W komnacie cicho grała
muzyczka dochodząca ze skrzynki dźwiękowej, pochodnie rzucały miłe, przyćmione
światło, a w kominku wesoło trzaskały płonące polana. Książę Pan był w dobrym
nastroju, mimo że jego ulubione dni tygodnia, czyli łyk end, miały się ku
końcowi. Uwielbiał łyk endy, gdyż uważał, że należy je spędzać odpowiednio do
nazwy. W tłumaczeniu Księcia słowo „end” oznaczało bowiem koniec pracy, a „łyk”
– wiadomo, łyk to łyk, najlepiej porządnej okowity. No, nie jeden oczywiście,
liczbę pojedynczą władca traktował mocno symbolicznie. „W zasadzie powinno się
mówić odwrotnie, end łyk, coby jasna była kolejność czynów” – pomyślał Książę.
Ale ta istotna refleksja językowo-semantyczna nie miała szans przyjąć się w
praktyce, bo raz, że „end łyk” wymawiało się dość karkołomnie, a dwa, że
panujące zwyczaje niełatwo poddawały się zmianom.
Wychyliwszy kolejny puchar
wina Książę uznał, że przydałoby mu się towarzystwo. Nakazał więc zawołać
Tajemniczego Zausznika, który – jak zawsze – niezwłocznie stawił się w komnacie
swego pana.
– Wchodźże, wchodź, mój
Zauszniczku! – powitał go Książę entuzjastycznie. – Napijemy się dobrego winka,
powspominamy dni minione, a może zagramy? No właśnie, zagramy?
I nie czekając na odpowiedź,
wyjął z szuflady pchełki. Zausznik tylko westchnął, boć przecie nie mógł
Księciu odmówić. Z góry mógł też przewidzieć wynik rywalizacji – Książę bowiem
ustalał własne zasady, zawsze na koniec gry. Wtedy okazywało się, że zwycięzcą
jest na przykład ten, kto ma pchełki w kolorze żółtym albo ten, kto więcej
pchełek wrzucił pod stół albo coś równie bez sensu, byleby tylko Książę był
właśnie tą osobą.
– Zaczynaj –
wspaniałomyślnie rzekł Książę, ustawiwszy pojemniczek i pchełki.
Zausznik strzelił, zielona
pchełka wpadła do przegródki za pięć punktów. Władca cmoknął z niezadowoleniem
i z impetem nacisnął swoją żółtą pchełkę. Wylądowała w doniczce. Kiedy Zausznik
przygotowywał się do następnego ruchu, Książę, chcąc rozproszyć jego uwagę,
zagaił:
– A powiedz mi, jak twoim
zdaniem wypadłem na ostatnim zgromadzeniu Starszyzny? Dobrze mi poszło?
– Ależ tak, Panie,
znakomicie! – Zausznik nie dał się zbić z tropu i wbił kolejną pchełkę za pięć
punktów. – Świetnie wypadłeś!
Książę strzelił i druga
żółta pchełka wpadła do doniczki. Szybko zadał więc trudniejsze pytanie,
wymagające namysłu:
– A co ci się podobało
najbardziej? Które moje wystąpienie?
– Hmm... Wszystkie były
dobre... – Zausznik trafił za dwa punkty.
Pchełka Księcia wylądowała w
kominku i po chwili stopiła się w ogniu. Ale kierunek działań rozpraszających
był właściwy.
– Jak ci się podobało to, co
mówiłem o niezapłaconych rachunkach, wiesz, tych dla architektów za ścieżki i
gościńce albo też wyrównaniach dla chłopów za podatki rolne? Nieźle Androsa i
dworaków obsmarowałem, nieprawdaż?
– O tak! Dołożyłeś mu,
Książę Panie, że ho ho! Co prawda Skarbniczka próbowała powiedzieć, jak się
rzeczy mają naprawdę, aleś ją zgrabniutko uciszył. A i tekturowy Danios
troszeczkę dopomógł i naskoczył na nią. Namówiłeś go, czy sam taki gorliwy się
znalazł?
Pchełka Zausznika wpadła pod
stół. Trudno bowiem skupić się jednocześnie na mówieniu i grze, co Książę
skwapliwie wykorzystał, posyłając swoją pchełkę do przegródki za jeden punkt.
– Sam, sam, przypodobać się
chce, bo cięgiem go nękają na ścianie za to tekturowe krętactwo. A jak
znajdujesz moją gawędę o gościńcach? – Książę mówił szybko, by zdążyć zanim
Zausznik wystrzeli pchełkę.
Ten jednak nie dał się tym
razem, najpierw wbił pchełkę do przegródki za dziesięć punktów, a dopiero potem
odrzekł z zadowoleniem:
– Ooo! To był majstersztyk!
Mieszanka gruntowa! Chi, chi! Z wapna, cementu i lepiszcza! Specjalnie
preparowana przez akademię ze Szczecinlandii dla naszych gościńców! A Starsi
słuchali tej bajdy i nic! No, może nie całkiem...
– Jak zwykle Starsza Agnes
się uczepiła, Główny Starszy też ją wspomógł – Książę skrzywił się nieco na to
wspomnienie i posłał swoją pchełkę do dzbana z winem. – Ale za to Zbignos
pochwalił!
Zausznik nacisnął ostatnią
zieloną pchełkę i trafił za dwa punkty. Książę zmarszczył nos, pstryknął
pchełką (która wpadła do poidełka) i powiedział:
– Wygrałem. Zapomniałem ci
powiedzieć na początku, że zwycięża ten, kto wbije więcej pchełek do doniczki.
Ja trafiłem dwie, ty żadnej.
– Gratuluję zwycięstwa, mój
Panie – odpowiedział Zausznik, bo cóż mógł zrobić innego?
– A jak ci się podobała
część o łajnospalarni? Łajno... łajno... ŁAJ NOT? Cha, cha, ten żarcik to mi
wyszedł! – Książę zachichotał głośno, przypomniawszy sobie, co powiedział podczas
posiedzenia.
– W istocie, dobre to było!
A jeszcze to twoje, Panie, „wiem, ale nie powiem” i że lud by na ścianie
bazgrał jakieś dyrdymały, gdybyś powiedział – po prostu mistrzowska zagrywka! A
Starsi znowu nic, żaden się nie dopytywał. No, może pod koniec Starsza Agnes
coś próbowała drążyć, ale się nie udało. Ona w ogóle, Książę, strasznie jakaś
upierdliwa jest, musisz na nią uważać. Z tymi wyrzuconymi dworakami i twoimi
niby oszczędnościami na ich pensjach tak cię przycisnęła, żeś musiał się przyznać
do wszystkiego.
– Oj, tak, tu mi się nie
powiodło – mina Księcia mówiła dobitnie, co się stało. – Nie miałem wyjścia,
trzeba było przyznać, że od jutra i Marszałek Dworu, i cała reszta nowych
dworaków pochłonie te niby oszczędności. Ale co tam, najważniejsze, żem zaczął
wynagradzać kolejno moich sprzymierzeńców.
– Racja! A stanowisko dla
Józosa wykoncypowałeś genialnie! Nikt nie pojmuje, co znaczy sama nazwa, a cóż
dopiero dojść, czym się ma zajmować!
– Prawda, że znakomite?!
Czekaj, bo ja nawet sam nie potrafię tej nazwy powtórzyć, przeczytam ci!
Tu Książę wyjął z szuflady
papier, na którym miał zapisane różne ważne notki.
– „Pełnomocnik do
przygotowania diagnozy funkcjonującego systemu kultury i kultury fizycznej i
sportu w ujęciu wykorzystania zasobów ludzkich pracowniczych organizacji
pozarządowych i innych organizacji społecznościowych oraz istniejącej
infrastruktury komunalnej służącej realizacji zadań w kulturze w księstwie
Kobylandii” – przeczytał Książę nazwę stanowiska Józosa.
Obaj z Zausznikiem
zachichotali jak na komendę, a po chwili wręcz ryczeli ze śmiechu, bo Książę
przypomniał, jak podczas posiedzenia Starszy Zygmos sam nie wiedział, czy jego
własna uchwała jest za czy przeciw. Kiedy ochłonęli nieco, książę Miros dolał
wina do pucharów i rzekł:
– Ale przyznaj, mój
Zauszniku, żem piękne wrażenie robił przez cały czas? Taki przyjazny byłem,
serdeczny, obiecałem wstążeczki Czes i Anet, a wszelakie ich uchwały pod
niebiosa wychwalałem, jakby w istocie miłe memu sercu były. O Józosie
powiedziałem, niechby sobie go psami poszczuli, jak zechcą, nic mnie to nie
obejdzie. Jestem jak... jak...
Tu wzrok Księcia padł na
dzban z winem stojący na stole i władca dokończył triumfalnie:
– Jak dzbanecznik!
– Och, tak! Wasza Wysokość,
prawdę rzeczesz, dzbanów wiele wychylić możesz! – usłużnie potwierdził
Zausznik, chichocząc z cicha.
– Dzbanecznik, nie dzban,
baranie! – ofuknął go Książę. – Roślina taka! Kształt ma dzbana, ale rzecz w
tym, że pięknie płatki swe rozchyla i przyciąga owada, a potem nagle chlast! I
jednym ruchem wciąga go do środka. To tak jak ja! Ramiona rozpościeram, a jak
ktoś w nie wpadnie, pożrę z kopytami! Tak w przenośni, oczywista.
– Aaa... – Zausznik nie był
w stanie wykrztusić nic więcej. Przemknęło mu przez myśl, że może i on sam już
jest pożarty, tylko o tym nie wie. Tymczasem Książę ciągnął dalej:
– Nie ma co, udało mi się to
posiedzenie, jak wiele innych rzeczy zresztą. Bo jestem też jak Midas mityczny,
wszystko, czego się tknę, w złoto zamieniam... Pukają do mych drzwi wieśniacy,
każden jeden czegoś chce, temu podatek umorzyć, bo biedny, tamtemu krowa
zdechła i mleka dla dziatwy brakuje, innego jeszcze z roboty wyrzucili. A ja
wysłuchuję, uśmiecham się, obiecuję sprawę załatwić i wychodzą ukontentowani.
Cuda czynię, ot co!
Tu nagle Księciu coś
przyszło do głowy i wykrzyknął:
– A przynieś mi, co żywo,
deseczkę jakowąś, taką średniej wielkości, bo myśl genialna mnie naszła! I
skrzynkę bananów każ zamówić!
Tajemniczy Zausznik nie
pytając, o co chodzi, wybiegł wykonać rozkazy i wrócił po chwili.
– Oto deska, Książę, a
banany będą nazajutrz – rzekł.
– Świetnie, świetnie, a
teraz patrz i ucz się – odpowiedział Książę i zabrał się do pracy. Wyjął polano
z kominka i naskrobał sadzą na deseczce „KSIĄŻĘ PAN”, a pod spodem „CÓDOTWURCA”.
Następnie nakazał Zausznikowi przyczepić deskę na drzwiach komnaty. Podziwiając
swoje dzieło oznajmił:
– Widzisz, mój Zauszniku,
tak się z ludem postępuje! Odtąd każdy, kto przyjdzie po prośbie jakiej, będzie
święcie wierzył, że ją spełnię. I jeszcze banana mu dam na wyjściu! A ja
tymczasem skrzętnie sobie zapiszę, kto u mnie był i gdy nastanie czas następnej
elekcji, przypomnę się i o głos za to poproszę. Wygram jak nic!
Zausznik nie śmiał
powiedzieć Księciu, że w swoim zaaferowaniu pomylił „u” i „ó” w napisie, bo
wciąż tkwił mu w głowie ów pożerający dzbanecznik. Postanowił pomyśleć o tym w
spokoju, poprosił więc o pozwolenie oddalenia się do swego domostwa. Miros nie
sprzeciwiał się, jako że jego poziom samozadowolenia wzrósł niepomiernie i w
zasadzie też miał ochotę pokontemplować swój geniusz w samotności.
Po wyjściu Zausznika
otworzył okno, by odetchnąć świeżym powietrzem. Przez długą chwilę wdychał
mroźny zapach lasu i patrzył w ciemność. Nagle z prawej strony dostrzegł jakiś
ruch – na parapecie przysiadł szary gołąb i dreptał powoli w stronę książęcej
dłoni. Gruchał przy tym cichutko i wyglądało na to, że wcale a wcale nie boi się
człowieka. Książę patrzył zafascynowany, jak ptak zbliża się i wreszcie siada
na jego prawej ręce. Powstrzymał się od strącenia gołębia, jako że ten nic nie
czynił, jeno patrzył na Księcia i nadal gruchał. Trwało to może dwie minuty, po
czym znienacka ptak wydał jakiś dziwny odgłos, a na dłoni władcy pojawiła się
biało-szara plama.
– Ty... ty... fruwaku
przebrzydły!! – wrzasnął Książę i wyrwał rękę spod pazurków gołębia.
Ptak odleciał czym prędzej,
na pożegnanie gruchając coś, co brzmiało jak „palancie”. Ale może tylko tak się
Księciu wydawało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)