Nerwowe
bębnienie palców Księcia po stole niezmiernie rozpraszało Daniosa. W ogóle nie
mógł się skupić, a usiłował właśnie domyślić się powodu, dla którego został
wezwany przed oblicze władcy. Danios przeżywał męki, jako że wezwanie przyszło
w trybie pilnym, a tymczasem Książę wpatrywał się w skrzynkę wizyjną i milczał.
Tylko jego palce stukały miarowo o blat. To nie wróżyło nic dobrego.
-
Od jutra mieszkańcy królestwa Północnej
Koreandii będą wstawać pół godziny wcześniej – dobiegał głos ze skrzynki
wizyjnej, a na ekranie pokazywano tłumy ludzi wiwatujących na cześć swojego
króla. – Wielce miłościwie panujący król
Kim wydał dekret, w którym zarządził zmianę strefy czasowej. „Nie będzie
Japonlandia pluć nam w twarz i czasu narzucać”, mówił król Kim, uzasadniając
wydanie dekretu. Mieszkańcy Północnej Koreandii jak zawsze z uwielbieniem
wysłuchali słów swego pana, pomruczeli groźnie na Japonlandię, po czym rozeszli
się do chałup i ochoczo przystąpili do trenowania kogutów, żeby piały
odpowiednio wcześniej.
Książę
Pan oderwał wzrok od skrzynki, przestał bębnić palcami i zwrócił się do
Daniosa:
-
Widzisz? To jest dopiero władza! Jednym pstryknięciem czas w królestwie
zmienia!
A
po chwili namysłu dodał jeszcze:
-
Ale swoją drogą jełop z tego Kima. Gdybym ja był królem, noc z dniem bym
zamienił! O, to by dopiero było coś! Wszyscy musieliby spać od ósmej rano do
ósmej wieczór, a potem – do roboty! Jaki ja miałbym wtedy święty spokój! Bo,
rzecz jasna, ja nocami bym spał! Jako król nie musiałbym przecie stosować się do
dekretów wydanych dla pospólstwa, zwłaszcza idiotycznych, cha, cha!
Książę
rozmarzył się na moment, Danios zaś słuchał jednym uchem, a w myślach wciąż
analizował ostatnie dni, zastanawiając się gorączkowo, co mógł zrobić źle i
dlaczego został wezwany przed oblicze władcy. W tle tych rozmyślań pojawił się
także wachlarz kar, jakie zwykł był stosować Książę przy różnych przewinieniach
dworaków. Danios już się psychicznie przygotowywał na trudne chwile - parę godzin w dybach albo w ciemnym lochu,
obicie kijem i łamanie kołem. O najgorszym – zabraniu na noc ulubionego
pluszowego misia – starał się nie myśleć.
Tymczasem
Książę Pan ocknął się z rozmarzenia i rzekł:
-
No dobra, my tu gadu-gadu, a sprawy czekają. Zaraz przyjdzie Tajemniczy
Zausznik, musimy we trzech się naradzić. O właśnie, o wilku mowa.
I
rzeczywiście do drzwi rozległo się pukanie i wszedł Zausznik, kłaniając się na
powitanie. Danios ukradkiem otarł pot z czoła, odetchnąwszy z ulgą, że tym
razem nie grozi mu chyba żadna kara.
-
Mości panowie – ciągnął Książę, wskazując na leżący na stole egzemplarz „Wieści
z Kobylandii”. – Coś trzeba z tym zrobić, bo tak dłużej być nie może! Znowu o
nas piszą i znowu niepochlebnie! A lud chciwie nadstawia uszu, albo raczej
oczu, i wiedzę o różnych niewygodnych dla nas sprawach zdobywa! Jak tak dalej
pójdzie, to nie tylko następna elekcja pewna być przestaje, ale w ogóle ciężko
nam będzie rządzić wedle zachcianek naszych!
-
Nam? – wyrwało się Daniosowo z głupia frant.
-
Książę o sobie mówi, gamoniu – ofuknął go Tajemniczy Zausznik. – O pluralis
maiestaticus nie słyszałeś?
-
Słyszałem, ale zdawało mi się, że jeno królowie mówią o sobie w liczbie
mnogiej…
-
A co za różnica? Może zabronisz Księciu?
-
Ależ skąd, nigdy w życiu! – Daniosowi od razu ciśnienie podskoczyło, gdy
wyobraził sobie, jak usiłuje przekonać swego pana do rezygnacji z używania tej
formy. A podskoczyło mu jeszcze bardziej, kiedy pomyślał o następstwach takiego
kroku. Jak nic, miś byłby zabrany nie na jedną, a na wiele, wiele nocy…
Książę
spokojnie przeczekał tę wymianę zdań, która nawet nieco go rozbawiła, zwłaszcza
gdy obserwował minę Daniosa. Potem zaś rzekł łaskawie:
-
No już, już, przestańcie zajmować się drobiazgami! Co robimy z t y m?
I
wymownym ruchem podbródka wskazał leżące na stole pismo.
-
Bajarkę do lochu! – wykrzyknął Danios z emfazą. – Misia jej zabrać, znaczy się…
niedźwiedzia tego białego, co to go na obrazku z nią widać na ścianie. Wielki
potwór co prawda, ale paru krzepkich halabardników dałoby radę!
-
Aleś ty głupi, naprawdę – Tajemniczy Zausznik z dezaprobatą spojrzał na
Daniosa. – Cóż przyjdzie z zamknięcia Bajarki? Myślisz, że z lochu grypsów by
nie posyłała? Nie mówiąc już o tym, jak lud by się wzburzył, za bohaterkę jaką
uznał albo co! A za niedźwiedzia to organizacje ekologiczne zamek by w perzynę
obróciły!
-
Racja, mości Zauszniku – przytaknął Książę. – Bajarki nie znoszę bardziej niż
diabeł wody święconej i rad bym ją w kazamatach widział, wszelako nic nam to
nie da. Insze rozwiązanie znaleźć trzeba.
-
A może Marszałek Dworu coś wymyśli? – zapytał Zausznik.
-
Eee, gdzie tam! Lilian jeno po zamku czasem lata i oprócz wrażenia nic nie
robi. Zresztą mam z nią taką umowę, że płacę jej za bycie na stanowisku, a nie
za robotę. Palcem w buciku nie ruszy, a co dopiero komórką mózgową!
Po
tych słowach Księcia wszyscy trzej zamyślili się głęboko.
-
Mam!!! – wykrzyknął znienacka Tajemniczy Zausznik. – Mam koncept! Pijar! Pijar
to jest to!
Książę
i Danios spojrzeli nań niepewnie, choć obaj z innych powodów. Władca dlatego,
bo nie znał słowa „pijar” i natychmiast skojarzyło mu się ono z piciem okowity,
a nie bardzo rozumiał, jak picie mogłoby tu pomóc. Danios natomiast słowo znał,
o zakonie pijarów słyszał, lecz nijak nie potrafił odgadnąć, co takiego miałby
zdziałać jakiś zakonnik. Zausznik, widząc miny swoich rozmówców, westchnął z
pewną wyższością i objaśnił:
-
Pijar to coś, co się pokazuje innym tak, jak my byśmy chcieli, żeby oni to
widzieli.
-
Zaraz… - mars na czole Księcia wskazywał, że trawi w myślach to skomplikowane
zdanie. – Znaczy się, jak na przykład wezmę mieszek dukatów ze skarbca i
przeputam w karczmie, to mam obwieścić, że tą drogą wspierałem karczmarza, bo
mu ostatnio obroty spadły i cienko przędzie, a że honorny jest, nie wziąłby
nic, gdybym chciał mu normalnie dać?
-
Brawo! Książę, jesteś doprawdy niezmiernie pojętny! – zachwycił się Zausznik.
-
A to nie chodziło o zakonnika? – zapytał zdziwiony Danios.
-
Jakiego znów zakonnika, co ci do łba strzeliło? Pijar wymyślili w wielkim
królestwie za oceanem, oni na to mówią pablik rilejszyns czy jakoś tak, w
skrócie PR, czyli po naszemu pijar.
-
No dobrze, ale co mam zrobić z tym pijarem? Po każdej swojej wizycie w karczmie
mam obwieszczenia na ścianie wieszać?
-
Panie, ależ skąd! Chodzi o to, żeby twe oblicze pokazywać jako dobrotliwe, lud
miłujące, dla jego dobra działające i ku chwale księstwa całego. Ale nie tak
wprost pisać, jaki z ciebie władca doskonały i jakim darem jesteś dla
Kobylandii. Rzecz w tym, żeby taki obraz twój kształtować poprzez wpajanie
ludziom przekonania, że za twych rządów wszystko zmienia się na lepsze – ludzie
do roboty się garną, słońce częściej świeci, a nawet ścieki do rynsztoków
szybciej spływają!
-
Hmm…Podoba mi się, nie powiem… - Książę aprobująco pokiwał głową. – Tylko gdzie
pisać zamiarujesz? I kto ma to robić?
-
Książę, toć własne pismo założyć trzeba! I nawet mam koncept, komu zadanie
powierzyć! Pawlos, ten z akademii, będzie na pewno chętny! Nasz człowiek,
chociaż niegłupi! I ze dwóch ludzi do pomocy mu się znajdzie, żeby literki
składali i drukarnię jaką nająć też się da!
Władca
przez dłuższą chwilę przyglądał się Zausznikowi z uznaniem. Pomysł
był znakomity. Kosztowny nieco, boć przecie ani Pawlos, ani drukarnia za
darmo pracować nie będą, ale efekt wart był każdego dukata. Wydanego zresztą ze
skarbca, nie z książęcej kieszeni. Książę Pan oczyma wyobraźni już widział
zachwycone oblicza poddanych i pełne oddania spojrzenia niewiast.
-
Zauszniku – rzekł w końcu. – Oczekuj nagrody za ten wspaniały pomysł.
Zausznik
spuścił skromnie oczy i spąsowiał ze szczęścia.
-
I jeszcze myślę, żeby każdy mieszkaniec Kobylandii dostał to nasze pismo, a nie
musiał zań płacić…
Nie
dodał, że gdyby Książę zechciał gazetę sprzedawać, mogłoby się okazać, iż nie
ma chętnych na jej kupowanie i dopiero byłby klops. Księciu jednak taka myśl
nawet nie postała w głowie.
-
Znakomicie! Każdy dostanie ją prosto do chałupy! Ha! „Wieści z Kobylandii”
muszą sprzedawać, bo przecie dukatów na drukarnię potrzebują, a nasze pismo
będzie darmo! Może wtedy nikt nie kupi ichniego? – Książę aż zatarł ręce z
radości.
-
Pomysł z gazetą jest w istocie bardzo dobry – odezwał się milczący od dłuższej
chwili Danios. – Ale jeśli już mówimy o pijarze, tym zza oceanu, to
przypomniało mi się, że i ja jednak coś niecoś o nim słyszałem. Pijar się robi
nie tylko przy pomocy pisania, można też odpowiednie obrazki rysować i
pokazywać albo brać udział w jakichś spotkaniach i na przykład kotki przytulać,
dzieci po główkach głaskać...
-
No, nareszcie coś mądrego powiedziałeś – zauważył z przekąsem Tajemniczy
Zausznik.
-
Ale przecie ja wszędzie bywam! – obruszył się Książę. – Na odpustach, dożynkach
i innych takich. I staram się jak mogę, miły jestem, uśmiecham się i w ogóle!
-
Oczywiście, Książę, oczywiście! Tak właśnie trzeba, tylko może trochę bardziej
niż dotychczas! O, dziś też jest okazja ku temu, żeby się odpowiednio pokazać.
We wsi Niedźwiedź mają jakieś święto ludowe, myślę, że powinieneś tam pojechać.
-
Racja! Mało co, a byłbym zapomniał! Zbierajmy się!
Danios
i Zausznik natychmiast zerwali się z miejsc, by pomóc Księciu zapiąć szatę.
Żaden z nich nie zwrócił uwagi na cichutki szmer, który dobiegał od strony
kominka. A w szparze przy kominku właśnie poruszyła się szara komórka Mariosa.
Przespała całe lato i teraz, kiedy nadszedł koniec upałów, obudziła się i
poczuła, że jest bardzo, bardzo głodna. Musiała natychmiast znaleźć jakiegoś
żywiciela. Wyturlała się ze swojej kryjówki, potoczyła wartko w stronę okna i
niezauważona przez nikogo wydostała się na zewnątrz.
Pod
zamkowym murem dostrzegła jakiegoś bezpańskiego psa, który obgryzał szkielet
ryby. Komórka podskoczyła, wsunęła się do psiego ucha i przez parę chwil
czerpała energię z układu nerwowego zwierzęcia. Potem wytoczyła się z powrotem
na dziedziniec zamku i rozpoczęła poszukiwanie swojego właściciela. Nie było to
trudne, jako że Marios zazwyczaj szwendał się w okolicach dworu – tak więc już
po kilku sekundach dostrzegła go przy zaprzęgu.
-
Hej! Wio wiśta! Koń wyskoczy co! Niedźwiedź Książę jechać ma, konie prrr! –
wołał Marios. Konie chyba już się przyzwyczaiły do sprzecznych komunikatów
Mariosa, bo nie reagowały, lecz spokojnie skubały obrok. Komórka znowu wykonała
zgrabny podskok i wylądowała w Mariosowym uchu.
Tymczasem
z zamku wyszedł Książę Pan w towarzystwie Daniosa i Tajemniczego Zausznika. Bez
słowa wsiedli do powozu, a Zausznik skinął na Mariosa, dając sygnał do odjazdu.
Ten natychmiast złapał lejce, wskoczył na kozła i zakrzyknął:
-
Wio, koniki, wio! Szybko, szybko do Niedźwiedzia, Książę Pan na uroczystość
jedzie! Hau, hau!
Książę
usłyszał Mariosa z wnętrza powozu i od razu się zorientował, że zaszła jakaś
zmiana. Wychylił głowę przez okienko i zapytał:
-
Hej, mówisz całkiem normalnie, czyżbyś wreszcie odzyskał komórkę?
-
Oj tak! – zawołał Marios. – Sama się znalazła, hau, hau, przed chwilką!
Myślałem, że mi mucha do ucha wlatuje, a to była moja własna zaginiona komórka,
hau, hau!
-
Ale dlaczego szczekasz co rusz?
-
A tego to już nie wiem… Ale to silniejsze ode mnie, hau, hau!
Książę
wciągnął nosem powietrze i dodał po cichu:
-
W dodatku przy tym szczekaniu czuć jakby zdechłą rybą… Dziwne…
Pokręcił
głową w zamyśleniu i usadowił się wygodniej w powozie. Pies pod murem siedział
najedzony i zadowolony, ale władca nawet na niego nie spojrzał. Powóz potoczył
się w kierunku Niedźwiedzia.
Kiedy
dotarł na miejsce, zabawa już trwała w najlepsze. Stoły uginały się pod
ciężarem jedzenia, grała muzyka, dzieciarnia harcowała na dmuchanych zabawkach,
a dorośli tańcowali albo raczyli się pysznościami i okowitą. Książę natychmiast
przyoblekł swoje oblicze w serdeczny uśmiech i ruszył między biesiadników. Witał
wszystkich radośnie, ściskał dłonie, klepał po plecach i dopytywał o zdrowie.
Tu i ówdzie przytoczył zabawną anegdotę, tam pośmiał się z kiepskiego dowcipu,
gdzie indziej wysłuchał jakiejś skargi z zafrasowaną i poważną miną.
-
Książę Panie, mam jeszcze jeden pomysł – szepnął do niego w pewnej chwili
Tajemniczy Zausznik. – Ale odejdźmy na stronę, żeby nikt nie podsłuchał…
Księciu
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zręcznie wymanewrował się spomiędzy stołów
i wraz z Zausznikiem podążył za stodołę. Za nimi podreptał Danios, który bez
swego pana w pobliżu czuł się nieco markotnie. Kiedy dotarli do miejsca
oddalonego od ciekawskich uszu, Książę natychmiast rozkazał:
-
No mów, mów, coś tam jeszcze wykoncypował, Zauszniku.
-
Pomyślałem, Wasza Wysokość, że ten nasz pijar można też robić na ścianach
różnych. Zobaczyłem lepkiego Kristosa od pszenicy, niechże on u siebie
nabazgroli coś miłego, tak wiesz, zręcznie, jak to ludzie dobrze się bawią i są
szczęśliwi pod twoimi rządami. A i na zamkowej ścianie warto czasem skrobnąć
słów parę.
-
Eee, na zamkowej to ciężko, tam zaraz wykpią każdy panegiryk, nawet jeśli on
pod przykrywką szczęścia poddanych będzie ukryty. Zresztą wiesz przecie, żem
zakazał swoim ludziom na tej ścianie bazgrać, bo w dysputach ni diabła sobie nie
radzą i wciry słowne jedynie dostają. Ale u Kristosa, czemu nie? Zaraz mu
nakażę się tym zająć!
-
Książę Panie mój, ja też mogę u siebie co nieco umieścić… - nieśmiało wtrącił
Danios. – Przecie mam własną ściankę…
-
W istocie, masz! – zawołał Książę radośnie. – A napiszże ładnie, jak za mojego
panowania księstwo z przepaści finansowej wyszło, choć rządzę ledwie parę
miesięcy! Wszystkim dworakom rozkaz wydam, żeby przeczytali!
Danios
pokraśniał z zadowolenia i wykrzyknął:
-
Z rozkoszą wielką i przyjemnością piękny tekst stworzę! Jeszcze dzisiaj to
uczynię!
-
Znakomicie, mości panowie, znakomicie! Chodźmy więc wychylić szklaneczkę
okowity, bośmy zasłużyli na to jak rzadko!
I
wszyscy ruszyli z powrotem między stoły.
Późnym
wieczorem Książę uruchomił skrzynkę netową. Najpierw zerknął na ścianę lepkiego
Kristosa. Przeczytał z satysfakcją, jak wspaniale bawiło się pospólstwo w
Niedźwiedziu i jak szczęśliwy teraz jest lud Kobylandii. Potem szybko przebiegł
oczyma po tekście Daniosa. „Hmm… Chyba jednak trochę zbyt bałwochwalczy” –
pomyślał. – „Ale niech tam, pochwalę chłopinę, ucieszy się”. Na koniec spojrzał
na ścianę zamku, po cichu licząc, że mimo zakazu a nuż któryś się odważył i coś
ładnego w ramach pijaru stworzył. Niestety, nic jednak nie było. Książę machinalnie
prześledził wzrokiem pseudonimy autorów: smigol, abc, chłopek roztropek,
miranda… Ten ostatni pseudonim z czymś mu się niejasno kojarzył, lecz zupełnie
nie mógł sobie przypomnieć, z czym.
-
Chyba jestem zbyt zmęczony – mruknął do siebie. – Pomyślę o tym jutro…
Powieki
mu już opadały, gdy ktoś zastukał do drzwi.
-
Książę, Panie mój najmilszy, jam tylko chciał życzyć Waszej Wysokości dobrej
nocy, hau, hau! – Marios nie wchodził do środka, jeno głowę wsadził przez
uchylone odrzwia.
-
A tak, tak – odparł Książę już na wpół śpiący. – Dobrej nocy, dobrej nocy…
Kiedy
zamykał oczy, przemknęły mu przez głowę dwie myśli. Pierwsza dotyczyła mirandy
– przypomniało mu się, że słyszał albo czytał gdzieś o „prawach Mirandy” i że
musi to sprawdzić nazajutrz w skrzynce netowej. A druga – że ten zapach ryby
jest naprawdę nieznośny…