Tajemniczy Zausznik stał ze
spuszczoną głową w kącie komnaty i spokojnie znosił wybuch gniewu Księcia Pana.
A Książę miotał się od ściany do ściany niczym zwierz w klatce i krzyczał:
– I cóż mi przyszło z rad
twoich?! Co mam teraz zrobić?! Łeb trafik żesz kurzy jego dziób! Posłuchałem
cię, napisałem tak pięknie, że Marios i Danios zaniemówili z wrażenia, o trzech
księżniczkach nie wspominając, i cóż z tego?! Nikt ciepłego słowa nie wyrzekł,
nie docenił! A jeszcze ta Bajarka! Obśmiała, wykpiła, żart sobie z majestatu
uczyniła! Lud tymczasem pochwały jej prawi i nowych bajek się dopomina!
– Ale tekst miał być
mądry... – wyrwało się Zausznikowi.
Jak można się było
spodziewać, dolał tym tylko oliwy do ognia.
– Ach tak? A może nie był
mądry?
Zausznik kątem oka dostrzegł
podstępny uśmieszek na obliczu Księcia i natychmiast próbował jakoś wykaraskać
się z opresji.
– Ależ był, oczywista, że
był, Panie, ja nie dokończyłem zdania! Chciałem powiedzieć, iż miał być mądry
taką ludową mądrością, coby go każdy najgłupszy parobek pojął. Rozumiem, Wasza
Wysokość, ciężko zniżyć swój geniusz do takiego poziomu, zwłaszcza gdy czasu
jest mało. Wiadomo, czas to pieniądz!
– Czas to pieniądz, pieniądz
to forsa, forsa to grunt, grunt to ziemia, ziemia to matka, matka to anioł,
anioł to stróż, stróż to gospodarz, gospodarz to rolnik, rolnik to chłop, chłop
to potęga, potęga to pieniądz, pieniądz to czas – Książę wyrecytował
machinalnie zasłyszaną gdzieś wyliczankę. I ta wyliczanka sprowadziła nań
olśnienie:
– Grunt!! Grunt!! –
zakrzyknął. – Grunt to grunt!
Zausznik stał skonfundowany,
jako że nie zdołał pochwycić myśli książęcej. Jaki grunt? O pole chodzi czy
łąkę jakowąś? Władca spostrzegł to zmieszanie i pospieszył z wyjaśnieniem:
– Widzisz, Zauszniku, udzielanie
odpowiedzi na zadane pytania to nie sztuka, jednakowoż trzeba mieć mój geniusz,
by odpowiedzieć, zanim jeszcze pytanie padnie... Rzecz tkwi w tym, iżby
zawczasu przygotować sobie grunt pod swoje niepowodzenia, pojmujesz? Grunt to
podstawa, grunt to grunt! Imaginuj sobie taki przykład: chcesz coś uczynić, ale
wiesz, że może ci się nie powieść – a jak się nie uda, wtedy gromy się na
ciebie posypią. No to zanim cokolwiek zaczniesz robić, opowiadasz na prawo i
lewo, jak to ciężko będzie, bo ktoś ci kłody pod nogi rzuca. A potem, kiedy rzeczywiście
twój zamiar nie wychodzi, mówisz: winny jest ten od kłód, uprzedzałem!
– Aaa... Teraz rozumiem! To
tak samo jak przy elekcji! Żeby nas ludzie poparli, przygotowaliśmy grunt,
opowiadaliśmy niestworzone rzeczy, obmawialiśmy Androsa, Iren i Starszyznę...
– No, no, nie zapędzaj się
zbytnio, ściany mają uszy. Ale tak, mniej więcej o to idzie. Miano naszego
ugrupowania to też jest przecie grunt! Najpierw wymyśliłem „Dobra Psiakość”,
aliści później uznałem, iż „Bobra Jakość” jest daleko lepsza. Bóbr, wiadomo,
zwierz dość pożyteczny i dobrze się kojarzący, więc nazwa lud przyciągnie. Wszelako
mało kto wie, że bobry całkiem sporo złego czynią, gromadzą i ukrywają zapasy
na zimę, a co najciekawsze, he, he, wedle naszego prawodawstwa za szkody przez bobry
wyrządzone skarb królestwa płaci. Widzisz teraz? Wszystko o sobie w jednej
prostej nazwie zawarłem!
– Książę, zaiste geniusz
twój nieskończonym jest – wyszeptał z podziwem Zausznik.
Wtem rozległo się pukanie do
drzwi. Miros zawołał „wejść!” i po chwili w progu stanęła księżniczka Dzi.
– Z czym przychodzisz? –
zapytał uprzejmie władca, gdyż humor mu się znacznie poprawił po ostatniej
pochwale Tajemniczego Zausznika. Dzi skłoniła się głęboko i zaczęła nieśmiało:
– Książę Panie... bo...
no... bo...
– Jak śmiesz mnie obrażać?!!
– wrzasnął Książę. Widząc jednak bezrozumny wyraz oblicza Dzi, szybko
zmiarkował, iż nie ma ona pojęcia o gatunku szympansa zwanym bonobo. Uruchomił
więc wszystkie czterdzieści cztery mięśnie swojej twarzy, by pokazać
życzliwość, pobłażanie i wyrozumiałość.
– Och, zapomnijmy o
obrażaniu, mów, czego ci potrzeba.
– Ja chciałam jeno rzec, że
już cię nie kocham, Panie Książę – wypaliła szybko Dzi, po czym dygnęła i
prędko wybiegła z komnaty.
Książę był tak zaskoczony,
iż zwyczajowe „cicho, wiem” wypowiedział dobrą minutę później, kiedy Dzi była
już pewnie za bramą zamku. Tymczasem Zausznik, wciąż stojący w kącie, chichotał
cicho pod nosem, jednako gdy napotkał wzrok swego pana, natychmiast spoważniał.
– Eee... Książę, naszły mnie dwa pomysły
odnośnie owego gruntu, o którym rozmawialiśmy – powiedział. – Pierwszy, że
można by do dźwiękowni w sąsiedniej Szczecinlandii się udać w celu pomówienia o
tym i owym, niechby puścili to przez skrzynki dźwiękowe. Skrzynkę takową chyba
każdy w Kobylandii posiada, to i do wielu twoje słowa dotrą. A drugi, że
mógłbyś zamieścić coś niecoś w monitorach papierowych, wydawanych w okolicy i
niech lud poczyta sobie.
– No, nareszcie coś mądrego
rzeczesz, mój Zauszniku. Gnaj więc co koń wyskoczy załatwić sprawę, a ja
tymczasem przemyślę swoje wystąpienia.
To rzekłszy, Książę zasiadł
wygodnie na tronie. Włączył skrzynkę dźwiękową, by umilić sobie czas muzyką,
wyjął także nieodłączną piersióweczkę. Tak przygotowany zaczął rozmyślać.
– „The lunatic is in my
head” – popłynęły dźwięki ze skrzyneczki.
„Ładne” – pomyślał Książę. –
„Ni w ząb nie rozumiem, o czym śpiewają, lecz czuję, jakby o mnie to było...”
– „You lock the door and
throw away the key, there’s someone in my head but it’s not me...” – tymczasem
pieśń zbliżała się ku końcowi.
„Naprawdę ładne” – Książę
był pod wrażeniem. Gdyby tylko wiedział...
***
Wieczór już nastał, kiedy
Tajemniczy Zausznik wpadł jak burza do komnaty Księcia.
– Panie! – wołał od progu. –
Szykuj się, już za chwilę dźwiękownia skontaktuje się z tobą przy pomocy
pudełeczka do porozumiewania się na odległość, wystąpisz w programie! Monitor
papierowy też załatwiłem, ale o tym później, bo teraz czasu nie ma!
I rzeczywiście, ledwo skończył
mówić, rozległ się dzwonek pudełeczka.
– Witamy Księcia Pana
Kobylandii – ozwał się głos prowadzącego. – Cóż nam Książę powie o stanie
finansów księstwa?
– Och, stan jest zły, bardzo
zły! I nawet nie winię za to księcia Androsa, mojego poprzednika, jeno
Starszyznę, co to spolegliwa była niepomiernie, na inwestycje zezwalała bez
zastanowienia, odpowiedzialności nie miała. I dlatego Kobylandia w tarapaty
popadła i zajmuje czwarte miejsce pośród księstw w królestwie pod względem
największych długów. Chcę wszelako rzec, iż przy moim geniuszu z opresji się
wydobędziemy.
– A skąd, Książę, weźmiesz
dukaty na spłatę tychże długów?
– O, pomysł mam doskonały!
Podatki ściągnę z takich, co to w Kobylandii zamieszkują, a podatki w
sąsiednich księstwach płacą!
– A co na to inni moi
goście? Bo widzę, że profesor z akademii uśmiecha się pod nosem – zagadnął
prowadzący.
Książę Miros spojrzał
pytająco na Zausznika. Jacy inni goście? Nikt nie wspominał, że w programie
będzie jeszcze ktoś oprócz Księcia. Ten jednak rozłożył ręce i nie wiadomo
było, czy sam nic o tym nie wiedział, czy też nie zdążył władcy uprzedzić.
Tymczasem pierwszy gość rzekł:
– Uśmiecham się, boć przecie
dochody z podatków, o których mówi Książę, nie są możliwe do ściągnięcia w tym
roku pańskim. To sprawa kilku, a może i więcej lat. A co do Starszyzny, to nie
oczerniać ją trzeba, jeno z nią współpracować, jako że są przedstawicielami
ludu Kobylandii.
– A ja dodam – rzekł drugi
gość – że i dwanaście lat temu Kobylandia była na czele dłużników. Jedyna nadzieja
w tym, że choć niektóre inwestycje zyski dają, a nie tylko kosztują.
Książę Pan na temat
inwestycji wolał się nie wypowiadać. Musiałby bowiem przyznać, iż teatrum i
pomost do jeziora, dwie budowle, którymi najbardziej się chlubił, nie
przynosiły ni dukata dochodu do skarbca Kobylandii, a łożyć na ich utrzymanie
było trzeba. Zresztą prowadzący zakończył program i dźwiękownia ponownie
zaczęła nadawać muzykę.
– Panie, jutro przybędzie
pisarczyk z monitora „Dziennik Stargarlandii”, żeby cię wysłuchać i stworzyć
tekst, który planuje przed niedzielą wydrukować w piśmie – odezwał się
Zausznik. Chciał przekazać wszystkie wieści i jak najszybciej opuścić komnatę,
bo widział niezadowolenie na twarzy władcy. A niezadowolenie mogło przerodzić
się w gniew, którego nie miał ochoty znosić tego dnia po raz drugi. Jednak
Książę odetchnął głęboko, policzył do dziesięciu, wychylił łyczek okowity i
rzekł:
– Dobrze, dobrze, idź już.
Mam plan, co powiem, a teraz chcę odpocząć.
I rzeczywiście, następnego
dnia Książę przyjął pisarczyka, opowiedział wszystko, co sobie umyślił, a potem
tylko czekał na wydanie pisma. W piątek z samego rana słudzy położyli „Dziennik”
na biurku władcy, więc już po śniadaniu mógł wszystko przeczytać. Czytał,
czytał i uśmiechał się szeroko. „Nieźle się spisał ten pisarczyk” – oceniał –
„nic nie pomieszał, nie pominął. Jest i o długach, i o niby źle wydanych dukatach,
i o moich genialnych pomysłach z podatkami czy zwalnianiem urzędników, a nawet,
chi, chi, o strażnikach, co to ponoć mundurami szarą skrzynkę zasłaniali.
Pięknie! Lud ciemny to kupi!”
Książę przewracał kolejne
stronice pisma. Nagle zerwał się jak oparzony i ryknął, aż szyby w oknach
zadrżały:
– A co to ma być, do
kroćset?!! Jakim prawem?!! Kto na to pozwolił?!!
Na trzeciej od końca stronie
„Dziennika” była bajka. Pierwsza z cyklu „Bajek z księstwa Kobylandii”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)