Od początku swoich rządów
Książę Pan dumał, jak by tu się pozbyć Skarbniczki Bern. Niestety, sprawa nie
była taka prosta. Wedle prawa królewskiego Skarbnik Księstwa był powoływany i
odwoływany przez Starszyznę. Książę nie miał wszelako wystarczającej liczby
sojuszników w Radzie, by zdolni byli przegłosować odejście Bern. Musiałby
przeciągnąć na swoją stronę jeszcze najmniej trzech. No, może dwóch, bo jeden
Androsowy poróżnił się ze swoimi i zapewne zgodziłby się głosować po myśli
Księcia. Ale jak to zrobić? Miros łamał sobie nad tym głowę od tygodni i nic
nie mógł wykoncypować. Ba! Sprawa była tym trudniejsza, że lud wiedział
doskonale, jak dobrą była Bern Skarbniczką. Potrafiła nie tylko świetnie rozeznać
się w liczbach, tabelkach i wykresach, ale też porządki uczyniła w dokumentach
po bałaganie zostawionym przez Daniosa. Mało tego! Nie obawiała się Androsowi
sprzeciwić, tupnąć nóżką albo pięścią w stół uderzyć, kiedy próbował coś
zamieszać albo łgarstwo jakieś Starszym wcisnąć (o ile, rzecz jasna, o tym
wiedziała, bo Andros słynął z tego, że ukrywał co tylko mógł). Ludzie ją
darzyli sympatią i doceniali zasługi dla księstwa.
Wszystko to Książę Pan
doskonale wiedział. Wiedział też, że Danios ani się umywa do Bern, jeśli idzie
o umiejętności, ale potrzeba zmiany na stanowisku Skarbnika uwierała go niczym
drzazga w pewnej części ciała. Po pierwsze dlatego, iż Danios nigdy nie ośmieli
się Księciu sprzeciwić i podpisze każdy papier, jaki mu jego pan przed nosem
położy. Nikomu przy tym żadnych sekrecików finansowych nie zdradzi, sianem się
wykręci albo sieczką. Po drugie, przecie Książę obiecał był Daniosowi to
stanowisko! A ta obietnica należała do kategorii czwartej! *
Książę bezwiednie przerzucał
papiery na biurku i myślał. Nagle jego wzrok zatrzymał się na jednym z
dokumentów, przyniesionych razem z innymi rano przez Sekretarza. „Uchwała o
tym, by wszelakie umowy i kontrakty przez Księcia Pana Kobylandii zawierane,
umieszczane były na ścianie zamkowej ku wiedzy poddanych” – tak brzmiał tytuł
dokumentu, a był to projekt, jaki chciała Starszyzna poddać pod głosowanie na
najbliższym posiedzeniu.
– Ożesz w mordę!! – krzyknął
Książę. – Co oni mi tu chcą wcisnąć?! Żeby wszystko jawne było? Żeby każden
jeden wiedział, z kim i za ile umowy zawieram? Niedoczekanie!!
Książę jeszcze przez chwilę
miotał przekleństwa i wściekał się niebotycznie. Potem wstał, chcąc napić się
wody. Po drodze do specjalnego poidełka, które miał zamontowane w komnacie,
włączył skrzynkę dźwiękową. Dobiegły go słowa piosenki:
– „Nie pijże ty chłopie
wody, bo ta woda tobie szkodzi, lepiej ty się napij wina, to jest lepsza
medycyna”...
Książę przystanął w pół
kroku.
– Racja – rzekł. – W takich
sytuacjach wino lepsze.
I nalał sobie pełen puchar.
Wychylił go duszkiem, po czym nakazał wołać Tajemniczego Zausznika. Ten zjawił
się niemal natychmiast. Książę zreferował, w czym rzecz i spytał:
– No i? Co robić?
Zausznik podrapał się w
głowę i zamyślił.
– Hmm... Może tego nie
przegłosują?
– Może, może, a jak tak, to
co wtedy?
– Wasza Wysokość, wtedy nic
nie poradzisz. Ale...
– No? Mówże!
– Ale możesz spróbować
inaczej. Wydaj dekret, że będziesz wieszał umowy na ścianie.
– Na rozum ci padło?! Toć
przecie nie chcę ich tam umieszczać właśnie!
– Panie mój, zmiarkuj, że
dekret wyszedłby od ciebie. Poddani zobaczą, ucieszą się, że ich władca taki
uczciwy jest i nic przed ludem ukrywać nie chce. Głównemu Starszemu powiesz,
żeby wycofał uchwałę, bo niepotrzebna, skoro jest dekret.
– Aaa... – Książę zaczynał
rozumieć chytry plan Zausznika. – Dekret to dekret, racja, ja wydaję i wycofuję
dekrety, nie Starszyzna. Przez parę tygodni sobie pobędzie, a potem go odwołam.
Albo zmienię, że ma dotyczyć tylko umów powyżej stu tysięcy dukatów.
Znakomicie!
– Jest tylko jeden szkopuł,
Panie. Dekret musiałby być ogłoszony już i zarejestrowany wcześniej niż
uchwała, bo inaczej będzie podejrzanie wyglądać.
– Eee, to żaden problem.
Każę Sekretarzowi zapisać dekret w rejestrze z wcześniejszą datą, a Magik niech
co rychło na ścianę go wrzuci. A przy okazji, może mi poradzisz jeszcze, jak się
pozbyć Skarbniczki?
– A czemu chcesz się jej
pozbyć, Książę? Ludowi się to może nie spodobać...
– Czemu, czemu! No bo Bern
to kobieta!
Zausznik podniósł w
zdziwieniu brwi. Cóż to za argument? Książę, widząc owo zdziwienie, wyjaśnił:
– No, ja ją znam trochę i
wiem, że jak spróbuję wyjąć ze skarbca dukaty, których tam nie ma, to ona w
ucho mnie trzepnie! I co ja wtedy powiem? Że kobieta mnie bije?
– Aaa... Pojmuję... Więc ją
odwołaj!
– Odwołaj, odwołaj, to wiem,
tylko jak Starszyznę do tego zmusić?
– Hmm... No tak, tu jest
pewna niepewność... Ale mimo wszystko spróbowałbym. Przygotuj uchwałę o
odwołaniu Bern, daj pod obrady i się okaże. Udało ci się dostać rentę
miesięczną jaką chciałeś, plan na rok skarbcowy też przyjęli, może i to się
powiedzie? A ja podziałam na tyłach, postaram się pomóc sprawie.
– Wiesz, mój Zauszniku, żeś
ty całkiem niegłupi chłop? – Książę kordialnie poklepał sługę po plecach. –
Rację masz, zamiast sobie głowę łamać, trzeba spróbować, w końcu nic na tym nie
stracę. Ruszaj więc działać, a ja zabieram się za papiery.
Tajemniczy Zausznik wyszedł,
Książę zaś szybko spisał tekst dekretu i uchwał o odwołaniu Bern tudzież
powołaniu Daniosa, wezwał Sekretarza i Magika, wydał im odpowiednie rozkazy, po
czym rozsiadł się wygodnie, zadowolony z wykonanej pracy. Wyjął z szuflady
swoje ulubione matrioszki z własną podobizną, zrobione na specjalne zamówienie
i zaczął się nimi bawić. Otwierał, rozkładał na części, a potem zamykał,
wkładał mniejsze w większe aż do ostatniej i od nowa rozkładał, zamykał i tak
dalej. Ta niewymagająca myślenia czynność wielce go relaksowała, a przy tym dawała
na końcu poczucie, że coś stworzył.
A na zamkowym dziedzińcu
gromadził się tłum i gęstniał z każdą chwilą. Słychać było okrzyki „Zostaw
Skarbniczkę!”, „Zostaw Skarbniczkę!” na przemian z „Bern jest najlepsza!”,
„Bern jest najlepsza!”, a Książę Pan obserwował rozwój wypadków z rosnącym
przestrachem. Do już licznie zgromadzonej gawiedzi dołączali kolejni
mieszkańcy, donosili nowe transparenty i chorągiewki, a co gorsza, koszyki
pełne jaj i pomidorów. „NIE dla Daniosa”, „Kto się Bern pozbywa, w brudnej
wodzie pływa”, „Bern=sukces, Danios=klęska” – takie między innymi hasła można
było dostrzec pośród tłumu.
– Mój szaliczek!!! –
zakrzyknął nagle Książę. – Skąd oni go wzięli?!
W istocie, jeden z uczestników
protestu trzymał długi kij z zatkniętym na końcu ulubionym szalikiem władcy,
tym w brązowe pasy, i powiewał nim w prawo i w lewo.
Nie minął kwadrans od
początku zgromadzenia, gdy pierwszy pomidor trafił w okno książęcej komnaty. Za
nim poleciał drugi, trzeci i następne, a po chwili dołączyły jajka – w ciągu
kilku chwil szyba stała się ciemna od pomidorowo-jajecznej paćki. Książę już
nie mógł zobaczyć, co dzieje się na dziedzińcu, ale włos mu się zaczął jeżyć na
głowie, jako że usłyszał łomotanie do wrót zamkowych. „Ratunku!” – przemknęło
mu przez myśl – „Toż zaraz wedrą mi się tu do środka! Ani chybi krzywdę
uczynią, a najmarniej paskudztwem jakim obrzucą! Gdzież by tu uciec? Do lochów?
Tak, do lochów!” I Książę zebrał poły szaty, by popędzić do kryjówki. Jednak
nie zdołał uczynić nawet dwóch kroków, gdy usłyszał łoskot, a zaraz potem
gromkie okrzyki „Hurra!!” dobiegające z zamkowego przedsionka. „Nie zdążę!” –
pot lał się strugami po plecach władcy – „Nie zdążę! Nieee!!!”
Książę Pan nagle otworzył
oczy. Czoło miał mokre, włos w nieładzie, a wygnieciona szata uwierała go w
szyję. W prawej dłoni ściskał kurczowo najmniejszą matrioszkę. Tron stał tam
gdzie zawsze, biurko też, okno było czyste. Na zewnątrz świeciło zimowe słońce
i słychać było zwyczajne odgłosy dnia codziennego – wozy turkoczące na
gościńcu, dzieciarnię wybiegającą ze szkoły, nawołujące się sąsiadki. Książę po
prostu przysnął na fotelu, tak go zabawa matrioszkami zrelaksowała.
– Och! – westchnął i ulga
spłynęła na niego niczym kojący balsam. – To jeno sen koszmarny był jakiś!
Ufff...
Przeciągnął się, poprawił
szatę, wstał, fiknął dwa koziołki, żeby się rozruszać i zasiadł za biurkiem.
– Taaa... – rzekł do siebie.
– Sen nie sen, aliści jak proroczy, to co?
Do drzwi rozległo się
pukanie i po chwili stanął w nich Tajemniczy Zausznik. Nie miał dobrych wieści,
więc wolał pozostać w progu. Ukłonił się jeno i rzekł:
– Panie, niestety, nie udało
nam się nikogo przekonać do głosowania za odwołaniem Bern. I ja, i Starsza
Jolan dwoiliśmy się i troili, próbowaliśmy wszystkich chwytów i nic! Uparli się
jak osły jakieś! Nie masz szans najmniejszych, by uchwałę przegłosowali po
twojej myśli!
– Oż pawiany przebrzydłe!
Czułem, że nic z tego nie będzie! Bunt mi tu podnoszą! W tym koszmarze coś z
prawdy jednak było, no, może bez jaj, pomidorów i szaliczka!
Zausznik nie zrozumiał
kompletnie tej uwagi o jajach i pomidorach, ale prawdę mówiąc, nie zależało mu
na tym specjalnie, chciał jeno jak najszybciej opuścić komnatę. Ale Książę
wypadł z niej jako pierwszy, niesiony gniewem. Dworacy umykali mu z drogi w popłochu,
ale i tak niejeden oberwał albo musiał stanąć pokornie i wysłuchać krzyków
władcy. Kiedy już Książę się trochę uspokoił, wrócił do siebie, pokrzepił
łyczkiem okowity ze swojej piersióweczki i zasnął.
Następnego dnia, kiedy tylko
rozpoczęły się obrady Starszyzny, Książę oświadczył, że wycofuje projekty
swoich uchwał o odwołaniu Bern i powołaniu Daniosa. „I tak znajdę sposób” –
powiedział do siebie w duchu. – „Przyjdzie taki dzień, że kilku Androsowych
będzie nieobecnych i wtedy szybko wprowadzę te uchwały pod obrady. Zobaczycie!”
Uspokojony tą myślą, nawet
się nie złościł za bardzo na Głównego
Starszego, który najpierw dał się przekonać do wycofania uchwały o umowach, ale
potem zmienił zdanie i choć dekret wisiał już na ścianie od kilku dni, wprowadził
uchwałę do porządku obrad. Spodziewając się, że Starsi zagłosują za jej
przyjęciem, nie protestował zbytnio, poprosił tylko grzecznie o wprowadzenie
malutkiej poprawki: żeby jawne były umowy warte trzy tysiące dukatów albo
więcej. Wtedy, zamiast jednej umowy na taką sumę (którą musiałby zawiesić na
ścianie), mógł z jedną i tą samą osobą podpisać kilka na mniejsze kwoty i nikt
by się o tym nie dowiedział. Ale Starsi nie dawali się jakoś przekonać i w
końcu stanęło na tym, że jawne będą umowy od pięciuset dukatów w górę. „No,
chociaż tyle” – pomyślał Książę. – „Jakoś sobie z tym poradzę”.
Książę Pan opuścił salę
obrad lekko przygnębiony. W korytarzu minął grupkę wieśniaków, co to
zaciekawieni byli obradami.
– Kocham pana, Panie Książę
– ktoś ozwał się nagle.
– Cicho, wiem – odruchowo
odpowiedział Miros. Ale natychmiast uświadomił sobie, że to nie był głos Dzi!
Popatrzył na tłumek i w postaci, zgiętej w ukłonie do samej ziemi, rozpoznał
Parobka. Albo Parobkę...
*Stosowany przez Księcia
Pana podział obietnic na kategorie opisany jest w bajce o obietnicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)