się jak osły jakieś! Nie masz szans najmniejszych, by uchwałę przegłosowali po twojej myśli!
– Oż pawiany przebrzydłe! Czułem, że nic z tego nie będzie! Bunt mi tu podnoszą! W tym koszmarze coś z prawdy jednak było, no, może bez jaj, pomidorów i szaliczka!
Zausznik nie zrozumiał kompletnie tej uwagi o jajach i pomidorach, ale prawdę mówiąc, nie zależało mu na tym specjalnie, chciał jeno jak najszybciej opuścić komnatę. Ale Książę wypadł z niej jako pierwszy, niesiony gniewem. Dworacy umykali mu z drogi w popłochu, ale i tak niejeden oberwał albo musiał stanąć pokornie i wysłuchać krzyków władcy. Kiedy już Książę się trochę uspokoił, wrócił do siebie, pokrzepił łyczkiem okowity ze swojej piersióweczki i zasnął.
Następnego dnia, kiedy tylko rozpoczęły się obrady Starszyzny, Książę oświadczył, że wycofuje projekty swoich uchwał o odwołaniu Bern i powołaniu Daniosa. „I tak znajdę sposób” – powiedział do siebie w duchu. – „Przyjdzie taki dzień, że kilku Androsowych będzie nieobecnych i wtedy szybko wprowadzę te uchwały pod obrady. Zobaczycie!”
Uspokojony tą myślą, nawet się nie złościł  za bardzo na Głównego Starszego, który najpierw dał się przekonać do wycofania uchwały o umowach, ale potem zmienił zdanie i choć dekret wisiał już na ścianie od kilku dni, wprowadził uchwałę do porządku obrad. Spodziewając się, że Starsi zagłosują za jej przyjęciem, nie protestował zbytnio, poprosił tylko grzecznie o wprowadzenie malutkiej poprawki: żeby jawne były umowy warte trzy tysiące dukatów albo więcej. Wtedy, zamiast jednej umowy na taką sumę (którą musiałby zawiesić na ścianie), mógł z jedną i tą samą osobą podpisać kilka na mniejsze kwoty i nikt by się o tym nie dowiedział. Ale Starsi nie dawali się jakoś przekonać i w końcu stanęło na tym, że jawne będą umowy od pięciuset dukatów w górę. „No, chociaż tyle” – pomyślał Książę. – „Jakoś sobie z tym poradzę”.
Książę Pan opuścił salę obrad lekko przygnębiony. W korytarzu minął grupkę wieśniaków, co to zaciekawieni byli obradami.
– Kocham pana, Panie Książę – ktoś ozwał się nagle.
– Cicho, wiem – odruchowo odpowiedział Miros. Ale natychmiast uświadomił sobie, że to nie był głos Dzi! Popatrzył na tłumek i w postaci, zgiętej w ukłonie do samej ziemi, rozpoznał Parobka. Albo Parobkę...

 
*Stosowany przez Księcia Pana podział obietnic na kategorie opisany jest w bajce o obietnicach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)