czwartek, 31 marca 2016

25. Bajka o tym, że kto gniotem wojuje...

- Kaszanki! Kaszanki i kiełbasy! I miodu! – wołał Książę Pan.
       Służba uwijała się jak w ukropie, przepatrując kredensy w poszukiwaniu żądanych produktów. Kiełbasę znaleziono w mig, miodu też było w zamku pod dostatkiem (tak jak okowity, wina i innych trunków), ale kaszanka? Książę nigdy jeszcze nie prosił o kaszankę, to i nikomu do głowy nie przyszło, by tak pospolity „rarytas” przechowywać w spiżarniach. Kaszankę i salceson jadało pospólstwo, zaś podniebienie Księcia było bardziej wyrafinowane. Dlatego kiedy tylko główny kuchcik usłyszał o życzeniu swego pana, natychmiast posłał jednego z pomywaczy do rzeźnika. I nie minął kwadrans, gdy zdyszany sługa wpadł do zamku dźwigając w rękach grube pęta kaszanki.
       - No ileż można czekać?! – irytował się Książę Pan. – Co za służba, muszę chyba sprać paru pachołków dla przykładu, to ich nauczy moresu!
        Zanim jednak zdążył złapać za kij, do jego komnaty wjechał stół zastawiony półmiskami z parującą kaszanką, kiełbasą, chlebem i owocami, a zamkowy podczaszy wzbogacił go jeszcze o baryłkę miodu i butelkę wina. W drzwiach pojawił się także Tajemniczy Zausznik.
        - Wreszcie! Widzisz? – zwrócił się doń Książę. – Kto w tym zamku służbę pełni? Z głodu bym tu mógł zemrzeć, a oni dopiero by przynieśli strawę!
        - Racz jednak zważyć, Panie, żeś im trudne zadanie wyznaczył – Tajemniczy Zausznik próbował wytłumaczyć służących. – Wszak kaszanki nigdy jeszcze nie żądałeś, więc i nie mieli jej w spiżarkach. A zrobienie jej na gorąco też chwilę zajmuje.
        - Żarty sobie stroisz? To ma być usprawiedliwienie? – Książę zdziwił się zupełnie serio. – Czy chcesz powiedzieć, że ci prostacy z kuchni przenikają mój umysł i wiedzą, co zapragnę zjeść każdego dnia? I tylko to trzymają w kredensach? Ja sam nie wiem, na co będę miał ochotę jutro, może na rybę? A może na pieczeń z cielęciny? Czy według ciebie jak się zdecyduję na rybę, to wyjmą ze spiżarni jakiegoś leszcza sprzed tygodnia?
        - Eee… no nie…
        - No widzisz! Muszą mieć świeżą rybkę, choćby nie wiem co! A jak myślisz, skąd ją biorą? Biegną nad jezioro i łowią?
        Zausznik milczał, bo nie znał odpowiedzi, a kiedy władca wkraczał na ścieżki swojej pokrętnej logiki, nie było szans na wyjście z sytuacji obronną ręką. Postanowił nie kontynuować wątku i nie tłumaczyć, że jednak kaszanka, której Książę nie jadał nigdy i w dodatku zażądana natychmiast, to jednak trochę coś innego niż obiad, zadysponowany na kilka godzin przed podaniem. Prawdę rzekłszy, Książę również nie umiałby odpowiedzieć na własne pytanie o rybę, bo zupełnie go nie obchodziło, jak kucharze przygotowują potrawy i skąd biorą składniki. Jednak za nic w świecie jednak nie przyznałby się do tego Zausznikowi, więc zmienił temat:
        - A poza tym kto im kazał robić tę kaszankę na gorąco? Zimna miała być! – i zaczął dłubać widelcem w talerzu, rozgarniając kaszankę na boki, żeby szybciej wystygła.
        - Ależ na ciepło smaczniejsza jest! – wykrzyknął zdziwiony Zausznik.
        - Ech, głupiś… - władca westchnął z politowaniem. – Przecie nie będę jadł tego paskudztwa!
        - Nie? Dlaczego? To przedniej jakości kaszanka!
        - Przedniej jakości to jest wino, którego się chętnie napiję – Książę podniósł butelkę i nalał sobie pełną szklanicę. – A ta prostacka kaszanka jest, jakby tu rzec, stworzona do wyższych celów… No popatrz, jaki paradoks!
        I Książę, chichocząc pod nosem ze swojego żartu, sięgnął po półmisek, a z biurka wziął arkusz zapisanego papieru. Zgniótł go w dłoniach, rozprostował, znowu zgniótł i upaćkał w kaszance.
        - Teraz jeszcze trochę kiełbasy… - mruczał do siebie. – No, niech tam, miodu też kapkę odżałuję…
        Wysmarował papier kiełbasą, skropił miodem, a potem powtórzył wszystkie czynności z drugim arkuszem papieru. Zausznik patrzył zaintrygowany, jako że nie miał pojęcia, co to wszystko ma oznaczać. Książę tymczasem rozprostował obie kartki i podszedł do okna, by obejrzeć je pod światło.
        - Hmm… Wyszło znakomicie, znakomicie…
        - Wasza Wysokość, wielce zagadkowe czynności wykonujesz! Czy mógłbyś mnie oświecić i wyjaśnić, co robisz? – odważył się w końcu zapytać Tajemniczy Zausznik.
        - A mógłbym – odrzekł zadowolony Książę. – Patrz i ucz się! Co widzisz?
        - Eee… dwa pogniecione papiery umorusane kaszanką, kiełbasą i miodem? – odparł niepewnie Zausznik.
        - Prawie, prawie… A co na tych papierach jest napisane?
        - Hmm… nie widzę za dobrze, boś je utytłał i wygniótł…
        - I o to chodzi! Teraz to są gnioty! Gnioty pisane przy kaszance, kiełbasie i miodzie! – wyrzucił z siebie uradowany Książę.
        - Aaa… - mina Zausznika świadczyła jednak o tym, że wciąż nie bardzo pojmuje, w czym rzecz. Widząc jego zdezorientowanie, władca dodał:
        - Te papiery to uchwały ludowe. Znaczy się, były uchwały, bo ja zrobiłem z nich gnioty, chi, chi!
        Zausznik wreszcie zrozumiał i spojrzał na swego pana z niekłamanym uznaniem. Skłonił mu się nisko i rzekł:
        - Książę, jesteś po prostu… po prostu genialny! Słów nie znajduję, by twego sprytu się nachwalić!
        - Och, nie trzeba, nie trzeba… - nastrój Księcia był tak doskonały, że nawet nie domagał się zwyczajowych wyrazów uwielbienia. – Widzisz, tak się załatwia bunty poddanych!
        W istocie, od kilku tygodni w Kobylandii wrzało. Lud się zburzył, niezadowolony z podniesienia danin za śmieci. Wielu nie spodobało się również to, że Książę wziął we władanie gościńce na siedlisku Nowy Widnokrąg, o co usilnie zabiegała Starsza Jolan, która tam mieszkała. I w rezultacie księżniczka Iren wraz z Bajarką napisały uchwały ludowe – jedną o obniżeniu danin, a drugą o przejęciu gościńców na trzech siedliskach: Świerkowym, Seledynowym i Za Borem. Pospólstwo podpisywało się tłumnie pod tymi uchwałami i zachodziła obawa, że podczas głosowania któryś ze Starszych wiernych Księciu nagle zrozumie, po co i dla kogo w Starszyźnie zasiada. A przewaga książęcych głosów w Radzie, jak wiadomo, opierała się o jednego ledwie człowieka, więc lepiej było dmuchać na zimne i nie zderzyć się z jakąś niespodzianką.
        - Widzisz – rzekł Książę po chwili milczenia. – Teraz, kiedy te uchwały staną na obradach Starszyzny, powiem, że to gnioty, przy kiełbasie i kaszance tworzone. I wtedy żaden z moich nie odważy się zagłosować za nimi, gdyby mu przypadkiem taka myśl w łepetynie powstała.
        W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
        - Proszę, proszę! – zawołał Książę, wciąż w wyśmienitym humorze, którego nawet natrętni petenci nie byli w stanie mu zepsuć. W progu stanął Skarbnik Danios, ale jakiś taki przygaszony, skurczony i zmarnowany.
        - A ty coś taki skapcaniały? – spytał Książę. – Wczorajszy jesteś? Czy boleść jaka ci doskwiera?
        - Nie, nie… Nic mi nie jest…
        - Jak to nie? Przecie widać od razu, żeś nieswój! Jeśli nie kac i nie choroba, cóż innego cię męczy?
        - Nic, nic… Tylko…
        - No? Tylko co?
        - Misia mi ktoś sfatygował… Tego mojego ukochanego, brązowego…
        Książę parsknął śmiechem.
        - Nie wytrzymam! No nie mogę! Raptem przytulankę mu sponiewierali, a ten wygląda, jak z krzyża zdjęty!
        I dodał już poważnym tonem:
        - Weź się, chłopie, w garść, robotę masz przecie z księgą obrachunkową za miniony rok pański, nie czas płakać nad wymiętolonym miśkiem! Potem go połatasz, wypierzesz i będzie jak nowy!
        Tu władca przyjacielsko gruchnął Daniosa w plecy, aż echo poszło po komnacie. Skarbnik, rozcierając bark, odrzekł nieco pocieszony:
        - Zaiste, jak się tak zastanowić, nie jest źle… Wszystko da się naprawić…
        - No! A tyś już był prawie gotów z mostu skakać z rozpaczy! Ale my tu gadu, gadu o miśku, a pewnikiem przybywasz ze sprawą jakąś?
        - O tak, tak – Daniosowi wyraźnie poprawił się humor. – Chciałem ci donieść, Panie, że słuchy mnie doszły, jakoby Główny Starszy miał wątpliwości odnośnie tych uchwał ludowych. Coś tam kręci, niby nie wie, jak zagłosować i chyba musisz go nieco przywołać do porządku…
        - Co nie wie? Czego nie wie? – zdenerwował się natychmiast Książę. – Wołaj mi go tutaj, zaraz dam mu do wiwatu!
        Danios pospiesznie wybiegł z komnaty, by po chwili pojawić się wraz z Gregosem. Tajemniczy Zausznik, który w milczeniu i z lekkim uśmieszkiem obserwował całą scenę, teraz również był ciekaw, jak Książę poradzi sobie z Gregosem.
        - Witaj, waćpan, może kieliszeczek winka albo szklaneczkę miodu? – zaproponował na początek władca przymilnie.
        - A… właściwie chętnie się napiję – Gregos nie dał się długo namawiać. – Coś świętujemy, czy tak bez okazji Książę częstuje?
        - Och, to tak tylko, żeby nam się miło gawędziło…
        Książę skinął na Tajemniczego Zausznika, by napełnił puchary. Rozsiadł się na sofie, wskazał miejsce Gregosowi obok siebie i obaj wychylili po pół kieliszka. Potem zagaił:
        - Wiesz, Gregosie mój miły, że nam tu Iren z Bajarką w rządach naszych przeszkadzają, prawda? One i jeszcze paru innych wciąż na ręce moje patrzą, różne sprawki na światło dzienne wyciągają, pismo wydają, na ścianie bazgrzą. Ten Artos ze swoją skrzyneczką do utrwalania obrazów też mnie denerwuje…
        - O tak, Książę, co racja, to racja! Na tych jego obrazkach wciąż jestem z profilu, rzadko kiedy z przodu pokazywany! I to z lewego profilu, który akurat mam nieco mniej korzystny…
        - No widzisz, jaki złośliwiec! Takie to nasze wspólne nieszczęście, że spokoju nie ma z żadnej strony… - Książę w mig uchwycił, na czym można się oprzeć. – Przyjdzie taki na obrady, ustawi tę skrzynkę i nic nie poradzisz… Potem pospólstwo ogląda to wszystko, najdrobniejszy twój grymas widzi i ocenia, a każde wypowiedziane słowo analizuje i komentuje. Nic się nie ukryje!
        - Mądrze prawisz, mości Książę… - Gregos w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
        - Ano cóż, takie życie, waćpan, takie życie… A najbliższe obrady nam się szykują niezgorsze! Toż połowa Kobylandii obejrzy je potem, jak nic!
        - No tak, te uchwały ludowe interesują pospólstwo. Myślałem sobie nawet, żeby poprosić Artosa o robienie mi obrazków en face, kiedy będę prowadził dysputę i głosowanie.
        - A jak zamierzasz głosować, mój drogi przyjacielu? – Książę doprowadził rozmowę do punktu, o który mu chodziło. – Pewnie sumienie ci podpowiada, by za ludem się ująć, prawda? I na obrazkach wyjdziesz wówczas mądrze i szlachetnie. Doskonale to rozumiem i pochwalam!
        - Panie mój! Rad jestem niezmiernie, że znajduję pełne uznanie w twych oczach! Wypijmy za to!
        I uradowany Gregos wzniósł do ust puchar z winem. Książę uczynił to samo, pomilczał przez chwilę, w zamyśleniu obracając w palcach nóżkę kielicha, po czym rzekł:
        - Wiesz, tak się tylko zastanawiam… Ta uchwała o gościńcach… hm… czytałeś ją dokładnie?
        - No… dokładnie może nie, ale chyba wystarczająco – stropił się nieco Gregos. – A co? Czyżbym coś przegapił?
        - Ależ skąd, nie śmiałbym ci uczynić takiego zarzutu! Jeno dumałem sobie nad ostatnim punktem owej uchwały i ciekaw jestem, czy i tobie coś przez myśl nie przeszło.
        - No… raczej chyba nie – Gregos nigdy by się nie przyznał, że nie pamięta, czego ów punkt dotyczył. Poza tym był przekonany, iż z wyjaśnień Księcia zaraz domyśli się, o co chodziło. I nie pomylił się.
        - Bo widzisz, ten punkt zakłada uchylenie uchwały, która teraz obowiązuje, prawda? A obowiązuje to, że mamy w Kobylandii ustalone reguły, wedle których biorę we władanie gościńce. I jak z tego zrezygnujemy, to księstwo bez żadnych zasad się ostanie! A tam, gdzie nie ma zasad, zaraz pojawiają się wszelkiej maści cwaniacy, oszuści i inni kombinatorzy, żeby swoje ciemne interesiki załatwiać! Toż to katastrofa dla naszej pięknej Kobylandii!
        - Och! – wykrzyknął Główny Starszy ze zgrozą. – Nie przyszło mi to do głowy! W istocie, skutki mogą być opłakane! Książę Panie, jak dobrze, że czuwasz nad nami wszystkimi! Twoja dalekowzroczność i przenikliwość są nieocenionym szczęściem dla księstwa! Sumienie mi nie pozwoli głosować za uchwałą, wstrzymam się i jeszcze uświadomię ludowi, jakie szkody może mu ona wyrządzić!
        - I tak trzeba uczynić, mój drogi, tak trzeba… Lud przecie ciemny jest i często nie wie, co robi, a my, władcy, od tego właśnie jesteśmy, by pokazać mu właściwą drogę.
        - A ta druga uchwała, o śmieciach? Czy i w niej dopatrzyłeś się może jakichś zagrożeń? – zaniepokoił się Gregos, mile połechtany włączeniem do grona rządzących księstwem.
        - Pewnie, że się dopatrzyłem! Ale nie przejmuj się tym ani trochę. Możesz spokojnie głosować za uchwałą!
        - Jakże to?
        - Ano tak. Jeśli zostanie przyjęta, królewski nadzór ją uchyli, bo nie zawiera wysokości danin dla letników. Zresztą sam spójrz, to gniot zwykły, przy kaszance sporządzony…
        Książę podszedł do biurka, wziął z niego umazany papier i podał Gregosowi. Ten chwycił za róg kartki z pewnym obrzydzeniem, gdyż brązowe plamy nasunęły mu oczywiste skojarzenie. Przy okazji jego wzrok padł na półmisek z rozbabraną kaszanką i porozrzucane kawałki kiełbasy. Jakaś niejasna myśl mu zaświtała, ale nie zdołał jej uchwycić, bo rozległo się pukanie i w drzwiach stanęła księżniczka Dzi.
        - Kocham pana, Panie Książę – rzekła zamiast powitania.
        - Cicho, wiem – machinalnie odpowiedział Książę, zaś stojącym dotychczas w milczeniu Daniosowi i Tajemniczemu Zausznikowi wyrwało się równocześnie:
        - Znowu?!
        - A bo co? – zaperzyła się Dzi i podparła pod boki. – Nie wolno?
        - Wolno, wolno, tylko raz kochasz, raz nie kochasz… - skomentował Zausznik.
        - Będę Księcia kochać wtedy, kiedy mi się zechce!
        - No już, już, dajcie spokój – Książę wolał załagodzić wiszącą w powietrzu kłótnię. Dzi była dość postawną niewiastą i nie wiadomo, kto i jak mocno by oberwał, gdyby wpadła w furię. – Z czym przychodzisz, moja droga?
        - Ach, takie drobne dwie sprawy mam! Jedna to zarządca Przybytku Kultury. Bo ja bym bardzo, bardzo, ale to bardzo chciała, żeby zarządcą był Bartos. On wszystko robi tak, jak ja sobie życzę i nawet pierogi czasem pomaga mi lepić i taki milusi jest… - na obliczu Dzi pojawiło się rozmarzenie.
        - Hmm… To nie takie proste. Ogłosiłem konkurs przecie, więc jakże mógłbym Bartosa zrobić zarządcą?
        - Ależ Książę – Dzi spojrzała z politowaniem. – Dla kogo ta ściema? Co powiesz komisji, ona uczyni. Masz tam przecie samych swoich ludzi, nieprawdaż? O, widzę, jeden z nich tu siedzi nawet!
        - Ja się kieruję własnym sumieniem! – obruszył się Gregos, bo to właśnie on był członkiem komisji.
        - Tak, tak – Dzi pokiwała głową. – A ja jestem księżniczką Madagaskaru. Ale nieważne. Książę, to jak będzie? Uczyń Bartosa zarządcą, proszę…
        - Zobaczymy. Rozważę twą prośbę. A ta druga sprawa?
        - Ta druga wiąże się z księdzem, który onegdaj parafią u nas kierował. Teraz jest w miasteczku Czaplinek i wkrótce będzie obchodził rocznicę swych święceń i imieniny jednocześnie. Mam pomysł, żebyśmy pojechali na te uroczystości książęcym powozem. Wzięlibyśmy parę zaufanych osób, zabawili się trochę, napili okowity…
        - A to akurat świetny pomysł jest! Masz moje słowo, zorganizuję wyprawę!
        - Dziękuję stokrotnie, wiedziałam, że ci się spodoba! Kocham pana, Panie Książę!
        I Dzi wybiegła w podskokach, zanim Książę zdążył odpowiedzieć swoje „cicho, wiem”.
        - No, panowie, dość na dzisiaj tych narad – rzekł władca po jej wyjściu. – Wracajcie do swoich zajęć, a ja odpocznę sobie trochę i pomyślę jeszcze o zbliżających się obradach Starszyzny.
        Jak się jednak okazało, nie było o czym myśleć. Wszystko potoczyło się wedle planów Księcia. Starszy Gregos podniósł lament, że uchwała o gościńcach sprowadzi katastrofę na Kobylandię i swoim wstrzymaniem się od głosu spowodował jej odrzucenie. Uchwała o daninach za śmieci została przyjęta, ale zgodnie z przewidywaniami władcy, urzędnicy z Królewskiej Izby Rachunkowej ją uchylili.
        Kilkanaście dni później Książę leżał wygodnie na szezlongu, sączył wino prosto z butelki i rozpamiętywał ostatnie wydarzenia. Wspominał wizytę w Czaplinku i to, jak znakomicie się wszyscy bawili już w drodze na uroczystości, nie żałując sobie okowity i innych trunków. Myślał też o uchwałach ludowych i o tym, jak znakomicie wszystko rozegrał.
        - Makiaweliczne to było, że hej! – mówił do siebie. – Zaprawdę, jestem geniuszem! Ach, ten ciemny lud Kobylandii, jak łatwo nim manipulować! A ów pomysł, na który wpadłem niemalże w ostatniej chwili, żeby rozesłać wieśniakom listy z pogróżkami za podpisanie się pod uchwałami to wręcz majstersztyk! Zdławiłem bunt w zarodku, żaden się teraz nie wychyli i więcej niczego nie podpisze, cha, cha!
        Rozmyślania Księcia przerwało pukanie, a po chwili do komnaty wszedł Tajemniczy Zausznik.
        - Pismo jakoweś od wojewody królewskiego nadeszło, ważne ponoć – rzekł.
        - A czegóż on znowu chce? – Książę zniecierpliwił się lekko, bo nie lubił, kiedy przerywano mu przyjemny odpoczynek i rozmyślanie o własnej doskonałości. – Odpieczętuj, waść, i przeczytaj na głos, bo nie chce mi się binokli zakładać.
        Zausznik posłusznie złamał pieczęć, rozłożył pismo i zaczął czytać:
Ja, Wojewoda Królewski, z nadania rządu królestwa naszego, jako zwierzchnik twój, Książę Panie Kobylandii…”
        - Pomiń te wstępne uprzejmości, przejdź do rzeczy – przerwał Książę. Nie znosił, kiedy przypominano mu, że nie jest władcą absolutnym i ma nad sobą kogoś wyżej posadowionego w hierarchii. Tajemniczy Zausznik przebiegł wzrokiem początkowe akapity i skupił się na głównej zawartości pisma:
Moi urzędnicy mi donieśli, żeś gniotów natworzył co niemiara. Nadzoruję wielu książąt, ale takiego barana jak ty nie ma nigdzie. Wydałeś parę durnych dekretów, w których błędy zwykli wieśniacy zauważali, a potem musiałeś je poprawiać. Ale to pikuś w porównaniu z gniotami, coś je ostatnimi czasy pod obrady Starszyzny pownosił. Ośle patentowany, gdzieś ty rozum zostawił? Najbardziej oczywistych sprzeczności nie widzisz! Masz uchwałę, która jasno i wyraźnie mówi, że gościńce jeno za darmo możesz brać we władanie. A ty, makolągwo pasiasta, przejmujesz gościńce za dukaty! Czytać nie umiesz, czy co? Za darmo znaczy za darmo, a nie za pieniądze, toż większej oczywistości już chyba być nie może. Nakazuję ci, cobyś natychmiast wszystkie te swoje gnioty o gościńcach uchylił. I pamiętaj, jak jeszcze raz coś takiego zrobisz, sam przybędę do Kobylandii i się z tobą policzę. Wstyd przynosisz tylko urzędowi Księcia Pana, ot co. Podpisano: Wojewoda Królewski.”
        Przez moment w komnacie panowała cisza. Książę powoli wstał z szezlonga, pustym wzrokiem popatrzył przed siebie, podniósł do ust butelkę i wypił wino do samego dna. Potem podszedł do ściany, strzelił sobie baranka, wrócił na szezlong, położył się i zasnął.
        Tajemniczy Zausznik stał jak zahipnotyzowany. Przypomniało mu się, jak Książę chwalił się niegdyś, że medycy od głowy zrobili mu badania i orzekli jego pełną sprawność umysłową. Przez głowę Zausznika przebiegła myśl, czy nie nadszedł czas, by te badania powtórzyć…