-
Kaszanki! Kaszanki i kiełbasy! I miodu! – wołał Książę Pan.
Służba
uwijała się jak w ukropie, przepatrując kredensy w poszukiwaniu żądanych
produktów. Kiełbasę znaleziono w mig, miodu też było w zamku pod dostatkiem
(tak jak okowity, wina i innych trunków), ale kaszanka? Książę nigdy jeszcze
nie prosił o kaszankę, to i nikomu do głowy nie przyszło, by tak pospolity
„rarytas” przechowywać w spiżarniach. Kaszankę i salceson jadało pospólstwo, zaś
podniebienie Księcia było bardziej wyrafinowane. Dlatego kiedy tylko główny
kuchcik usłyszał o życzeniu swego pana, natychmiast posłał jednego z pomywaczy
do rzeźnika. I nie minął kwadrans, gdy zdyszany sługa wpadł do zamku dźwigając
w rękach grube pęta kaszanki.
-
No ileż można czekać?! – irytował się Książę Pan. – Co za służba, muszę chyba
sprać paru pachołków dla przykładu, to ich nauczy moresu!
Zanim
jednak zdążył złapać za kij, do jego komnaty wjechał stół zastawiony półmiskami
z parującą kaszanką, kiełbasą, chlebem i owocami, a zamkowy podczaszy wzbogacił
go jeszcze o baryłkę miodu i butelkę wina. W drzwiach pojawił się także
Tajemniczy Zausznik.
-
Wreszcie! Widzisz? – zwrócił się doń Książę. – Kto w tym zamku służbę pełni? Z
głodu bym tu mógł zemrzeć, a oni dopiero by przynieśli strawę!
-
Racz jednak zważyć, Panie, żeś im trudne zadanie wyznaczył – Tajemniczy
Zausznik próbował wytłumaczyć służących. – Wszak kaszanki nigdy jeszcze nie
żądałeś, więc i nie mieli jej w spiżarkach. A zrobienie jej na gorąco też
chwilę zajmuje.
-
Żarty sobie stroisz? To ma być usprawiedliwienie? – Książę zdziwił się zupełnie
serio. – Czy chcesz powiedzieć, że ci prostacy z kuchni przenikają mój umysł i
wiedzą, co zapragnę zjeść każdego dnia? I tylko to trzymają w kredensach? Ja
sam nie wiem, na co będę miał ochotę jutro, może na rybę? A może na pieczeń z
cielęciny? Czy według ciebie jak się zdecyduję na rybę, to wyjmą ze spiżarni
jakiegoś leszcza sprzed tygodnia?
-
Eee… no nie…
-
No widzisz! Muszą mieć świeżą rybkę, choćby nie wiem co! A jak myślisz, skąd ją
biorą? Biegną nad jezioro i łowią?
Zausznik
milczał, bo nie znał odpowiedzi, a kiedy władca wkraczał na ścieżki swojej
pokrętnej logiki, nie było szans na wyjście z sytuacji obronną ręką. Postanowił
nie kontynuować wątku i nie tłumaczyć, że jednak kaszanka, której Książę nie
jadał nigdy i w dodatku zażądana natychmiast, to jednak trochę coś innego niż
obiad, zadysponowany na kilka godzin przed podaniem. Prawdę rzekłszy, Książę również
nie umiałby odpowiedzieć na własne pytanie o rybę, bo zupełnie go nie
obchodziło, jak kucharze przygotowują potrawy i skąd biorą składniki. Jednak za
nic w świecie jednak nie przyznałby się do tego Zausznikowi, więc zmienił
temat:
-
A poza tym kto im kazał robić tę kaszankę na gorąco? Zimna miała być! – i
zaczął dłubać widelcem w talerzu, rozgarniając kaszankę na boki, żeby szybciej
wystygła.
-
Ależ na ciepło smaczniejsza jest! – wykrzyknął zdziwiony Zausznik.
-
Ech, głupiś… - władca westchnął z politowaniem. – Przecie nie będę jadł tego
paskudztwa!
-
Nie? Dlaczego? To przedniej jakości kaszanka!
-
Przedniej jakości to jest wino, którego się chętnie napiję – Książę podniósł butelkę
i nalał sobie pełną szklanicę. – A ta prostacka kaszanka jest, jakby tu rzec,
stworzona do wyższych celów… No popatrz, jaki paradoks!
I
Książę, chichocząc pod nosem ze swojego żartu, sięgnął po półmisek, a z biurka
wziął arkusz zapisanego papieru. Zgniótł go w dłoniach, rozprostował, znowu
zgniótł i upaćkał w kaszance.
-
Teraz jeszcze trochę kiełbasy… - mruczał do siebie. – No, niech tam, miodu też
kapkę odżałuję…
Wysmarował
papier kiełbasą, skropił miodem, a potem powtórzył wszystkie czynności z drugim
arkuszem papieru. Zausznik patrzył zaintrygowany, jako że nie miał pojęcia, co
to wszystko ma oznaczać. Książę tymczasem rozprostował obie kartki i podszedł
do okna, by obejrzeć je pod światło.
-
Hmm… Wyszło znakomicie, znakomicie…
-
Wasza Wysokość, wielce zagadkowe czynności wykonujesz! Czy mógłbyś mnie
oświecić i wyjaśnić, co robisz? – odważył się w końcu zapytać Tajemniczy
Zausznik.
-
A mógłbym – odrzekł zadowolony Książę. – Patrz i ucz się! Co widzisz?
-
Eee… dwa pogniecione papiery umorusane kaszanką, kiełbasą i miodem? – odparł
niepewnie Zausznik.
-
Prawie, prawie… A co na tych papierach jest napisane?
-
Hmm… nie widzę za dobrze, boś je utytłał i wygniótł…
-
I o to chodzi! Teraz to są gnioty! Gnioty pisane przy kaszance, kiełbasie i
miodzie! – wyrzucił z siebie uradowany Książę.
-
Aaa… - mina Zausznika świadczyła jednak o tym, że wciąż nie bardzo pojmuje, w
czym rzecz. Widząc jego zdezorientowanie, władca dodał:
-
Te papiery to uchwały ludowe. Znaczy się, były uchwały, bo ja zrobiłem z nich
gnioty, chi, chi!
Zausznik
wreszcie zrozumiał i spojrzał na swego pana z niekłamanym uznaniem. Skłonił mu
się nisko i rzekł:
-
Książę, jesteś po prostu… po prostu genialny! Słów nie znajduję, by twego
sprytu się nachwalić!
-
Och, nie trzeba, nie trzeba… - nastrój Księcia był tak doskonały, że nawet nie
domagał się zwyczajowych wyrazów uwielbienia. – Widzisz, tak się załatwia bunty
poddanych!
W
istocie, od kilku tygodni w Kobylandii wrzało. Lud się zburzył, niezadowolony z
podniesienia danin za śmieci. Wielu nie spodobało się również to, że Książę
wziął we władanie gościńce na siedlisku Nowy Widnokrąg, o co usilnie zabiegała
Starsza Jolan, która tam mieszkała. I w rezultacie księżniczka Iren wraz z
Bajarką napisały uchwały ludowe – jedną o obniżeniu danin, a drugą o przejęciu
gościńców na trzech siedliskach: Świerkowym, Seledynowym i Za Borem. Pospólstwo
podpisywało się tłumnie pod tymi uchwałami i zachodziła obawa, że podczas
głosowania któryś ze Starszych wiernych Księciu nagle zrozumie, po co i dla
kogo w Starszyźnie zasiada. A przewaga książęcych głosów w Radzie, jak wiadomo,
opierała się o jednego ledwie człowieka, więc lepiej było dmuchać na zimne i
nie zderzyć się z jakąś niespodzianką.
-
Widzisz – rzekł Książę po chwili milczenia. – Teraz, kiedy te uchwały staną na
obradach Starszyzny, powiem, że to gnioty, przy kiełbasie i kaszance tworzone.
I wtedy żaden z moich nie odważy się zagłosować za nimi, gdyby mu przypadkiem
taka myśl w łepetynie powstała.
W
tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
-
Proszę, proszę! – zawołał Książę, wciąż w wyśmienitym humorze, którego nawet
natrętni petenci nie byli w stanie mu zepsuć. W progu stanął Skarbnik Danios,
ale jakiś taki przygaszony, skurczony i zmarnowany.
-
A ty coś taki skapcaniały? – spytał Książę. – Wczorajszy jesteś? Czy boleść
jaka ci doskwiera?
-
Nie, nie… Nic mi nie jest…
-
Jak to nie? Przecie widać od razu, żeś nieswój! Jeśli nie kac i nie choroba,
cóż innego cię męczy?
-
Nic, nic… Tylko…
-
No? Tylko co?
-
Misia mi ktoś sfatygował… Tego mojego ukochanego, brązowego…
Książę
parsknął śmiechem.
-
Nie wytrzymam! No nie mogę! Raptem przytulankę mu sponiewierali, a ten wygląda,
jak z krzyża zdjęty!
I
dodał już poważnym tonem:
-
Weź się, chłopie, w garść, robotę masz przecie z księgą obrachunkową za miniony
rok pański, nie czas płakać nad wymiętolonym miśkiem! Potem go połatasz,
wypierzesz i będzie jak nowy!
Tu
władca przyjacielsko gruchnął Daniosa w plecy, aż echo poszło po komnacie.
Skarbnik, rozcierając bark, odrzekł nieco pocieszony:
-
Zaiste, jak się tak zastanowić, nie jest źle… Wszystko da się naprawić…
-
No! A tyś już był prawie gotów z mostu skakać z rozpaczy! Ale my tu gadu, gadu
o miśku, a pewnikiem przybywasz ze sprawą jakąś?
-
O tak, tak – Daniosowi wyraźnie poprawił się humor. – Chciałem ci donieść,
Panie, że słuchy mnie doszły, jakoby Główny Starszy miał wątpliwości odnośnie
tych uchwał ludowych. Coś tam kręci, niby nie wie, jak zagłosować i chyba
musisz go nieco przywołać do porządku…
-
Co nie wie? Czego nie wie? – zdenerwował się natychmiast Książę. – Wołaj mi go
tutaj, zaraz dam mu do wiwatu!
Danios
pospiesznie wybiegł z komnaty, by po chwili pojawić się wraz z Gregosem. Tajemniczy
Zausznik, który w milczeniu i z lekkim uśmieszkiem obserwował całą scenę, teraz
również był ciekaw, jak Książę poradzi sobie z Gregosem.
-
Witaj, waćpan, może kieliszeczek winka albo szklaneczkę miodu? – zaproponował
na początek władca przymilnie.
-
A… właściwie chętnie się napiję – Gregos nie dał się długo namawiać. – Coś
świętujemy, czy tak bez okazji Książę częstuje?
-
Och, to tak tylko, żeby nam się miło gawędziło…
Książę
skinął na Tajemniczego Zausznika, by napełnił puchary. Rozsiadł się na sofie,
wskazał miejsce Gregosowi obok siebie i obaj wychylili po pół kieliszka. Potem
zagaił:
-
Wiesz, Gregosie mój miły, że nam tu Iren z Bajarką w rządach naszych
przeszkadzają, prawda? One i jeszcze paru innych wciąż na ręce moje patrzą,
różne sprawki na światło dzienne wyciągają, pismo wydają, na ścianie bazgrzą.
Ten Artos ze swoją skrzyneczką do utrwalania obrazów też mnie denerwuje…
-
O tak, Książę, co racja, to racja! Na tych jego obrazkach wciąż jestem z
profilu, rzadko kiedy z przodu pokazywany! I to z lewego profilu, który akurat
mam nieco mniej korzystny…
-
No widzisz, jaki złośliwiec! Takie to nasze wspólne nieszczęście, że spokoju
nie ma z żadnej strony… - Książę w mig uchwycił, na czym można się oprzeć. –
Przyjdzie taki na obrady, ustawi tę skrzynkę i nic nie poradzisz… Potem
pospólstwo ogląda to wszystko, najdrobniejszy twój grymas widzi i ocenia, a
każde wypowiedziane słowo analizuje i komentuje. Nic się nie ukryje!
-
Mądrze prawisz, mości Książę… - Gregos w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
-
Ano cóż, takie życie, waćpan, takie życie… A najbliższe obrady nam się szykują
niezgorsze! Toż połowa Kobylandii obejrzy je potem, jak nic!
-
No tak, te uchwały ludowe interesują pospólstwo. Myślałem sobie nawet, żeby
poprosić Artosa o robienie mi obrazków en face, kiedy będę prowadził dysputę i
głosowanie.
-
A jak zamierzasz głosować, mój drogi przyjacielu? – Książę doprowadził rozmowę
do punktu, o który mu chodziło. – Pewnie sumienie ci podpowiada, by za ludem
się ująć, prawda? I na obrazkach wyjdziesz wówczas mądrze i szlachetnie.
Doskonale to rozumiem i pochwalam!
-
Panie mój! Rad jestem niezmiernie, że znajduję pełne uznanie w twych oczach!
Wypijmy za to!
I
uradowany Gregos wzniósł do ust puchar z winem. Książę uczynił to samo,
pomilczał przez chwilę, w zamyśleniu obracając w palcach nóżkę kielicha, po
czym rzekł:
-
Wiesz, tak się tylko zastanawiam… Ta uchwała o gościńcach… hm… czytałeś ją
dokładnie?
-
No… dokładnie może nie, ale chyba wystarczająco – stropił się nieco Gregos. – A
co? Czyżbym coś przegapił?
-
Ależ skąd, nie śmiałbym ci uczynić takiego zarzutu! Jeno dumałem sobie nad
ostatnim punktem owej uchwały i ciekaw jestem, czy i tobie coś przez myśl nie
przeszło.
-
No… raczej chyba nie – Gregos nigdy by się nie przyznał, że nie pamięta, czego
ów punkt dotyczył. Poza tym był przekonany, iż z wyjaśnień Księcia zaraz
domyśli się, o co chodziło. I nie pomylił się.
-
Bo widzisz, ten punkt zakłada uchylenie uchwały, która teraz obowiązuje,
prawda? A obowiązuje to, że mamy w Kobylandii ustalone reguły, wedle których
biorę we władanie gościńce. I jak z tego zrezygnujemy, to księstwo bez żadnych
zasad się ostanie! A tam, gdzie nie ma zasad, zaraz pojawiają się wszelkiej
maści cwaniacy, oszuści i inni kombinatorzy, żeby swoje ciemne interesiki
załatwiać! Toż to katastrofa dla naszej pięknej Kobylandii!
-
Och! – wykrzyknął Główny Starszy ze zgrozą. – Nie przyszło mi to do głowy! W
istocie, skutki mogą być opłakane! Książę Panie, jak dobrze, że czuwasz nad nami
wszystkimi! Twoja dalekowzroczność i przenikliwość są nieocenionym szczęściem
dla księstwa! Sumienie mi nie pozwoli głosować za uchwałą, wstrzymam się i
jeszcze uświadomię ludowi, jakie szkody może mu ona wyrządzić!
-
I tak trzeba uczynić, mój drogi, tak trzeba… Lud przecie ciemny jest i często
nie wie, co robi, a my, władcy, od tego właśnie jesteśmy, by pokazać mu
właściwą drogę.
-
A ta druga uchwała, o śmieciach? Czy i w niej dopatrzyłeś się może jakichś
zagrożeń? – zaniepokoił się Gregos, mile połechtany włączeniem do grona
rządzących księstwem.
-
Pewnie, że się dopatrzyłem! Ale nie przejmuj się tym ani trochę. Możesz
spokojnie głosować za uchwałą!
-
Jakże to?
-
Ano tak. Jeśli zostanie przyjęta, królewski nadzór ją uchyli, bo nie zawiera
wysokości danin dla letników. Zresztą sam spójrz, to gniot zwykły, przy
kaszance sporządzony…
Książę
podszedł do biurka, wziął z niego umazany papier i podał Gregosowi. Ten chwycił
za róg kartki z pewnym obrzydzeniem, gdyż brązowe plamy nasunęły mu oczywiste
skojarzenie. Przy okazji jego wzrok padł na półmisek z rozbabraną kaszanką i
porozrzucane kawałki kiełbasy. Jakaś niejasna myśl mu zaświtała, ale nie zdołał
jej uchwycić, bo rozległo się pukanie i w drzwiach stanęła księżniczka Dzi.
-
Kocham pana, Panie Książę – rzekła zamiast powitania.
-
Cicho, wiem – machinalnie odpowiedział Książę, zaś stojącym dotychczas w
milczeniu Daniosowi i Tajemniczemu Zausznikowi wyrwało się równocześnie:
-
Znowu?!
-
A bo co? – zaperzyła się Dzi i podparła pod boki. – Nie wolno?
-
Wolno, wolno, tylko raz kochasz, raz nie kochasz… - skomentował Zausznik.
-
Będę Księcia kochać wtedy, kiedy mi się zechce!
-
No już, już, dajcie spokój – Książę wolał załagodzić wiszącą w powietrzu
kłótnię. Dzi była dość postawną niewiastą i nie wiadomo, kto i jak mocno by oberwał,
gdyby wpadła w furię. – Z czym przychodzisz, moja droga?
-
Ach, takie drobne dwie sprawy mam! Jedna to zarządca Przybytku Kultury. Bo ja
bym bardzo, bardzo, ale to bardzo chciała, żeby zarządcą był Bartos. On
wszystko robi tak, jak ja sobie życzę i nawet pierogi czasem pomaga mi lepić i taki
milusi jest… - na obliczu Dzi pojawiło się rozmarzenie.
-
Hmm… To nie takie proste. Ogłosiłem konkurs przecie, więc jakże mógłbym Bartosa
zrobić zarządcą?
-
Ależ Książę – Dzi spojrzała z politowaniem. – Dla kogo ta ściema? Co powiesz
komisji, ona uczyni. Masz tam przecie samych swoich ludzi, nieprawdaż? O,
widzę, jeden z nich tu siedzi nawet!
-
Ja się kieruję własnym sumieniem! – obruszył się Gregos, bo to właśnie on był
członkiem komisji.
-
Tak, tak – Dzi pokiwała głową. – A ja jestem księżniczką Madagaskaru. Ale
nieważne. Książę, to jak będzie? Uczyń Bartosa zarządcą, proszę…
-
Zobaczymy. Rozważę twą prośbę. A ta druga sprawa?
-
Ta druga wiąże się z księdzem, który onegdaj parafią u nas kierował. Teraz jest
w miasteczku Czaplinek i wkrótce będzie obchodził rocznicę swych święceń i
imieniny jednocześnie. Mam pomysł, żebyśmy pojechali na te uroczystości
książęcym powozem. Wzięlibyśmy parę zaufanych osób, zabawili się trochę, napili
okowity…
-
A to akurat świetny pomysł jest! Masz moje słowo, zorganizuję wyprawę!
-
Dziękuję stokrotnie, wiedziałam, że ci się spodoba! Kocham pana, Panie Książę!
I
Dzi wybiegła w podskokach, zanim Książę zdążył odpowiedzieć swoje „cicho,
wiem”.
-
No, panowie, dość na dzisiaj tych narad – rzekł władca po jej wyjściu. – Wracajcie
do swoich zajęć, a ja odpocznę sobie trochę i pomyślę jeszcze o zbliżających
się obradach Starszyzny.
Jak
się jednak okazało, nie było o czym myśleć. Wszystko potoczyło się wedle planów
Księcia. Starszy Gregos podniósł lament, że uchwała o gościńcach sprowadzi
katastrofę na Kobylandię i swoim wstrzymaniem się od głosu spowodował jej
odrzucenie. Uchwała o daninach za śmieci została przyjęta, ale zgodnie z
przewidywaniami władcy, urzędnicy z Królewskiej Izby Rachunkowej ją uchylili.
Kilkanaście
dni później Książę leżał wygodnie na szezlongu, sączył wino prosto z butelki i
rozpamiętywał ostatnie wydarzenia. Wspominał wizytę w Czaplinku i to, jak
znakomicie się wszyscy bawili już w drodze na uroczystości, nie żałując sobie
okowity i innych trunków. Myślał też o uchwałach ludowych i o tym, jak
znakomicie wszystko rozegrał.
-
Makiaweliczne to było, że hej! – mówił do siebie. – Zaprawdę, jestem geniuszem!
Ach, ten ciemny lud Kobylandii, jak łatwo nim manipulować! A ów pomysł, na
który wpadłem niemalże w ostatniej chwili, żeby rozesłać wieśniakom listy z
pogróżkami za podpisanie się pod uchwałami to wręcz majstersztyk! Zdławiłem
bunt w zarodku, żaden się teraz nie wychyli i więcej niczego nie podpisze, cha,
cha!
Rozmyślania
Księcia przerwało pukanie, a po chwili do komnaty wszedł Tajemniczy Zausznik.
-
Pismo jakoweś od wojewody królewskiego nadeszło, ważne ponoć – rzekł.
-
A czegóż on znowu chce? – Książę zniecierpliwił się lekko, bo nie lubił, kiedy
przerywano mu przyjemny odpoczynek i rozmyślanie o własnej doskonałości. –
Odpieczętuj, waść, i przeczytaj na głos, bo nie chce mi się binokli zakładać.
Zausznik
posłusznie złamał pieczęć, rozłożył pismo i zaczął czytać:
„Ja,
Wojewoda Królewski, z nadania rządu królestwa naszego, jako zwierzchnik twój,
Książę Panie Kobylandii…”
-
Pomiń te wstępne uprzejmości, przejdź do rzeczy – przerwał Książę. Nie znosił,
kiedy przypominano mu, że nie jest władcą absolutnym i ma nad sobą kogoś wyżej
posadowionego w hierarchii. Tajemniczy Zausznik przebiegł wzrokiem początkowe
akapity i skupił się na głównej zawartości pisma:
„Moi
urzędnicy mi donieśli, żeś gniotów natworzył co niemiara. Nadzoruję wielu
książąt, ale takiego barana jak ty nie ma nigdzie. Wydałeś parę durnych
dekretów, w których błędy zwykli wieśniacy zauważali, a potem musiałeś je
poprawiać. Ale to pikuś w porównaniu z gniotami, coś je ostatnimi czasy pod
obrady Starszyzny pownosił. Ośle patentowany, gdzieś ty rozum zostawił?
Najbardziej oczywistych sprzeczności nie widzisz! Masz uchwałę, która jasno i
wyraźnie mówi, że gościńce jeno za darmo możesz brać we władanie. A ty,
makolągwo pasiasta, przejmujesz gościńce za dukaty! Czytać nie umiesz, czy co?
Za darmo znaczy za darmo, a nie za pieniądze, toż większej oczywistości już
chyba być nie może. Nakazuję ci, cobyś natychmiast wszystkie te swoje gnioty o
gościńcach uchylił. I pamiętaj, jak jeszcze raz coś takiego zrobisz, sam
przybędę do Kobylandii i się z tobą policzę. Wstyd przynosisz tylko urzędowi
Księcia Pana, ot co. Podpisano: Wojewoda Królewski.”
Przez
moment w komnacie panowała cisza. Książę powoli wstał z szezlonga, pustym
wzrokiem popatrzył przed siebie, podniósł do ust butelkę i wypił wino do samego
dna. Potem podszedł do ściany, strzelił sobie baranka, wrócił na szezlong,
położył się i zasnął.
Tajemniczy
Zausznik stał jak zahipnotyzowany. Przypomniało mu się, jak Książę chwalił się
niegdyś, że medycy od głowy zrobili mu badania i orzekli jego pełną sprawność
umysłową. Przez głowę Zausznika przebiegła myśl, czy nie nadszedł czas, by te
badania powtórzyć…
czwartek, 31 marca 2016
środa, 3 lutego 2016
24. Bajka o tym, jak Książę Pan opowiadał bajki
Zima
tego roku była jakaś dziwna. Śniegu ani na lekarstwo, ciepło jak w marcu, a o
mrozach tylko wróżbici pogodowi opowiadali, że przyjdą jeszcze, nim wiosna
nastanie. I właśnie ta aura źle działała na Księcia Pana. No bo przecie jak zimą
zaspy pokrywają bezdroża, to bardzo ułatwia panowanie – nie trzeba szpiegów po
księstwie rozsyłać, żeby podsłuchiwali, o czym wieśniacy gadają i czy aby Księcia
nie obmawiają, nie trzeba wysłuchiwać przybywających na dwór chłopów, marudzących,
że zaraza im znów na bydło padła i żeby ich z podatków zwolnić, nie trzeba
wreszcie opędzać się od zwolenników, dopominających się wciąż o kolejne
przywileje. Wszyscy bowiem w swoich chałupach siedzą i nosa na zewnątrz nie
wyściubiają. Można wtedy wyciągnąć się błogo przy kominku i sączyć leniwie
okowitę. Ale tej zimy nic nie szło jak należy, bo pogoda była jaka była. Książę
nie miał żadnej wymówki, żeby wykręcić się od roboty. W Morzyczynie brukowanie
gościńca spartaczyli i zaraz Kristos od pszenicy na swojej ścianie o tym
nagryzmolił. Chcąc nie chcąc Książę musiał pojechać na inspekcję, a potem
dopilnować, żeby dworscy urzędnicy pisma z oględnymi tłumaczeniami Kristosowi
wysłali. Do zamku przybyli kontrolerzy królewscy – należało ich odpowiednio
ugościć i baczyć, by niczego nie wykryli. Plan skarbcowy na kolejny rok trzeba
było sporządzić i ukryć w tabelkach różne wydatki, o których nikt wiedzieć nie
powinien – a to zawsze wymagało dobrego pomyślunku i wsparcia szarych komórek
odpowiednią ilością okowity.
- Ot,
los mój taki – mruknął Książę melancholijnie. – Ani chwili spokoju, wciąż tylko
trzeba kombinować, plany różne knuć i obmyślać, jak by tu wszystkich dookoła
przechytrzyć. Za cały ten dwór beztroski, psiakość, ja muszę myśleć! Nikomu
ufać nie można, a jak już się znajdzie taki, co tajemnic dochowa i w ogień by
za mną poszedł, to zazwyczaj półgłówek albo kiep i pożytku żadnego z niego nie
mam. Wiosna zamiast zimy nastała, odpocząć nijak nie mogę, bo wciąż ktoś się
pałęta pode drzwiami mojej komnaty. Przyłazi jeden z drugim i narzeka, a ja
nic, tylko słuchać muszę cierpliwie i udawać, żem się losem nieszczęśnika
przejął do głębi. A jednocześnie analizuję, obliczam, kalkuluję, czy mi się
opłaci i co zyskam, jeżeli zadośćuczynię jego prośbom. Toż to jakieś
rozdwojenie jaźni jest! A jeszcze na ścianie zamkowej odpór muszę dawać temu,
co pospólstwo wypisuje, bo jak tak dalej pójdzie, ani chybi porażka mnie czeka
w następnej elekcji! Nie mogę przecie na to pozwolić! Och, ja nieszczęśliwy!
Tu
Książę prawie załkał głośno, bo mówił tak przekonująco, że sam uwierzył w swój
ciężki los. To użalanie się nad sobą trwało jednak ledwie chwilę, gdyż wzrok
Księcia padł na dzban z okowitą stojący na komodzie.
-
Mróz, nie mróz, napić się przecie można tak czy siak – rzekł Książę, nalał
trunku do szklanicy i wychylił ją duszkiem. Od razu zrobiło mu się lepiej i
nowe siły w niego wstąpiły. Postanowił przespacerować się wokół zamku,
odetchnąć świeżym powietrzem i w spokoju pomyśleć, na kogo zrzucić parę
obowiązków. Narzucił więc na siebie kubrak, otulił szyję ulubionym szaliczkiem
w brązowe pasy i wyszedł z komnaty.
Dworzanie,
widząc władcę zmierzającego do wrót zamku, zręcznie schodzili mu z drogi i chowali
się po kątach, żeby przypadkiem ich nie zagadnął i nie obarczył jakimś
niecierpiącym zwłoki zadaniem. Sztuka takiego umykania była zwana „kocim
pląsem” i ten, kto nie opanował jej w stopniu wystarczającym, o wiele częściej
narażał się na dodatkową robotę, a czasem też na niespodziewane baty. Dlatego
każdy, kto zaczynał służbę na zamku, szybko dowiadywał się, co musi przede
wszystkim umieć, aby przetrwać. Kursy „kociego pląsu” były oczywiście
organizowane na tajnych kompletach i kosztowały krocie, chętnych jednak nie brakowało.
Książę,
opuściwszy mury zamku, przechadzał się najpierw po ogrodach i dziedzińcu. Potem
przysiadł sobie na ławeczce pod fontanną i wystawił oblicze ku słońcu, które
akurat wyszło zza chmur. Odpocząwszy nieco, ruszył dalej. Postanowił wybrać się
poza mury okalające zamek i popatrzeć, jak duży ruch panuje na gościńcach.
Ledwo
jednak wyszedł za bramę, stanął jak wryty. Na murze jakiś żartowniś nabazgrał:
„Książę Pan nosi szatki w kwiatki!”
Władca
odruchowo spojrzał na swoje szaty. Widniały na nich malunki jak – nie
przymierzając – na tarczy Achillesa… Rysunki wydawały się cokolwiek zagmatwane,
ale to przecie taka stylistyka była, że bez 3E (etanol, etanol, etanol) nie
rozbieriosz.
- Ożeż
ty w mordę jeża chłystku jeden!! – wrzasnął Książę. – Kwiatki?! Ja ci dam
kwiatki?!
Po
czym dopadł do muru i zaczął trzeć napis rękawem kubraka. Litery jednakowoż
były chyba farbą nasmarowane, bo nijak nie chciały dać się zmazać. Książę tarł,
tarł, mało co dziury w szacie nie wytarł, a napis wciąż wyglądał tak samo świeżo.
- Cóż
mi czynić? Cóż czynić?! – irytował się Książę. – Jak się pozbyć tego
paskudztwa?!
I
kiedy już chciał wracać do zamku, by zawołać na pomoc straż książęcą, wzrok
jego padł na kamyki leżące na ścieżce przy gościńcu.
- Ha!
– zakrzyknął uradowany. – Dam radę!
Szybko
przepatrzył kamyki i dostrzegł wśród nich kawałek cegły. Wziął go do ręki, po
czym jednym mocnym ruchem przekreślił napis na murze.
- I co
ty na to, szkodniku?! Widzisz, jak cię załatwiłem?! Co skreślone, to się nie
liczy!
I
ukontentowany władca podążył z powrotem do zamku, podskakując i podśpiewując w
rytm kroków „skreślone się nie liczy, skreślone się nie liczy…” A kiedy wszedł
do swojej komnaty, trzepnął się w czoło, bo przyszło mu do głowy, że mógł
jeszcze zrobić dopisek „jesteś głupi”. Ale nie chciało mu się już wracać pod
mur, zresztą ta historia z napisem natchnęła go do działania. Otworzył kufer, w
którym chował cenne drobiazgi, między innymi „podarki” wydębione onegdaj od
wędrownego kramarza.
-
Pisać, pisać, pisać… - mruczał Książę, grzebiąc w kufrze. Po chwili wyciągnął z
niego wszystkie cztery bujdy na resorach. Były różnej wielkości i skrzypiały
też różnie. Najmniejsza cichutko, jak nowy bucik ze skóry, największa zaś – prawie
jak stare, nieoliwione od lat zawiasy.
- Eee
tam, co się będę rozdrabniał, przecie to ważna sprawa – powiedział Książę do
siebie, po czym włożył trzy bujdy z powrotem do kufra, na wierzchu
pozostawiając tę największą. Ustawił ją na biurku obok arkuszy czystego
pergaminu, naostrzył pióro, zanurzył w kałamarzu i mocno nacisnął bujdę. Resory
jęknęły tak głośno, że Księcia aż uszy zabolały, ale od razu poczuł spływające
natchnienie. Z rozmachem zabrał się do pisania. Pisał i pisał, w komnacie
słychać było tylko ciche skrzypienie pióra i – co jakiś czas - ostry zgrzyt
resorów bujdy. Kiedy skończył, spojrzał z satysfakcją na swoje dzieło, jeszcze
raz je przeczytał, uśmiechnął się szeroko od ucha do ucha i zawołał strażnika,
by wezwał mu Adrosa, Dominosa i Pawlosa – pisarczyków redagujących „Wieści
książęce”.
- No,
mości panowie – zagaił Książę, kiedy cała trójka stanęła przed jego obliczem. –
Wykonałem za was trochę roboty! Trzy strony w najbliższym numerze pisma macie
już zapełnione!
- O,
to wspaniale, Wasza Wysokość! – ucieszył się Adros i ukłonił Księciu do samej
ziemi.
- A co
będzie na tych trzech stronach? – zaciekawił się Pawlos.
- Ano
to! – Książę triumfalnie podniósł do góry zapisane arkusze pergaminu. – Bajarka
przy mnie to pikuś! Moje dzieło bije jej bajki na głowę!
-
Napisałeś bajkę?! – Pawlos nie krył zaskoczenia.
- A bo
co? Myślisz, że nie potrafię?
- Ależ
skąd! Tylko…
-
Książę Panie, prosimy wielce, przeczytaj nam tę bajkę – wtrącił się szybko
Dominos, widząc, że rozmowa zaczyna przybierać niepożądany obrót i lada moment
władca może wpaść w gniew, który spadnie na nich wszystkich.
- Tak,
tak, przeczytaj! – poparł go Adros.
- No
dobrze – zgodził się Książę łaskawie i zaczął czytać:
„Dawno,
dawno temu było sobie księstwo zwane Kobylandią. Po latach panowania niecnego
Androsa na tron Kobylandii wstąpił zacny, szlachetny i roztropny Książę Miros. Był
to mąż niezwykle mądry, doświadczony, o szerokich horyzontach i niezwykłych
zdolnościach. Kiedy tuż po koronacji po raz pierwszy zajrzał do skarbca
księstwa, włos na głowie mu się zjeżył tak, że aż koronę do góry podniósł. W
skarbcu nie tylko nie zobaczył ani dukata – była w nim jeszcze dziura głęboka
na sążeń! Rzut oka do ksiąg obrachunkowych wzmocnił przerażenie Księcia –
miliony dukatów długu, niespłacone pożyczki, groźby wierzycieli i wezwania do
zapłaty. Kobylandia stała na skraju przepaści! Ale Książę Miros rzekł sobie
twardo: „Albo utonę dnia pierwszego i niech lud koronuje kogoś innego, albo
sięgnę gwiazd swoją imaginacją”. Po czym zabrał się do pracy. Ślęczał nad
księgami każdego dnia od świtu do późnej nocy, liczył i obmyślał, jak
doprowadzić księstwo do rozkwitu. W krótkich przerwach, zamiast spożyć posiłek
albo chwilę odpocząć, przyjmował wieśniaków, przybywających na dwór z prośbą o
pomoc. Dla każdego miał dobre słowo, utulił, ukołysał, wsparł datkiem
pieniężnym, nakarmił i napoił. Jednocześnie boje straszliwe toczył ze
Starszyzną, co to mu kłody pod nogi rzucała. Najpierw go szantażowała, że nie
dostanie miesięcznej renty, jak nie będzie robił tego, co mu każą. Potem
kręciła nosem, kiedy chciał powołać Daniosa na urząd Skarbnika. Książę nie mógł
pojąć tej niechęci, boć przecie Danios był nad wyraz roztropnym i utalentowanym
mężem, który biegle opanował sztukę zarządzania finansami, a do tego cieszył
się nieposzlakowaną opinią i wielkim uznaniem królewskich instytucji. Na
szczęście w Starszyźnie zasiadało czterech wiernych Księciu druhów, miłujących
go nade wszystko i gotowych zawsze na jego rozkazy. I wraz ze swoim panem prosili,
przekonywali, namawiali, aż wreszcie Skarbnik Danios mógł wspomagać Księcia w
rządzeniu Kobylandią. A kiedy Starsi zobaczyli, jak księstwo zmierza ku
świetlanej przyszłości, po kolei zaczęli przechodzić na stronę władcy. W dwa
miesiące po elekcji stronnicy Mirosa stanowili większość w Radzie Starszych i
wszystko układało się jeszcze lepiej. Książę mawiał z czułością, iż jego
pretorianie się rozmnożyli. Kobylandia piękniała z dnia na dzień, a lud radował
się wielce, bo nie dość, że wszelkie długi księstwa zostały popłacone, to
jeszcze w skarbcu leżało pięć milionów dukatów oszczędności! Na zamku panowała
powszechna szczęśliwość, bo dworakom wreszcie zaczęto wypłacać godziwe
uposażenia, o jakich za panowania Androsa nawet nie mogli pomarzyć. Tak właśnie
wielki, wspaniały, najmądrzejszy i najszlachetniejszy Książę Miros rządził, a
mieszkańcy Kobylandii żyli długo i szczęśliwie.”
Przez
dłuższą chwilę w komnacie panowała cisza. W końcu odezwał się Adros, plącząc
się co nieco:
- Eee…
taka trochę dziwna ta bajka… to znaczy, nie chcę powiedzieć, że nieładna, bo
ładna, ale taka… bajka ale nie bajka jakby… bo Kobylandia jest i Książę Pan
normalnie też, i Starszyzna, i Skarbnik, tak jak w rzeczywistości…
Dominos
z kolei liczył na palcach i mówił cicho, ni to do siebie, ni do wszystkich:
-
Danios jeden, Jolan dwa, Marios z drugim Mariosem to cztery, Zbignos pięć, Bogdos,
Zygmos, Gregos… Nie rozumiem, przecie nie czterech ich, jeno więcej od początku
z Księciem sztamę trzyma… I jak się rozmnożyli? Ani nie pączkowali, ani nic…
- To
ma być bajka? – wszedł mu w słowo Pawlos. – To nie bajka, tylko jakaś bujda na
resorach! I do tego taka lawina słodyczy, że zemdlić może!
- Licz
się ze słowami! – Książę ostro upomniał Pawlosa. – Żadnego z was o zdanie nie
pytałem! Macie to zamieścić w „Wieściach książęcych” i tyle!
- Ależ
oczywiście, jak sobie życzysz, Panie! – zawołał przestraszony Dominos. – Właśnie
przygotowujemy świąteczny numer, będziemy radzi, jeśli twa bajka się w nim
znajdzie!
- Jak
tak, to ja rezygnuję – rzekł Pawlos. – Nie będę już pisał w „Wieściach
książęcych”. Poszukajcie sobie kogoś innego.
Po
czym, nie czekając na reakcję Księcia, odwrócił się na pięcie i wyszedł z
komnaty. Jego koledzy stali skonfundowani, przestępując z nogi na nogę.
- Czekaj
ty, jeszcze pożałujesz… – mruknął Książę pod nosem, zaś do Adrosa I Dominosa rzekł:
-
Mości panowie, nie ma co dywagować. Z rozkazu mojego bajka ma być w „Wieściach
książęcych”, aby pospólstwo ją przeczytało. Do roboty!
I wcisnął
w ręce Adrosa zapisane arkusze pergaminu, popchnął lekko obu pisarczyków ku
wyjściu, a kiedy zamknęły się za nimi drzwi, zatarł ręce i rzekł do siebie
zadowolony:
- No!
Ciemny lud to kupi!
Popatrzył
z namysłem na stojącą na biurku bujdę. Nacisnął ją – ale nie wydała żadnego
dźwięku, tylko sklęsła się w sobie, skurczyła, by po chwili zamienić się w kupkę
popiołów.
- Ha! –
zawołał Książę Pan. – Oto, co znaczy dobrze wykorzystana bujda! Do cna, do
ostatniego okruszka, do najmniejszego paproszka! A swoją drogą, ciekawe, czy
Pawlos dostrzegł i rozpoznał bujdę, czy tak mu się przypadkiem powiedziało? Hmm…
będę musiał to jakoś sprawdzić, bo a nuż rozpowie po księstwie, żem skorzystał
z tego użytecznego narzędzia?
Podjąwszy
takie postanowienie, władca uznał, że czas na odpoczynek i szklaneczkę okowity.
W końcu przez ostatnie godziny ciężko pracował i należała się za to nagroda.
Nalał więc sobie trunku do szklanicy, rozsiadł się wygodnie na tronie i sączył
powoli ulubiony napitek.
Spokój
nie trwał jednak długo, bo najpierw Książę usłyszał jakiś rumor za drzwiami, a
po chwili do komnaty wpadł jak burza Skarbnik Danios.
-
Panie!! – wołał od progu, nawet się nie przywitawszy. Książę już chciał ostro
zrugać podwładnego, lecz zanim zdążył otworzyć usta, Danios mówił dalej, nie
zważając na konwenanse i ewentualny wybuch gniewu swego pana.
-
Książę, bunt się szykuje! Lud się burzy! Nie chcą płacić pogłównego od śmieci!
Wszędzie słychać szemrania, żeś za bardzo podniósł kwotę, bo czternaście i pół
dukata od głowy to za dużo! Petycje podpisują, o, spójrz! Znalazłem jedną ukrytą
za kiełbasą na straganie!
Książę
zaniemówił. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy! W jednej chwili zapomniał
o ruganiu Daniosa, patrzył jeno przed siebie kompletnie pustym wzrokiem. Danios
nigdy nie widział Księcia w takim stanie, więc na wszelki wypadek postanowił
wycofać się na bezpieczną pozycję. Ostrożnie położył petycję na biurku,
cichutko zrobił trzy kroki w tył i opuścił komnatę, delikatnie zamykając drzwi.
Książę Pan milczał jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym spojrzał na petycję i
westchnął ciężko:
- No i
jak tu żyć? Panie premierze, jak żyć?
Subskrybuj:
Posty (Atom)