czwartek, 6 sierpnia 2015

20. Bajka o tym, że cisza nierzadko zwiastuje burzę



Było okropnie gorąco. Gościńce świeciły pustkami, bo kto nie musiał, z chałupy nosa nie wyściubiał. Dworacy snuli się jak muchy w smole, gdyż zamkowe mury niezbyt dobrze chroniły przed żarem lejącym się z nieba. A Książę Pan nie miał ochoty na okowitę, ani nawet na wino – tym razem wybrał zimne piwo, żeby choć trochę ochłodzić zmęczony upałem organizm.
- Kanikuła, ot co – mruknął do siebie. – Nikomu się nic nie chce, każdy jeno skryłby się w jakiej zimnej piwnicy i leżał martwym bykiem. A przecie robota sama się nie zrobi. Że ja sobie odpoczynek urządzam, to rzecz jak najbardziej słuszna, ale reszta?
Władca westchnął z dezaprobatą i wygodniej umościł się na szezlongu. Przyszło mu na myśl, czy by nie wydać jakiegoś dekretu zakazującego poddanym odpoczynku, lecz uznał, że dopilnowanie przestrzegania zakazu mogłoby okazać się niemożliwe. Zaraz też uświadomił sobie korzyści płynące z panującego wszędzie marazmu:
- Czymże ja sobie głowę zaprzątam, chyba ten upał mi dokuczył! Przecie nareszcie spokój święty mam! Latem Starszyzna nie obraduje, ludziska do krewnych powyjeżdżali albo na wywczas jakiś, nikt się sprawami księstwa nie interesuje. Opozycja milczy, a na ścianie ledwo co wyremontowanej mało komu chce się bazgrać. I wreszcie nie muszę zawracać sobie głowy ani propagandą, ani żadnymi intrygami politycznymi. Ech, gdyby tak częściej bywało… - Książę rozmarzył się na dobre, łyknął zimnego piwa i przymknął oczy.
Tymczasem pod drzwiami jego komnaty Skarbnik Danios przestępował z nogi na nogę i od kwadransa zbierał się na odwagę, by zapukać i wejść. Wreszcie uznał, że tak czy owak nie ma wyboru, więc im szybciej będzie miał to za sobą, tym lepiej.
- Witaj, mój Panie… - rzekł od progu i z nerwów skłonił się tak głęboko, że huknął łysiną o podłogę.
Ów nagły hałas wyrwał z drzemki Księcia, który zamrugał półprzytomnie oczami i popatrzył na Daniosa. Ten z kolei masował się obiema rękami po głowie, czując, jak wyrasta mu solidny guz. Przeskakiwał przy tym z nogi na nogę, bo zdawało mu się, że dzięki temu mniej boli.
- A tobie co? – zapytał wreszcie Książę, oprzytomniawszy już całkowicie. – Tańcować mi tu przyszedłeś czy może jaka pchła cię gryzie?
- Nie, nie, Panie, ja tak tylko… - Danios natychmiast stanął w bezruchu i opuścił ręce. Postanowił nie wdawać się w żadne wyjaśnienia, tylko od razu przejść do rzeczy. – Z ważną sprawą przybywam, śpieszno mi cię o niej poinformować.
„No to już spokój diabli wzięli…” – pomyślał Książę. Głośno zaś rzekł:
- Cóż może być tak ważnego, że wpadasz do mej komnaty z takim hukiem?
- Ano… Bo śmieją się z ciebie, Panie… - wykrztusił Danios mężnie i skulił się odruchowo. Wiedział doskonale, że Książę najbardziej na świecie nie znosił śmiechu i drwiny. Dlatego właśnie tak bardzo bał się przekazać władcy tę wieść. Bo za obrazę majestatu czy głoszenie nieprzychylnych Księciu poglądów można było wtrącić do lochu albo wymierzyć karę chłosty. Ale jak ukarać kogoś za śmiech? Wobec wyśmiewania się Książę był bezradny. I tę swoją bezradność zwykle wyładowywał na niewinnych posłańcach.
- Ach taaak? – wycedził Książę powoli. – A któż to się śmieje?
- Noo… ludzie między sobą, tak ogólnie, ciężko wskazać, kto konkretnie.
- I co ich niby do tego śmiechu pobudza?
- Eee… - Danios ociekał potem, wcale nie z powodu upału. Ale postanowił dzielnie stawić czoła gniewowi książęcemu, zebrał się w sobie i dokończył jednym tchem:
- Powiadają, że raz mówisz jedno, a za chwilę coś przeciwnego. Że wydajesz dekret i zaraz go unieważniasz innym dekretem. Że przy każdej okazji psioczysz na Androsa ile wlezie, a potem na ścianie zamkowej dajesz obwieszczenie jak to znakomicie rządził. No i lud ma uciechę, a co poniektórzy to nawet kółka na czole rysują.
Po tych słowach Daniosa zapadła cisza. Złowróżbna. Skarbnik skurczył się jak tylko mógł w oczekiwaniu na cios, łypał jedynie spode łba, usiłując zgadnąć, jakim przedmiotem będącym w zasięgu książęcej ręki przyjdzie mu oberwać.
Wszelako Książę milczał, jeno pięści zaciskał kurczowo. A gdy po dłuższej chwili rozwarł palce i już, już wydawało się, że nastąpi nieuniknione, rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi, po czym do komnaty wpadł jak burza Tajemniczy Zausznik.
- Szczęście ty moje… - wyszeptał Danios i wyciągnął ręce w jego kierunku.
- A ty co, płeć zmieniłeś, czy upał ci się na mózg rzucił?! – ofuknął go z niesmakiem Zausznik. – Paszoł won z tymi rękami!
Danios zreflektował się natychmiast, lecz zanim zdążył wyjaśnić, że była to odruchowa reakcja na niespodziewane wybawienie z opresji, Tajemniczy Zausznik zwrócił się do Księcia Pana:
- Wasza Wysokość, ważną sprawę mam, działać trzeba.
- Co znowu?
- Ano widzisz, Panie, opozycja już się dopatrzyła naszego kontraktu z doradcami ze stolicy królestwa. I oczywista na ścianie piszą o niepotrzebnym wydawaniu dukatów ze skarbca. Tylko patrzeć, jak urządzą protest jakowyś i wytykać zaczną, że na brukowanie gościńców grosza skąpisz, a jeno na fanaberie wydajesz, coby dwór twój i Skarbnik poleniuchować mogli i robotą się nie męczyli.
- Przeciem ledwo co trakt do Miedwiecka zbudował! To jak skąpię?!
- No tak, tak – przytaknął Zausznik. – Aliści wszyscy wiedzą, że ów trakt to decyzja polityczna była, żeby przeciwnikom gęby zamknąć. I chociaż lepki Kristos od pszenicy na swojej ścianie pieśń pochwalną na twoją cześć nabazgrał, to i tak każde dziecko wie, co w trawie piszczy.
- A dlaczego „lepki”? – zainteresował się Książę.
- Oj, bo lepi się tam, gdzie jakąś korzyść dla siebie widzi. Jak przestanie widzieć, to się odlepi.
- No, no, ciekawe, ciekawe – Książę zadumał się na chwilę. Taką wiedzę lubił posiadać i skrzętnie gromadził tego typu informacje, by w odpowiednim momencie je wykorzystać.
- Ale zostawmy Kristosa, co robimy z tymi doradcami? – Tajemniczy Zausznik skierował rozmowę na główny tor. – Rezygnujemy z kontraktu?
- Cooo?!! Rezygnujemy?!! Czyś ty rozum postradał?! – propozycja rozsierdziła Księcia nie na żarty. – Po moim trupie! Nikt mi nie będzie dyktował, co mam robić i na co pieniądze wydawać, o nie! Ja tu jestem Księciem Panem! I nikt mi nie podskoczy, ot co!
Twarz Księcia mieniła się kolorami – od purpury przechodziła do szkarłatu, potem do bieli i znów do purpury. Ale Tajemniczy Zausznik wpadł ostatnio na pomysł, jak radzić sobie z wybuchami furii u swego pana i postanowił go wypróbować.
- Książę, mam dla ciebie krokodylka! – wykrzyknął i zza pazuchy wyciągnął pudełko.
- Krokodylka? – Książę, kompletnie zbity z tropu, otworzył usta ze zdumienia. – Jakiego znowu krokodylka?
- A takiego! – z tymi słowy Zausznik rozpakował pudełko i wyjął zeń zielonego plastikowego krokodyla z otwartą paszczą, w której połyskiwały dwa rzędy białych zębów.
– I co mam niby zrobić z tym krokodylkiem?
- Naciskać mu zęby! Naciskasz jeden – i nic. Naciskasz drugi – i znowu nic. Ale jak trafisz w niewłaściwy, krokodyl zamknie paszczę!
To mówiąc, Zausznik wciskał kolejne zęby, aż trafił na ten jeden, po którym szczęki krokodyla się zamknęły. Ponieważ jednak wiedział, co może nastąpić, po każdym naciśnięciu natychmiast cofał dłoń i dzięki temu uniknął jej przytrzaśnięcia.
- Prawda, że fajna zabawa? – zwrócił się do Księcia. – Nigdy nie wiadomo, który ząb będzie tym zamykającym paszczę! I trzeba szybko rękę zabierać, bo jak nie zdążysz, to bach!
- Fajne, do kroćset, fajne! A mocno boli, jak zaciśnie te swoje szczęki na palcach? – zaintrygowany Książę już zapomniał o gniewie. Po szkarłacie i purpurze na jego licu nie został najmniejszy ślad.
- Nie, niezbyt mocno. Ale toć przecie Książę nie musi bawić się sam, jeno patrzeć z uciechą, jak inny nieszczęśnik ząbki wciska…
- Aaa – Książę ze zrozumieniem pokiwał głową i uśmiechnął się od ucha do ucha. – Takie buty… Wyborne, doprawdy, wyborne! Jak mi który z dworaków podpadnie, to na spotkanie z krokodylkiem go zaproszę, cha, cha! Będzie wciskał ząbki, wciskał, a tu nagle – trach! I dostanie po łapkach, cha, cha!
- Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi, luby – wymamrotał pod nosem Danios, który cały czas stał na uboczu i obserwował wydarzenia. Żałował, że sam nie wpadł na pomysł, by przynieść Księciu coś podobnego. O ile wówczas byłoby łatwiej przekazać złe wieści!
- A żebyś wiedział! – Książę przypomniał sobie o obecności Daniosa. – Tylko niech mi żaden z was nie waży się opowiadać na prawo i lewo o mojej nowej zabawce!
- No dobrze, ale co z tymi doradcami? – Tajemniczy Zausznik uznał, że już można bezpiecznie wrócić do tematu.
- I z tym obwieszczeniem o rządach Androsa? – dodał Danios.
- Eee, to proste – z twarzy Księcia, zajętego zabawką, nie schodził uśmiech. – Trzeba tylko nakazać heroldom, by zwołali pospólstwo na dziedziniec, a ja publicznie ogłoszę nasze stanowisko i w jednej, i w drugiej sprawie.
- A nie lepiej byłoby na ścianie napisać? Kanikuła jest, na wezwanie heroldów mało ludzi przybędzie.
- Wiesz, że to jest myśl? – władca z uznaniem popatrzył na Daniosa, który pokraśniał z dumy. – Bazgraninę na ścianie czytają przez skrzynki netowe, gdziekolwiek są, w domu czy nie, więc kto zainteresowany, informację zobaczy. I zrobimy tak: ja się zajmę tym obwieszczeniem o rządach Androsa, a ty napiszesz o doradcach.
- A co mam napisać, Wasza Wysokość?
- To co zawsze! Albo to pierwszy raz się z mętnych sprawek będziesz tłumaczył? Pamiętaj jeno, aby coś niepochlebnego o Androsie było. I użyj paru mądrych słówek, niech wygląda, żeś fachowiec. No i nie zapomnij dodać, że ci, co mówią o wydawaniu dukatów na zbędnych doradców, tylko zamęt sieją i dezinformację celowo wprowadzają.
- A ty, Panie, jak wyjaśnisz to obwieszczenie? – zapytał Danios z ciekawości.
- Nie twoja w tym głowa – Książę z lekka się zirytował. – O swoim tekście myśl, co cię mój obchodzi?
- Książę, uczyń nam tę łaskę i podziel się z nami swoim pomysłem na to pisanie, żebyśmy mogli twój geniusz pochwalić – Tajemniczy Zausznik wtrącił się do rozmowy, bo też był ciekaw, jak władca zamierza zaprzeczyć własnym słowom. Był jednakowoż sprytniejszy od Daniosa i wiedział, jak skłonić Księcia Mirosa do mówienia.
- Cóż, nie ma w tym nic niezwykłego – odparł skromnie Książę, mile połechtany pochlebstwem. – Napiszę po prostu, że tamto oświadczenie jest nieprawdą i ktoś mi je złośliwie do podpisu podsunął.
- Genialne! Zaprawdę genialne! – zachwycił się Zausznik.
- Ty…- Danios chciał powiedzieć „tylko kto w to uwierzy?”, ale w porę ugryzł się w język. Przecie to byłoby proszenie się o zabawę z krokodylkiem! A nie miał na nią najmniejszej ochoty, bo wiedział, że nie odznacza się dobrym refleksem. Dokończył więc szybko:
– Tyś jest w istocie geniuszem, Panie…
Księciu niejasno zamajaczyło coś z tym „tysiem”, ale nie potrafił sobie przypomnieć, co to było. Możliwe zresztą, że chodziło o jakiegoś innego tysia. Rzekł więc:
- Ano jestem, jestem…
I kiedy chciał dodać, że obaj mogą już sobie pójść, rozległo się rytmiczne pukanie do drzwi.
- Niech zgadnę, kolejna ważna sprawa? – mruknął zdegustowany.
Do komnaty wkroczył Marios od podatków.
- Witać, Panie, cię ja. Wieści złe, Książę zły. Zrobić nic mogłem.
- O rany, jak już i ten przychodzi z jakąś niedobrą nowiną, o świętym spokoju nie ma mowy… - westchnął Książę.
Tymczasem Marios mówił dalej:
- Chcieć ja, starać się. Komisja gadać. Członki gadać. Ja członek. Jeden sam wielu przeciw albo nie. Myśleć ja, ale wyszło nic.
Tajemniczy Zausznik i Danios spojrzeli po sobie. Ani w ząb nie rozumieli, o czym Marios usiłuje Księcia poinformować. Ale władca najwyraźniej doskonale wiedział, z jaką sprawą przyszedł Marios.
- Jak to nic? Co ma znaczyć nic? I jakie „myśleć”? Gdybym chciał, żeby w tej komisji był ktoś myślący, nie ciebie bym wysłał, bezkomórkowcu jeden!
- Ale ja z siebie sam, komórki trenować. Książę Pan zły, wiedzieć ja. Tylko źle całkiem jest nie, Marzen księżniczka pryncypała brak.
- Jak to? Powiedziałeś, że się nie udało, a teraz mówisz, że jednak tak? No więc co w końcu wyszło czy nie wyszło, bo już nic nie rozumiem?
Marios westchnął ciężko. Brak komórki bywał jednak czasem ogromnie uciążliwy w kontaktach z ludźmi.
- Mówić ja, wyszło nic. Komisja zdecydować. Marzen nie. Drugi ten nie też.
- A, w tym rzecz! – Książę zrozumiał teraz, jak się sprawy mają i uśmiechnął się szeroko.
- Wasza Wysokość, objaśnij nam, proszę, o czym jest mowa, bośmy niepomiernie zafrapowani tą konwersacją, z której nic pojąć nie potrafimy – poprosił przymilnie Tajemniczy Zausznik.
- Eee, to nic takiego. Chciałem ustanowić nowego pryncypała w szkole w Reptowie. No bo wiecie, tam była księżniczka Marzen, co to ją pięć lat temu nazad Andros mianował zamiast Lilian. I co, miałem to tak zostawić?
Cała trójka – Danios, Zausznik i Marios pokręcili głowami z pełnym zrozumieniem.
- A więc postanowiłem, że konkurs ogłoszę – ciągnął Książę. – Wiecie, rozumiecie. Ale nijak swego kandydata znaleźć nie mogłem, bo co który mógłby się nadawać, to akurat nie mój zwolennik. W ostatniej chwili namówiłem jednego takiego, ale w sumie sam nie byłem pewien do końca, czy on mój, czy nie mój. I powołałem komisję, wysłałem do niej tego tu oto bezkomórkowca, żeby za dużo nie myślał, tylko rękę podniósł do góry, kiedy trzeba. Ale w rezultacie komisja nie wybrała pryncypała.
- To dobrze? – zdziwił się Danios.
- Pewnie, że dobrze! A nawet lepiej!
- Nie rozumiem – wtrącił się Tajemniczy Zausznik. – Przecież nie przeszedł kandydat Waszej Wysokości?
Książę pochylił się w kierunku Zausznika i Daniosa, po czym zaczął szeptać, by Marios ich nie słyszał:
- Ano nie, ale w tym właśnie tkwi haczyk! Bo przepisy królewskie mówią, że jak konkurs nie jest rozstrzygnięty, wtedy mogę ja sam wybrać pryncypała! Nie tłumaczyłem tych wszystkich zawiłości Mariosowi, bo by się pogubił. Dostał proste zadanie: pogadać z innymi członkami komisji, żeby nie głosowali na Marzen. Ale on w swej gorliwości chciał zrobić więcej – przekonać większość do poparcia mojego kandydata. To mu się nie udało i dlatego teraz sądzi, że przyszedł ze złą wiadomością.
- To może nie wyprowadzajmy go z błędu? – chytrze spytał Zausznik. – I potraktujmy krokodylkiem?
Książę spojrzał z aprobatą na swojego sługę i wyszczerzył zęby w uśmiechu:
- A jakże! Krokodylkiem! A potem już tylko święty spokój…
I dodał tak cicho, że żaden z obecnych w komnacie tego nie usłyszał:
- Ciekawe, jak długo…
Zza okien komnaty dobiegł pomruk grzmotu. Burza była jeszcze dość daleko...