czwartek, 31 marca 2016

25. Bajka o tym, że kto gniotem wojuje...

- Kaszanki! Kaszanki i kiełbasy! I miodu! – wołał Książę Pan.
       Służba uwijała się jak w ukropie, przepatrując kredensy w poszukiwaniu żądanych produktów. Kiełbasę znaleziono w mig, miodu też było w zamku pod dostatkiem (tak jak okowity, wina i innych trunków), ale kaszanka? Książę nigdy jeszcze nie prosił o kaszankę, to i nikomu do głowy nie przyszło, by tak pospolity „rarytas” przechowywać w spiżarniach. Kaszankę i salceson jadało pospólstwo, zaś podniebienie Księcia było bardziej wyrafinowane. Dlatego kiedy tylko główny kuchcik usłyszał o życzeniu swego pana, natychmiast posłał jednego z pomywaczy do rzeźnika. I nie minął kwadrans, gdy zdyszany sługa wpadł do zamku dźwigając w rękach grube pęta kaszanki.
       - No ileż można czekać?! – irytował się Książę Pan. – Co za służba, muszę chyba sprać paru pachołków dla przykładu, to ich nauczy moresu!
        Zanim jednak zdążył złapać za kij, do jego komnaty wjechał stół zastawiony półmiskami z parującą kaszanką, kiełbasą, chlebem i owocami, a zamkowy podczaszy wzbogacił go jeszcze o baryłkę miodu i butelkę wina. W drzwiach pojawił się także Tajemniczy Zausznik.
        - Wreszcie! Widzisz? – zwrócił się doń Książę. – Kto w tym zamku służbę pełni? Z głodu bym tu mógł zemrzeć, a oni dopiero by przynieśli strawę!
        - Racz jednak zważyć, Panie, żeś im trudne zadanie wyznaczył – Tajemniczy Zausznik próbował wytłumaczyć służących. – Wszak kaszanki nigdy jeszcze nie żądałeś, więc i nie mieli jej w spiżarkach. A zrobienie jej na gorąco też chwilę zajmuje.
        - Żarty sobie stroisz? To ma być usprawiedliwienie? – Książę zdziwił się zupełnie serio. – Czy chcesz powiedzieć, że ci prostacy z kuchni przenikają mój umysł i wiedzą, co zapragnę zjeść każdego dnia? I tylko to trzymają w kredensach? Ja sam nie wiem, na co będę miał ochotę jutro, może na rybę? A może na pieczeń z cielęciny? Czy według ciebie jak się zdecyduję na rybę, to wyjmą ze spiżarni jakiegoś leszcza sprzed tygodnia?
        - Eee… no nie…
        - No widzisz! Muszą mieć świeżą rybkę, choćby nie wiem co! A jak myślisz, skąd ją biorą? Biegną nad jezioro i łowią?
        Zausznik milczał, bo nie znał odpowiedzi, a kiedy władca wkraczał na ścieżki swojej pokrętnej logiki, nie było szans na wyjście z sytuacji obronną ręką. Postanowił nie kontynuować wątku i nie tłumaczyć, że jednak kaszanka, której Książę nie jadał nigdy i w dodatku zażądana natychmiast, to jednak trochę coś innego niż obiad, zadysponowany na kilka godzin przed podaniem. Prawdę rzekłszy, Książę również nie umiałby odpowiedzieć na własne pytanie o rybę, bo zupełnie go nie obchodziło, jak kucharze przygotowują potrawy i skąd biorą składniki. Jednak za nic w świecie jednak nie przyznałby się do tego Zausznikowi, więc zmienił temat:
        - A poza tym kto im kazał robić tę kaszankę na gorąco? Zimna miała być! – i zaczął dłubać widelcem w talerzu, rozgarniając kaszankę na boki, żeby szybciej wystygła.
        - Ależ na ciepło smaczniejsza jest! – wykrzyknął zdziwiony Zausznik.
        - Ech, głupiś… - władca westchnął z politowaniem. – Przecie nie będę jadł tego paskudztwa!
        - Nie? Dlaczego? To przedniej jakości kaszanka!
        - Przedniej jakości to jest wino, którego się chętnie napiję – Książę podniósł butelkę i nalał sobie pełną szklanicę. – A ta prostacka kaszanka jest, jakby tu rzec, stworzona do wyższych celów… No popatrz, jaki paradoks!
        I Książę, chichocząc pod nosem ze swojego żartu, sięgnął po półmisek, a z biurka wziął arkusz zapisanego papieru. Zgniótł go w dłoniach, rozprostował, znowu zgniótł i upaćkał w kaszance.
        - Teraz jeszcze trochę kiełbasy… - mruczał do siebie. – No, niech tam, miodu też kapkę odżałuję…
        Wysmarował papier kiełbasą, skropił miodem, a potem powtórzył wszystkie czynności z drugim arkuszem papieru. Zausznik patrzył zaintrygowany, jako że nie miał pojęcia, co to wszystko ma oznaczać. Książę tymczasem rozprostował obie kartki i podszedł do okna, by obejrzeć je pod światło.
        - Hmm… Wyszło znakomicie, znakomicie…
        - Wasza Wysokość, wielce zagadkowe czynności wykonujesz! Czy mógłbyś mnie oświecić i wyjaśnić, co robisz? – odważył się w końcu zapytać Tajemniczy Zausznik.
        - A mógłbym – odrzekł zadowolony Książę. – Patrz i ucz się! Co widzisz?
        - Eee… dwa pogniecione papiery umorusane kaszanką, kiełbasą i miodem? – odparł niepewnie Zausznik.
        - Prawie, prawie… A co na tych papierach jest napisane?
        - Hmm… nie widzę za dobrze, boś je utytłał i wygniótł…
        - I o to chodzi! Teraz to są gnioty! Gnioty pisane przy kaszance, kiełbasie i miodzie! – wyrzucił z siebie uradowany Książę.
        - Aaa… - mina Zausznika świadczyła jednak o tym, że wciąż nie bardzo pojmuje, w czym rzecz. Widząc jego zdezorientowanie, władca dodał:
        - Te papiery to uchwały ludowe. Znaczy się, były uchwały, bo ja zrobiłem z nich gnioty, chi, chi!
        Zausznik wreszcie zrozumiał i spojrzał na swego pana z niekłamanym uznaniem. Skłonił mu się nisko i rzekł:
        - Książę, jesteś po prostu… po prostu genialny! Słów nie znajduję, by twego sprytu się nachwalić!
        - Och, nie trzeba, nie trzeba… - nastrój Księcia był tak doskonały, że nawet nie domagał się zwyczajowych wyrazów uwielbienia. – Widzisz, tak się załatwia bunty poddanych!
        W istocie, od kilku tygodni w Kobylandii wrzało. Lud się zburzył, niezadowolony z podniesienia danin za śmieci. Wielu nie spodobało się również to, że Książę wziął we władanie gościńce na siedlisku Nowy Widnokrąg, o co usilnie zabiegała Starsza Jolan, która tam mieszkała. I w rezultacie księżniczka Iren wraz z Bajarką napisały uchwały ludowe – jedną o obniżeniu danin, a drugą o przejęciu gościńców na trzech siedliskach: Świerkowym, Seledynowym i Za Borem. Pospólstwo podpisywało się tłumnie pod tymi uchwałami i zachodziła obawa, że podczas głosowania któryś ze Starszych wiernych Księciu nagle zrozumie, po co i dla kogo w Starszyźnie zasiada. A przewaga książęcych głosów w Radzie, jak wiadomo, opierała się o jednego ledwie człowieka, więc lepiej było dmuchać na zimne i nie zderzyć się z jakąś niespodzianką.
        - Widzisz – rzekł Książę po chwili milczenia. – Teraz, kiedy te uchwały staną na obradach Starszyzny, powiem, że to gnioty, przy kiełbasie i kaszance tworzone. I wtedy żaden z moich nie odważy się zagłosować za nimi, gdyby mu przypadkiem taka myśl w łepetynie powstała.
        W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
        - Proszę, proszę! – zawołał Książę, wciąż w wyśmienitym humorze, którego nawet natrętni petenci nie byli w stanie mu zepsuć. W progu stanął Skarbnik Danios, ale jakiś taki przygaszony, skurczony i zmarnowany.
        - A ty coś taki skapcaniały? – spytał Książę. – Wczorajszy jesteś? Czy boleść jaka ci doskwiera?
        - Nie, nie… Nic mi nie jest…
        - Jak to nie? Przecie widać od razu, żeś nieswój! Jeśli nie kac i nie choroba, cóż innego cię męczy?
        - Nic, nic… Tylko…
        - No? Tylko co?
        - Misia mi ktoś sfatygował… Tego mojego ukochanego, brązowego…
        Książę parsknął śmiechem.
        - Nie wytrzymam! No nie mogę! Raptem przytulankę mu sponiewierali, a ten wygląda, jak z krzyża zdjęty!
        I dodał już poważnym tonem:
        - Weź się, chłopie, w garść, robotę masz przecie z księgą obrachunkową za miniony rok pański, nie czas płakać nad wymiętolonym miśkiem! Potem go połatasz, wypierzesz i będzie jak nowy!
        Tu władca przyjacielsko gruchnął Daniosa w plecy, aż echo poszło po komnacie. Skarbnik, rozcierając bark, odrzekł nieco pocieszony:
        - Zaiste, jak się tak zastanowić, nie jest źle… Wszystko da się naprawić…
        - No! A tyś już był prawie gotów z mostu skakać z rozpaczy! Ale my tu gadu, gadu o miśku, a pewnikiem przybywasz ze sprawą jakąś?
        - O tak, tak – Daniosowi wyraźnie poprawił się humor. – Chciałem ci donieść, Panie, że słuchy mnie doszły, jakoby Główny Starszy miał wątpliwości odnośnie tych uchwał ludowych. Coś tam kręci, niby nie wie, jak zagłosować i chyba musisz go nieco przywołać do porządku…
        - Co nie wie? Czego nie wie? – zdenerwował się natychmiast Książę. – Wołaj mi go tutaj, zaraz dam mu do wiwatu!
        Danios pospiesznie wybiegł z komnaty, by po chwili pojawić się wraz z Gregosem. Tajemniczy Zausznik, który w milczeniu i z lekkim uśmieszkiem obserwował całą scenę, teraz również był ciekaw, jak Książę poradzi sobie z Gregosem.
        - Witaj, waćpan, może kieliszeczek winka albo szklaneczkę miodu? – zaproponował na początek władca przymilnie.
        - A… właściwie chętnie się napiję – Gregos nie dał się długo namawiać. – Coś świętujemy, czy tak bez okazji Książę częstuje?
        - Och, to tak tylko, żeby nam się miło gawędziło…
        Książę skinął na Tajemniczego Zausznika, by napełnił puchary. Rozsiadł się na sofie, wskazał miejsce Gregosowi obok siebie i obaj wychylili po pół kieliszka. Potem zagaił:
        - Wiesz, Gregosie mój miły, że nam tu Iren z Bajarką w rządach naszych przeszkadzają, prawda? One i jeszcze paru innych wciąż na ręce moje patrzą, różne sprawki na światło dzienne wyciągają, pismo wydają, na ścianie bazgrzą. Ten Artos ze swoją skrzyneczką do utrwalania obrazów też mnie denerwuje…
        - O tak, Książę, co racja, to racja! Na tych jego obrazkach wciąż jestem z profilu, rzadko kiedy z przodu pokazywany! I to z lewego profilu, który akurat mam nieco mniej korzystny…
        - No widzisz, jaki złośliwiec! Takie to nasze wspólne nieszczęście, że spokoju nie ma z żadnej strony… - Książę w mig uchwycił, na czym można się oprzeć. – Przyjdzie taki na obrady, ustawi tę skrzynkę i nic nie poradzisz… Potem pospólstwo ogląda to wszystko, najdrobniejszy twój grymas widzi i ocenia, a każde wypowiedziane słowo analizuje i komentuje. Nic się nie ukryje!
        - Mądrze prawisz, mości Książę… - Gregos w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
        - Ano cóż, takie życie, waćpan, takie życie… A najbliższe obrady nam się szykują niezgorsze! Toż połowa Kobylandii obejrzy je potem, jak nic!
        - No tak, te uchwały ludowe interesują pospólstwo. Myślałem sobie nawet, żeby poprosić Artosa o robienie mi obrazków en face, kiedy będę prowadził dysputę i głosowanie.
        - A jak zamierzasz głosować, mój drogi przyjacielu? – Książę doprowadził rozmowę do punktu, o który mu chodziło. – Pewnie sumienie ci podpowiada, by za ludem się ująć, prawda? I na obrazkach wyjdziesz wówczas mądrze i szlachetnie. Doskonale to rozumiem i pochwalam!
        - Panie mój! Rad jestem niezmiernie, że znajduję pełne uznanie w twych oczach! Wypijmy za to!
        I uradowany Gregos wzniósł do ust puchar z winem. Książę uczynił to samo, pomilczał przez chwilę, w zamyśleniu obracając w palcach nóżkę kielicha, po czym rzekł:
        - Wiesz, tak się tylko zastanawiam… Ta uchwała o gościńcach… hm… czytałeś ją dokładnie?
        - No… dokładnie może nie, ale chyba wystarczająco – stropił się nieco Gregos. – A co? Czyżbym coś przegapił?
        - Ależ skąd, nie śmiałbym ci uczynić takiego zarzutu! Jeno dumałem sobie nad ostatnim punktem owej uchwały i ciekaw jestem, czy i tobie coś przez myśl nie przeszło.
        - No… raczej chyba nie – Gregos nigdy by się nie przyznał, że nie pamięta, czego ów punkt dotyczył. Poza tym był przekonany, iż z wyjaśnień Księcia zaraz domyśli się, o co chodziło. I nie pomylił się.
        - Bo widzisz, ten punkt zakłada uchylenie uchwały, która teraz obowiązuje, prawda? A obowiązuje to, że mamy w Kobylandii ustalone reguły, wedle których biorę we władanie gościńce. I jak z tego zrezygnujemy, to księstwo bez żadnych zasad się ostanie! A tam, gdzie nie ma zasad, zaraz pojawiają się wszelkiej maści cwaniacy, oszuści i inni kombinatorzy, żeby swoje ciemne interesiki załatwiać! Toż to katastrofa dla naszej pięknej Kobylandii!
        - Och! – wykrzyknął Główny Starszy ze zgrozą. – Nie przyszło mi to do głowy! W istocie, skutki mogą być opłakane! Książę Panie, jak dobrze, że czuwasz nad nami wszystkimi! Twoja dalekowzroczność i przenikliwość są nieocenionym szczęściem dla księstwa! Sumienie mi nie pozwoli głosować za uchwałą, wstrzymam się i jeszcze uświadomię ludowi, jakie szkody może mu ona wyrządzić!
        - I tak trzeba uczynić, mój drogi, tak trzeba… Lud przecie ciemny jest i często nie wie, co robi, a my, władcy, od tego właśnie jesteśmy, by pokazać mu właściwą drogę.
        - A ta druga uchwała, o śmieciach? Czy i w niej dopatrzyłeś się może jakichś zagrożeń? – zaniepokoił się Gregos, mile połechtany włączeniem do grona rządzących księstwem.
        - Pewnie, że się dopatrzyłem! Ale nie przejmuj się tym ani trochę. Możesz spokojnie głosować za uchwałą!
        - Jakże to?
        - Ano tak. Jeśli zostanie przyjęta, królewski nadzór ją uchyli, bo nie zawiera wysokości danin dla letników. Zresztą sam spójrz, to gniot zwykły, przy kaszance sporządzony…
        Książę podszedł do biurka, wziął z niego umazany papier i podał Gregosowi. Ten chwycił za róg kartki z pewnym obrzydzeniem, gdyż brązowe plamy nasunęły mu oczywiste skojarzenie. Przy okazji jego wzrok padł na półmisek z rozbabraną kaszanką i porozrzucane kawałki kiełbasy. Jakaś niejasna myśl mu zaświtała, ale nie zdołał jej uchwycić, bo rozległo się pukanie i w drzwiach stanęła księżniczka Dzi.
        - Kocham pana, Panie Książę – rzekła zamiast powitania.
        - Cicho, wiem – machinalnie odpowiedział Książę, zaś stojącym dotychczas w milczeniu Daniosowi i Tajemniczemu Zausznikowi wyrwało się równocześnie:
        - Znowu?!
        - A bo co? – zaperzyła się Dzi i podparła pod boki. – Nie wolno?
        - Wolno, wolno, tylko raz kochasz, raz nie kochasz… - skomentował Zausznik.
        - Będę Księcia kochać wtedy, kiedy mi się zechce!
        - No już, już, dajcie spokój – Książę wolał załagodzić wiszącą w powietrzu kłótnię. Dzi była dość postawną niewiastą i nie wiadomo, kto i jak mocno by oberwał, gdyby wpadła w furię. – Z czym przychodzisz, moja droga?
        - Ach, takie drobne dwie sprawy mam! Jedna to zarządca Przybytku Kultury. Bo ja bym bardzo, bardzo, ale to bardzo chciała, żeby zarządcą był Bartos. On wszystko robi tak, jak ja sobie życzę i nawet pierogi czasem pomaga mi lepić i taki milusi jest… - na obliczu Dzi pojawiło się rozmarzenie.
        - Hmm… To nie takie proste. Ogłosiłem konkurs przecie, więc jakże mógłbym Bartosa zrobić zarządcą?
        - Ależ Książę – Dzi spojrzała z politowaniem. – Dla kogo ta ściema? Co powiesz komisji, ona uczyni. Masz tam przecie samych swoich ludzi, nieprawdaż? O, widzę, jeden z nich tu siedzi nawet!
        - Ja się kieruję własnym sumieniem! – obruszył się Gregos, bo to właśnie on był członkiem komisji.
        - Tak, tak – Dzi pokiwała głową. – A ja jestem księżniczką Madagaskaru. Ale nieważne. Książę, to jak będzie? Uczyń Bartosa zarządcą, proszę…
        - Zobaczymy. Rozważę twą prośbę. A ta druga sprawa?
        - Ta druga wiąże się z księdzem, który onegdaj parafią u nas kierował. Teraz jest w miasteczku Czaplinek i wkrótce będzie obchodził rocznicę swych święceń i imieniny jednocześnie. Mam pomysł, żebyśmy pojechali na te uroczystości książęcym powozem. Wzięlibyśmy parę zaufanych osób, zabawili się trochę, napili okowity…
        - A to akurat świetny pomysł jest! Masz moje słowo, zorganizuję wyprawę!
        - Dziękuję stokrotnie, wiedziałam, że ci się spodoba! Kocham pana, Panie Książę!
        I Dzi wybiegła w podskokach, zanim Książę zdążył odpowiedzieć swoje „cicho, wiem”.
        - No, panowie, dość na dzisiaj tych narad – rzekł władca po jej wyjściu. – Wracajcie do swoich zajęć, a ja odpocznę sobie trochę i pomyślę jeszcze o zbliżających się obradach Starszyzny.
        Jak się jednak okazało, nie było o czym myśleć. Wszystko potoczyło się wedle planów Księcia. Starszy Gregos podniósł lament, że uchwała o gościńcach sprowadzi katastrofę na Kobylandię i swoim wstrzymaniem się od głosu spowodował jej odrzucenie. Uchwała o daninach za śmieci została przyjęta, ale zgodnie z przewidywaniami władcy, urzędnicy z Królewskiej Izby Rachunkowej ją uchylili.
        Kilkanaście dni później Książę leżał wygodnie na szezlongu, sączył wino prosto z butelki i rozpamiętywał ostatnie wydarzenia. Wspominał wizytę w Czaplinku i to, jak znakomicie się wszyscy bawili już w drodze na uroczystości, nie żałując sobie okowity i innych trunków. Myślał też o uchwałach ludowych i o tym, jak znakomicie wszystko rozegrał.
        - Makiaweliczne to było, że hej! – mówił do siebie. – Zaprawdę, jestem geniuszem! Ach, ten ciemny lud Kobylandii, jak łatwo nim manipulować! A ów pomysł, na który wpadłem niemalże w ostatniej chwili, żeby rozesłać wieśniakom listy z pogróżkami za podpisanie się pod uchwałami to wręcz majstersztyk! Zdławiłem bunt w zarodku, żaden się teraz nie wychyli i więcej niczego nie podpisze, cha, cha!
        Rozmyślania Księcia przerwało pukanie, a po chwili do komnaty wszedł Tajemniczy Zausznik.
        - Pismo jakoweś od wojewody królewskiego nadeszło, ważne ponoć – rzekł.
        - A czegóż on znowu chce? – Książę zniecierpliwił się lekko, bo nie lubił, kiedy przerywano mu przyjemny odpoczynek i rozmyślanie o własnej doskonałości. – Odpieczętuj, waść, i przeczytaj na głos, bo nie chce mi się binokli zakładać.
        Zausznik posłusznie złamał pieczęć, rozłożył pismo i zaczął czytać:
Ja, Wojewoda Królewski, z nadania rządu królestwa naszego, jako zwierzchnik twój, Książę Panie Kobylandii…”
        - Pomiń te wstępne uprzejmości, przejdź do rzeczy – przerwał Książę. Nie znosił, kiedy przypominano mu, że nie jest władcą absolutnym i ma nad sobą kogoś wyżej posadowionego w hierarchii. Tajemniczy Zausznik przebiegł wzrokiem początkowe akapity i skupił się na głównej zawartości pisma:
Moi urzędnicy mi donieśli, żeś gniotów natworzył co niemiara. Nadzoruję wielu książąt, ale takiego barana jak ty nie ma nigdzie. Wydałeś parę durnych dekretów, w których błędy zwykli wieśniacy zauważali, a potem musiałeś je poprawiać. Ale to pikuś w porównaniu z gniotami, coś je ostatnimi czasy pod obrady Starszyzny pownosił. Ośle patentowany, gdzieś ty rozum zostawił? Najbardziej oczywistych sprzeczności nie widzisz! Masz uchwałę, która jasno i wyraźnie mówi, że gościńce jeno za darmo możesz brać we władanie. A ty, makolągwo pasiasta, przejmujesz gościńce za dukaty! Czytać nie umiesz, czy co? Za darmo znaczy za darmo, a nie za pieniądze, toż większej oczywistości już chyba być nie może. Nakazuję ci, cobyś natychmiast wszystkie te swoje gnioty o gościńcach uchylił. I pamiętaj, jak jeszcze raz coś takiego zrobisz, sam przybędę do Kobylandii i się z tobą policzę. Wstyd przynosisz tylko urzędowi Księcia Pana, ot co. Podpisano: Wojewoda Królewski.”
        Przez moment w komnacie panowała cisza. Książę powoli wstał z szezlonga, pustym wzrokiem popatrzył przed siebie, podniósł do ust butelkę i wypił wino do samego dna. Potem podszedł do ściany, strzelił sobie baranka, wrócił na szezlong, położył się i zasnął.
        Tajemniczy Zausznik stał jak zahipnotyzowany. Przypomniało mu się, jak Książę chwalił się niegdyś, że medycy od głowy zrobili mu badania i orzekli jego pełną sprawność umysłową. Przez głowę Zausznika przebiegła myśl, czy nie nadszedł czas, by te badania powtórzyć…

środa, 3 lutego 2016

24. Bajka o tym, jak Książę Pan opowiadał bajki



Zima tego roku była jakaś dziwna. Śniegu ani na lekarstwo, ciepło jak w marcu, a o mrozach tylko wróżbici pogodowi opowiadali, że przyjdą jeszcze, nim wiosna nastanie. I właśnie ta aura źle działała na Księcia Pana. No bo przecie jak zimą zaspy pokrywają bezdroża, to bardzo ułatwia panowanie – nie trzeba szpiegów po księstwie rozsyłać, żeby podsłuchiwali, o czym wieśniacy gadają i czy aby Księcia nie obmawiają, nie trzeba wysłuchiwać przybywających na dwór chłopów, marudzących, że zaraza im znów na bydło padła i żeby ich z podatków zwolnić, nie trzeba wreszcie opędzać się od zwolenników, dopominających się wciąż o kolejne przywileje. Wszyscy bowiem w swoich chałupach siedzą i nosa na zewnątrz nie wyściubiają. Można wtedy wyciągnąć się błogo przy kominku i sączyć leniwie okowitę. Ale tej zimy nic nie szło jak należy, bo pogoda była jaka była. Książę nie miał żadnej wymówki, żeby wykręcić się od roboty. W Morzyczynie brukowanie gościńca spartaczyli i zaraz Kristos od pszenicy na swojej ścianie o tym nagryzmolił. Chcąc nie chcąc Książę musiał pojechać na inspekcję, a potem dopilnować, żeby dworscy urzędnicy pisma z oględnymi tłumaczeniami Kristosowi wysłali. Do zamku przybyli kontrolerzy królewscy – należało ich odpowiednio ugościć i baczyć, by niczego nie wykryli. Plan skarbcowy na kolejny rok trzeba było sporządzić i ukryć w tabelkach różne wydatki, o których nikt wiedzieć nie powinien – a to zawsze wymagało dobrego pomyślunku i wsparcia szarych komórek odpowiednią ilością okowity.
- Ot, los mój taki – mruknął Książę melancholijnie. – Ani chwili spokoju, wciąż tylko trzeba kombinować, plany różne knuć i obmyślać, jak by tu wszystkich dookoła przechytrzyć. Za cały ten dwór beztroski, psiakość, ja muszę myśleć! Nikomu ufać nie można, a jak już się znajdzie taki, co tajemnic dochowa i w ogień by za mną poszedł, to zazwyczaj półgłówek albo kiep i pożytku żadnego z niego nie mam. Wiosna zamiast zimy nastała, odpocząć nijak nie mogę, bo wciąż ktoś się pałęta pode drzwiami mojej komnaty. Przyłazi jeden z drugim i narzeka, a ja nic, tylko słuchać muszę cierpliwie i udawać, żem się losem nieszczęśnika przejął do głębi. A jednocześnie analizuję, obliczam, kalkuluję, czy mi się opłaci i co zyskam, jeżeli zadośćuczynię jego prośbom. Toż to jakieś rozdwojenie jaźni jest! A jeszcze na ścianie zamkowej odpór muszę dawać temu, co pospólstwo wypisuje, bo jak tak dalej pójdzie, ani chybi porażka mnie czeka w następnej elekcji! Nie mogę przecie na to pozwolić! Och, ja nieszczęśliwy!
Tu Książę prawie załkał głośno, bo mówił tak przekonująco, że sam uwierzył w swój ciężki los. To użalanie się nad sobą trwało jednak ledwie chwilę, gdyż wzrok Księcia padł na dzban z okowitą stojący na komodzie.
- Mróz, nie mróz, napić się przecie można tak czy siak – rzekł Książę, nalał trunku do szklanicy i wychylił ją duszkiem. Od razu zrobiło mu się lepiej i nowe siły w niego wstąpiły. Postanowił przespacerować się wokół zamku, odetchnąć świeżym powietrzem i w spokoju pomyśleć, na kogo zrzucić parę obowiązków. Narzucił więc na siebie kubrak, otulił szyję ulubionym szaliczkiem w brązowe pasy i wyszedł z komnaty.
Dworzanie, widząc władcę zmierzającego do wrót zamku, zręcznie schodzili mu z drogi i chowali się po kątach, żeby przypadkiem ich nie zagadnął i nie obarczył jakimś niecierpiącym zwłoki zadaniem. Sztuka takiego umykania była zwana „kocim pląsem” i ten, kto nie opanował jej w stopniu wystarczającym, o wiele częściej narażał się na dodatkową robotę, a czasem też na niespodziewane baty. Dlatego każdy, kto zaczynał służbę na zamku, szybko dowiadywał się, co musi przede wszystkim umieć, aby przetrwać. Kursy „kociego pląsu” były oczywiście organizowane na tajnych kompletach i kosztowały krocie, chętnych jednak nie brakowało.
Książę, opuściwszy mury zamku, przechadzał się najpierw po ogrodach i dziedzińcu. Potem przysiadł sobie na ławeczce pod fontanną i wystawił oblicze ku słońcu, które akurat wyszło zza chmur. Odpocząwszy nieco, ruszył dalej. Postanowił wybrać się poza mury okalające zamek i popatrzeć, jak duży ruch panuje na gościńcach.
Ledwo jednak wyszedł za bramę, stanął jak wryty. Na murze jakiś żartowniś nabazgrał: „Książę Pan nosi szatki w kwiatki!”
Władca odruchowo spojrzał na swoje szaty. Widniały na nich malunki jak – nie przymierzając – na tarczy Achillesa… Rysunki wydawały się cokolwiek zagmatwane, ale to przecie taka stylistyka była, że bez 3E (etanol, etanol, etanol) nie rozbieriosz.
- Ożeż ty w mordę jeża chłystku jeden!! – wrzasnął Książę. – Kwiatki?! Ja ci dam kwiatki?!
Po czym dopadł do muru i zaczął trzeć napis rękawem kubraka. Litery jednakowoż były chyba farbą nasmarowane, bo nijak nie chciały dać się zmazać. Książę tarł, tarł, mało co dziury w szacie nie wytarł, a napis wciąż wyglądał tak samo świeżo.
- Cóż mi czynić? Cóż czynić?! – irytował się Książę. – Jak się pozbyć tego paskudztwa?!
I kiedy już chciał wracać do zamku, by zawołać na pomoc straż książęcą, wzrok jego padł na kamyki leżące na ścieżce przy gościńcu.
- Ha! – zakrzyknął uradowany. – Dam radę!
Szybko przepatrzył kamyki i dostrzegł wśród nich kawałek cegły. Wziął go do ręki, po czym jednym mocnym ruchem przekreślił napis na murze.
- I co ty na to, szkodniku?! Widzisz, jak cię załatwiłem?! Co skreślone, to się nie liczy!
I ukontentowany władca podążył z powrotem do zamku, podskakując i podśpiewując w rytm kroków „skreślone się nie liczy, skreślone się nie liczy…” A kiedy wszedł do swojej komnaty, trzepnął się w czoło, bo przyszło mu do głowy, że mógł jeszcze zrobić dopisek „jesteś głupi”. Ale nie chciało mu się już wracać pod mur, zresztą ta historia z napisem natchnęła go do działania. Otworzył kufer, w którym chował cenne drobiazgi, między innymi „podarki” wydębione onegdaj od wędrownego kramarza.
- Pisać, pisać, pisać… - mruczał Książę, grzebiąc w kufrze. Po chwili wyciągnął z niego wszystkie cztery bujdy na resorach. Były różnej wielkości i skrzypiały też różnie. Najmniejsza cichutko, jak nowy bucik ze skóry, największa zaś – prawie jak stare, nieoliwione od lat zawiasy.
- Eee tam, co się będę rozdrabniał, przecie to ważna sprawa – powiedział Książę do siebie, po czym włożył trzy bujdy z powrotem do kufra, na wierzchu pozostawiając tę największą. Ustawił ją na biurku obok arkuszy czystego pergaminu, naostrzył pióro, zanurzył w kałamarzu i mocno nacisnął bujdę. Resory jęknęły tak głośno, że Księcia aż uszy zabolały, ale od razu poczuł spływające natchnienie. Z rozmachem zabrał się do pisania. Pisał i pisał, w komnacie słychać było tylko ciche skrzypienie pióra i – co jakiś czas - ostry zgrzyt resorów bujdy. Kiedy skończył, spojrzał z satysfakcją na swoje dzieło, jeszcze raz je przeczytał, uśmiechnął się szeroko od ucha do ucha i zawołał strażnika, by wezwał mu Adrosa, Dominosa i Pawlosa – pisarczyków redagujących „Wieści książęce”.
- No, mości panowie – zagaił Książę, kiedy cała trójka stanęła przed jego obliczem. – Wykonałem za was trochę roboty! Trzy strony w najbliższym numerze pisma macie już zapełnione!
- O, to wspaniale, Wasza Wysokość! – ucieszył się Adros i ukłonił Księciu do samej ziemi.
- A co będzie na tych trzech stronach? – zaciekawił się Pawlos.
- Ano to! – Książę triumfalnie podniósł do góry zapisane arkusze pergaminu. – Bajarka przy mnie to pikuś! Moje dzieło bije jej bajki na głowę!
- Napisałeś bajkę?! – Pawlos nie krył zaskoczenia.
- A bo co? Myślisz, że nie potrafię?
- Ależ skąd! Tylko…
- Książę Panie, prosimy wielce, przeczytaj nam tę bajkę – wtrącił się szybko Dominos, widząc, że rozmowa zaczyna przybierać niepożądany obrót i lada moment władca może wpaść w gniew, który spadnie na nich wszystkich.
- Tak, tak, przeczytaj! – poparł go Adros.
- No dobrze – zgodził się Książę łaskawie i zaczął czytać:
„Dawno, dawno temu było sobie księstwo zwane Kobylandią. Po latach panowania niecnego Androsa na tron Kobylandii wstąpił zacny, szlachetny i roztropny Książę Miros. Był to mąż niezwykle mądry, doświadczony, o szerokich horyzontach i niezwykłych zdolnościach. Kiedy tuż po koronacji po raz pierwszy zajrzał do skarbca księstwa, włos na głowie mu się zjeżył tak, że aż koronę do góry podniósł. W skarbcu nie tylko nie zobaczył ani dukata – była w nim jeszcze dziura głęboka na sążeń! Rzut oka do ksiąg obrachunkowych wzmocnił przerażenie Księcia – miliony dukatów długu, niespłacone pożyczki, groźby wierzycieli i wezwania do zapłaty. Kobylandia stała na skraju przepaści! Ale Książę Miros rzekł sobie twardo: „Albo utonę dnia pierwszego i niech lud koronuje kogoś innego, albo sięgnę gwiazd swoją imaginacją”. Po czym zabrał się do pracy. Ślęczał nad księgami każdego dnia od świtu do późnej nocy, liczył i obmyślał, jak doprowadzić księstwo do rozkwitu. W krótkich przerwach, zamiast spożyć posiłek albo chwilę odpocząć, przyjmował wieśniaków, przybywających na dwór z prośbą o pomoc. Dla każdego miał dobre słowo, utulił, ukołysał, wsparł datkiem pieniężnym, nakarmił i napoił. Jednocześnie boje straszliwe toczył ze Starszyzną, co to mu kłody pod nogi rzucała. Najpierw go szantażowała, że nie dostanie miesięcznej renty, jak nie będzie robił tego, co mu każą. Potem kręciła nosem, kiedy chciał powołać Daniosa na urząd Skarbnika. Książę nie mógł pojąć tej niechęci, boć przecie Danios był nad wyraz roztropnym i utalentowanym mężem, który biegle opanował sztukę zarządzania finansami, a do tego cieszył się nieposzlakowaną opinią i wielkim uznaniem królewskich instytucji. Na szczęście w Starszyźnie zasiadało czterech wiernych Księciu druhów, miłujących go nade wszystko i gotowych zawsze na jego rozkazy. I wraz ze swoim panem prosili, przekonywali, namawiali, aż wreszcie Skarbnik Danios mógł wspomagać Księcia w rządzeniu Kobylandią. A kiedy Starsi zobaczyli, jak księstwo zmierza ku świetlanej przyszłości, po kolei zaczęli przechodzić na stronę władcy. W dwa miesiące po elekcji stronnicy Mirosa stanowili większość w Radzie Starszych i wszystko układało się jeszcze lepiej. Książę mawiał z czułością, iż jego pretorianie się rozmnożyli. Kobylandia piękniała z dnia na dzień, a lud radował się wielce, bo nie dość, że wszelkie długi księstwa zostały popłacone, to jeszcze w skarbcu leżało pięć milionów dukatów oszczędności! Na zamku panowała powszechna szczęśliwość, bo dworakom wreszcie zaczęto wypłacać godziwe uposażenia, o jakich za panowania Androsa nawet nie mogli pomarzyć. Tak właśnie wielki, wspaniały, najmądrzejszy i najszlachetniejszy Książę Miros rządził, a mieszkańcy Kobylandii żyli długo i szczęśliwie.”
Przez dłuższą chwilę w komnacie panowała cisza. W końcu odezwał się Adros, plącząc się co nieco:
- Eee… taka trochę dziwna ta bajka… to znaczy, nie chcę powiedzieć, że nieładna, bo ładna, ale taka… bajka ale nie bajka jakby… bo Kobylandia jest i Książę Pan normalnie też, i Starszyzna, i Skarbnik, tak jak w rzeczywistości…
Dominos z kolei liczył na palcach i mówił cicho, ni to do siebie, ni do wszystkich:
- Danios jeden, Jolan dwa, Marios z drugim Mariosem to cztery, Zbignos pięć, Bogdos, Zygmos, Gregos… Nie rozumiem, przecie nie czterech ich, jeno więcej od początku z Księciem sztamę trzyma… I jak się rozmnożyli? Ani nie pączkowali, ani nic…
- To ma być bajka? – wszedł mu w słowo Pawlos. – To nie bajka, tylko jakaś bujda na resorach! I do tego taka lawina słodyczy, że zemdlić może!
- Licz się ze słowami! – Książę ostro upomniał Pawlosa. – Żadnego z was o zdanie nie pytałem! Macie to zamieścić w „Wieściach książęcych” i tyle!
- Ależ oczywiście, jak sobie życzysz, Panie! – zawołał przestraszony Dominos. – Właśnie przygotowujemy świąteczny numer, będziemy radzi, jeśli twa bajka się w nim znajdzie!
- Jak tak, to ja rezygnuję – rzekł Pawlos. – Nie będę już pisał w „Wieściach książęcych”. Poszukajcie sobie kogoś innego.
Po czym, nie czekając na reakcję Księcia, odwrócił się na pięcie i wyszedł z komnaty. Jego koledzy stali skonfundowani, przestępując z nogi na nogę.
- Czekaj ty, jeszcze pożałujesz… – mruknął Książę pod nosem, zaś do Adrosa I Dominosa rzekł:
- Mości panowie, nie ma co dywagować. Z rozkazu mojego bajka ma być w „Wieściach książęcych”, aby pospólstwo ją przeczytało. Do roboty!
I wcisnął w ręce Adrosa zapisane arkusze pergaminu, popchnął lekko obu pisarczyków ku wyjściu, a kiedy zamknęły się za nimi drzwi, zatarł ręce i rzekł do siebie zadowolony:
- No! Ciemny lud to kupi!
Popatrzył z namysłem na stojącą na biurku bujdę. Nacisnął ją – ale nie wydała żadnego dźwięku, tylko sklęsła się w sobie, skurczyła, by po chwili zamienić się w kupkę popiołów.
- Ha! – zawołał Książę Pan. – Oto, co znaczy dobrze wykorzystana bujda! Do cna, do ostatniego okruszka, do najmniejszego paproszka! A swoją drogą, ciekawe, czy Pawlos dostrzegł i rozpoznał bujdę, czy tak mu się przypadkiem powiedziało? Hmm… będę musiał to jakoś sprawdzić, bo a nuż rozpowie po księstwie, żem skorzystał z tego użytecznego narzędzia?
Podjąwszy takie postanowienie, władca uznał, że czas na odpoczynek i szklaneczkę okowity. W końcu przez ostatnie godziny ciężko pracował i należała się za to nagroda. Nalał więc sobie trunku do szklanicy, rozsiadł się wygodnie na tronie i sączył powoli ulubiony napitek.
Spokój nie trwał jednak długo, bo najpierw Książę usłyszał jakiś rumor za drzwiami, a po chwili do komnaty wpadł jak burza Skarbnik Danios.
- Panie!! – wołał od progu, nawet się nie przywitawszy. Książę już chciał ostro zrugać podwładnego, lecz zanim zdążył otworzyć usta, Danios mówił dalej, nie zważając na konwenanse i ewentualny wybuch gniewu swego pana.
- Książę, bunt się szykuje! Lud się burzy! Nie chcą płacić pogłównego od śmieci! Wszędzie słychać szemrania, żeś za bardzo podniósł kwotę, bo czternaście i pół dukata od głowy to za dużo! Petycje podpisują, o, spójrz! Znalazłem jedną ukrytą za kiełbasą na straganie!
Książę zaniemówił. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy! W jednej chwili zapomniał o ruganiu Daniosa, patrzył jeno przed siebie kompletnie pustym wzrokiem. Danios nigdy nie widział Księcia w takim stanie, więc na wszelki wypadek postanowił wycofać się na bezpieczną pozycję. Ostrożnie położył petycję na biurku, cichutko zrobił trzy kroki w tył i opuścił komnatę, delikatnie zamykając drzwi. Książę Pan milczał jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym spojrzał na petycję i westchnął ciężko:
- No i jak tu żyć? Panie premierze, jak żyć?