Książę Miros od samego rana
gotował się ze wściekłości. Mijał czwarty dzień, odkąd obwieszczono wyniki
elekcji, a wciąż nie ogłoszono daty koronacji. Mało tego, uczynni słudzy
donieśli mu, że dworscy urzędnicy wręczyli Głównemu Starszemu dokumenta o planie pieniężnym na następny rok pański, potajemnie przygotowywane przez
księcia Androsa w ostatnich tygodniach jego panowania. I ponoć Rada Starszych
szykuje się do dysputy o tymże planie!
– Donnerwetter
Messerschmitt! – klął siarczyście Książę Pan (a przynajmniej tak mu się
wydawało) w obcej mowie. Pod względem znajomości języków książę Miros był lepszy
od Androsa, zaś szczególnie dobrze znał łacinę, która jednak w obecnej sytuacji
zdała mu się nieco zbyt delikatna, by dać upust złości.
– Plan pieniężny Androsa?!
Niedoczekanie wasze! W perzynę obrócę, w proch i pył zamienię! Na kawałeczki
poćwiartuję i spalić nakażę! Wszystko, czego dotykały jego ręce, zniszczę,
splugawię, podepczę! Urzędników ze dworu rozpędzę na cztery wiatry, a zacznę od Skarbniczki! Za mądra jest na to stanowisko, ale co gorsza,
prawdomówna – a przecie wszelakie sprawy finansowe przez jej urząd przejść
muszą, więc w razie czego nic się ukryć nie da! Strażników Księstwa psami
poszczuję, niech zmykają, gdzie pieprz rośnie! Lud mnie za to umiłuje
bezgranicznie, bo nie znosi ich z całej duszy. A zasłużyli sobie! Lenie
szkaradne, jeno spać na służbie potrafią i grosz z kieszeni poddanych wyciągać
za karę, że im wozy drabiniaste za szybko się toczą po gościńcach. Wszystko
zmienię na swoją modłę! Nawet wystrój komnat we dworze! Nowe tapiserie zawieszę
na ścianach, a na oknach draperie suto marszczone i kutasikami zdobione…
Tu książę oczyma swej
imaginacji ujrzał dwór takim, jaki w snach mu się jawił i odrobinę się uspokoił. Umościł się w fotelu i uruchomił czarną skrzynkę, w
której różne wieści można było oglądać, igrce wszelakie albo baśnie. W skrzynce pokazała się postać
męża od pasa w górę, z rękami wyciągniętymi przed siebie.
– Adin… dwa… tri…
Książę Pan patrzył jak
urzeczony i czuł, że złość mu mija. Szkarłat powoli znikał z jego oblicza,
oddech się uspokoił, a dłonie przestały drżeć. Natychmiast też w głowie mu się
przejaśniło, a kiedy jeszcze wychylił solidny puchar wina, już całkiem był
spokojny i zaczął myśleć, jak by te zdarzenia na swoją korzyść obrócić. I nim słońce za
borem zaszło, wymyślił… Zasiadł przy biurku, naostrzył pióro i zaczął pisać:
„Moi ukochani poddani!
Pragnę Wam donieść, że chciałbym założyć koronę książęcą jak najrychlej, aby
móc Wasze sprawy rozstrzygać. Niestety! Poplecznicy księcia Androsa nadal
spiskują i rękami dworskich urzędników odsuwają mą koronację na dzień najdalszy
z możliwych. Naciskają też, aby Starszyzna podjęła dyskurs nad tajemnie
przygotowywanym planem pieniężnym Androsa w dniu mojej koronacji, chcąc w ten
sposób umniejszyć znaczenie tej uroczystości. Dopókim bez korony na skroniach,
dopóty nie mam mocy, by temu zapobiec. Upraszam więc tą drogą Głównego
Starszego, by owego planu pod obrady nie wnosił, jako że realizowanie go nie
jest moim zamiarem. Będę rządził jak zechcę i własne plany tworzył, a
niepokorni urzędnicy będą robili, co rozkażę. Podpisano: Miros, Książę Pan
Kobylandii.”
Po czym książę wezwał
umyślnego, pismo wręczył i na głównej ścianie zamku powiesić nakazał. „No, to
sprawa załatwiona” – uśmiechnął się zadowolony do siebie. – Trzeba jednak umieć
te gry polityczne rozgrywać, oj trzeba! Napisałem „upraszam”, ale chyba Główny
Starszy zrozumie, że to nie prośba, jeno nakaz raczej? Zresztą, wszystko jedno,
najważniejsze aby plan Mirosa światła dziennego nie ujrzał. Życie jednak jest
piękne!”
Książę rozsiadł się ponownie
w ulubionym fotelu i uruchomił inną czarną skrzyneczkę, taką, co to można w
niej było poczytać, co lud Kobylandii pisze. Czytał, czytał i uśmiechał się
coraz szerzej… Stało tam bowiem, że trakt królewski, który od dwóch tygodni był
naprawiany, już jest przejezdny i że to zasługa nowego Księcia Pana Kobylandii.
Żart był to niby, bo przecie książę nijak się temu nie przysłużył, ale z
pewnością znajdą się tacy, co uwierzą w moc słowa pisanego… A dalej było
jeszcze lepiej! Pierwszy śnieg zawitał do Kobylandii i pokrył gościńce cienką,
acz śliską warstwą i wozy drabiniaste jeden po drugim do rowów przez to wpadały
albo ciągnęły się tak powoli, że ludzie do miejsc swych codziennych obowiązków
dotrzeć na czas nie mogli. „Ależ wyszło na dobre z tym oddaleniem mojej
koronacji!” – ucieszył się Książę Pan. – „Przecie gdybym już w pełni urząd swój
sprawował, to i cała wina za drogi piaskiem i solą nieposypane na mnie by
spadła! A tak – nikt żalu do mnie mieć nie może! Życie naprawdę jest piękne!”
Książę przymknął oczy i
rozmyślał, kontent, że tak mu niebiosa sprzyjają. Nie usłyszał, kiedy odrzwia
się rozwarły i ktoś się w nich pojawił. Dopiero ciche warknięcie wyrwało go z pół
drzemki – otworzył nagle oczy i zastygł w bezruchu. W progu stała zakapturzona
postać, a u jej boku przycupnął biały zwierz z wyszczerzonymi zębiskami. Spod
kaptura rozległ się głos:
Cztery
flądry, siedem śledzi,
Sklecę
bajkę dla gawiedzi.
Garść
tymianku, liść pietruszki,
Sklecę
bajkę do poduszki.
Jak
podleję kwartą piwa,
Bajka
wyjdzie urodziwa.
Tu
rozśmieszy, tam zapłacze,
Ale
prawdę powie – raczej!
Książę już wiedział na
pewno, z kim ma do czynienia. Choć trzeba przyznać, że domyślał się tego od
razu, bo jeno Bajarz – a raczej Bajarka, boć to przecie niewiasta – z białym
niedźwiedziem na postronku chadza.
– Czegóż chcesz ode mnie,
Bajarko? – zapytał. – Stanowisko ci zaoferowałem, więcej nic dać nie mogę.
– A jakież to stanowisko? –
Bajarka uśmiechnęła się delikatnie.
Książę Pan nie odpowiedział.
Nie potrafił jej rozgryźć – naigrawa się z niego czy mówi poważnie?
– Źle zaczynasz rządy,
Książę Panie – rzekła tymczasem Bajarka. – Zamiast pokój wprowadzać, jątrzysz i
spiski węszysz wszędzie. A co gorsza, chcesz Starszyzną kierować i dyktować im,
co mają czynić. Głównemu Starszemu należące do niego prawa chcesz odebrać, nakazując
mu, by obrady organizował wedle twojej woli. Nie godzi się tak, Mości Książę,
nie godzi…
– Ale ten plan pieniężny
Androsa… – zaczął Książę Pan.
– Bacz, Książę – przerwała
mu Bajarka w pół zdania – abyś rządził mądrze i roztropnie. Jeśli będziesz
złych uczynków się dopuszczał, opowiem o nich ludowi w swoich bajkach. Plan
Androsa może i jest niedobry, ale nie możesz zabronić Starszym, by się z nim
zapoznali. Mówisz, że własny plan sporządzisz – sporządź co rychło! I niech
Starszyzna decyduje, który wybrać. A może stworzy jeszcze inny? Wiem, że to ci
nie w smak, ale takie jest prawo.
– Przecie to… przecie… to
jeno horror, dramat i żużel! – wykrzyknął Książę Pan, bo nic innego mu do głowy
nie przyszło. – Jak mam rządzić Radą, skoro nie mogę rządzić Radą?
– A widzisz… – uśmiechnęła
się Bajarka. – O tym należało pomyśleć przed elekcją. Zamiast toczyć wojnę z
konkurentami, trzeba było swe własne przymioty chwalić i przyjaźnią ludzi zjednywać. Może wówczas miałbyś w Radzie więcej swoich
stronników? A nawet gdyby taką samą jak dziś Radę wybrano, w której większość
stanowią nie twoi ludzie, to łatwiej byłoby zadzierzgnąć z nimi przyjaźnie,
gdybyś wcześniej nie odnosił się do nich wrogo, czyż nie?
Książę Pan zapadł się w
sobie, sklęsnął jakby, aż żal było patrzeć. Ulitowała się Bajarka i rzekła:
– Nie jestem twym wrogiem,
Książę, dobro Kobylandii i ludu w niej mieszkającego mam jeno na względzie.
Choć nie z mojej woli zostałeś wybrany, to zważ, że wynik elekcji szanuję, do
buntu nie wzywam, ni żadnych innych czynności wbrew jemu nie podejmuję. Smutno
mi, że lud – nieświadom prawd wielu – obwinił księżniczkę Iren na równi z księciem Androsem za wszelkie zło Kobylandii uczynione i nie wybrał jej na
urząd, choć najlepiej ze wszystkich rządziłaby księstwem, bo uczciwie i mądrze.
Ale jeśli weźmiesz z niej przykład i dobra wiele zdziałasz, to wiedz, że i ja
twe starania w bajkach pochwalę.
To mówiąc Bajarka dała znak
niedźwiedziowi, który warknął na pożegnanie, po czym opuścili komnatę.
Książę nadal siedział w fotelu
bez ruchu. Życie jednak wcale nie było piękne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)