niedziela, 1 marca 2015

1.Bajka o dwóch takich


W księstwie Kobylandii nastał czas elekcji. Do wyborów na urząd Księcia Pana zgłosiło się pięcioro kandydatów: czterech mężów i jedna niewiasta. Każdy z nich zgromadził wokół siebie po kilkunastu zwolenników ubiegających się o wejście w skład Rady Starszych, potocznie zwanej też Starszyzną.
Pierwszy z kandydatów, książę Miros, pojawił się właściwie znikąd. Przed laty był, i owszem, Księciem Panem w Kobylandii, ale odszedł w niesławie i długo o nim ni widu, ni słychu nie było. Teraz, z powodu braku zajęcia i przede wszystkim codziennego widoku pustych kieszeni, umyślił sobie, że wróci tam, gdzie dobrze mu było i wygodnie. „Cóż tam!” – myślał – „Moje wybryki pod wpływem okowity ludziska zapomnieli, a jak nie, to pewnikiem wybaczą, boć to przecie każdemu mężowi zdarzyć się może. A przypomnę im, jak żem budował dla nich drewniane pomosty do jeziora i miejsce na widowiska dla gawiedzi. Po tylu latach i tak nikt nie będzie się zastanawiał, że potrzebne na to złoto do skarbca ściągałem dzięki sprzedaży ziem księstwa albo pożyczkom u lichwiarza. Zbudowałem? Zbudowałem. Poza tym wiem przecie, jak się z ludźmi bratać i jak ich na swoją stronę przekabacić. Temu coś przyobiecam, z tamtym wychylę szklanicę okowity, jeszcze innego przytulę do łona i pocieszę, a jak będzie trzeba, to i urok albo czar jaki rzucę. Ha! Ciemny lud to kupi!” Tak sobie dumał książę Miros, po czym wyruszył w objazd po księstwie, żeby spotkać się z pospólstwem gdzieś pod spichlerzem albo przy płocie.
Drugi kandydat, książę Andros, piastujący obecnie urząd Księcia Pana, siedział na wygodnym tronie i drapał się w zamyśleniu po brodzie. „Cóż tam!” – myślał – „Wiem, że nie za dobrze sobie radziłem na stanowisku przez minione lata. Ale co porządziłem, to ho, ho!” – tu uśmiechnął się z rozrzewnieniem na samo wspomnienie, jak rozkosznie jeszcze niedawno mu się żyło – „Zacny grosz do mojej kiesy wpływał co miesiąc, nikomu posłuchu dawać nie musiałem, a Starszyznę odsunąłem od władzy całkowicie. Tylko co teraz? Żal się rozstawać z tym mięciutkim siedziskiem…” Tu książę pogładził delikatnie oparcie tronu, ale już po chwili zebrał się w sobie i hardo rzekł do pustej komnaty: „Nic to, idzie nowa elekcja, trzeba ją wygrać i tyle. Przecie potrafię tak pokazać rzeczy, że każdy mi uwierzy. Winę za wszelkie złe sprawki zrzucę na Starszyznę, a najlepiej na Główną Starszą, to przy okazji dwie pieczenie upiekę: siebie wybielę, a jej zaszkodzę, boć przecie i ona kandyduje na urząd. A jak będzie trzeba, parę plotek rozpuszczę, tu coś komuś szepnę, tam czegoś nie dopowiem i basta! Ha! Ciemny lud to kupi!” Tak sobie dumał książę Andros, po czym wyruszył w objazd po księstwie, żeby spotkać się z pospólstwem.
Trzecim kandydatem, choć należałoby rzec: kandydatką, była niewiasta – zasiadająca obecnie w Starszyźnie na urzędzie Głównej Starszej księżniczka o imieniu Iren. Już od dawna troska przyoblekała jej czoło, bo widziała, co się święci: złe rządy Księcia Pana sprawiły, że skarbiec świecił pustkami, na gościńcach pogłębiały się dziury, a zwykłym ludziom żyło się coraz ciężej. Starszyzna robiła, co mogła, żeby jakoś sprowadzić rzeczy na dobrą drogę, ale Książę Pan tak zręcznie manewrował dworskimi urzędnikami, że częstokroć zbyt późno albo wcale nie dowiadywała się o różnych sprawach. Księżniczka Iren siedziała na szerokiej ławie i rozmyślała. „Cóż tam!” – rozważała – „Połowa Starszyzny jest ze mną. Razem naprawimy wszystko, przecie wiemy najlepiej, co trzeba zmienić. Powiemy ludowi prawdę, jak się mają sprawy w księstwie. Nie będziemy źle mówić o nikim ani wsączać jadu w ludzkie umysły. Podamy nasze pomysły, jak doprowadzić księstwo do rozkwitu i pokażemy, że jego dobro naprawdę leży nam na sercu. Lud jest mądry, zrozumie wszystko i nas poprze.” Tak sobie dumała księżniczka Iren, po czym wyruszyła w objazd po księstwie, żeby spotkać się z pospólstwem.
Dwaj pozostali kandydaci, książę Andros (zbieżność imion przypadkowa) i książę Piotros, przystąpili do przedelekcyjnych działań jakby bez wiary, że mogą wygrać walkę o urząd Księcia Pana. Nie wiadomo, co myśleli, ale nie spotykali się z ludem, by przekonać go do siebie. Zawołali jedynie skrybę i portrecistę, którzy przysposobili im pisma z obrazkami do rozdania wśród pospólstwa. Książę Andros od czasu do czasu zamieszczał jeszcze swoje wizerunki w modnej ostatnio skrzyneczce do porozumiewania się na odległość.
I nadszedł wreszcie dzień elekcji. Lud stawił się tłumnie w wyznaczonych miejscach, by postawić krzyżyki przy swoich kandydatach. Po przeliczeniu głosów ustalono, że do Starszyzny dostało się siedmiu popleczników księcia Androsa, czterech – Mirosa i trzech – księżniczki Iren. Do Rady wszedł jeszcze jeden mąż, który nie był związany z żadnym z kandydatów na urząd Księcia Pana, choć szeptano po cichu, że tak naprawdę jest sprzymierzeńcem księcia Mirosa. Trochę dziwna to wyszła Starszyzna...
Zwłaszcza że wybór Księcia Pana nie został rozstrzygnięty, bo żadnego z kandydatów nie poparła więcej niż połowa ludu. Najwięcej głosów miał książę Miros, na drugim miejscu znalazł się książę Andros, a na trzecim księżniczka Iren. Zgodnie z zapisami królewskiego prawa, musi nastąpić druga tura, w której lud będzie wybierał między dwoma pierwszymi kandydatami.
Cóż... W tej bajce nie wygrała prawda, rozumny plan rozwoju  i szczera chęć, by oddać swoje wysiłki na rzecz księstwa i mieszkającego w nim ludu. Księżniczka Iren nie przypuszczała, że jego mądrość nie wystarczy, by przeciwstawić się czarnej magii czy rozpuszczanym pogłoskom.
Koniec bajki nastąpi. Ale nie będzie szczęśliwy. No chyba że...
... obaj książęta, Miros i Andros, ramię w ramię wkroczą do zamku i złożą papier
o rezygnacji z kandydowania na urząd Księcia Pana. Jeszcze by zdążyli przed drugą turą...
Ot, takie sobie marzenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)