poniedziałek, 2 marca 2015

10. Bajka o tym, że grunt to grunt

Tajemniczy Zausznik stał ze spuszczoną głową w kącie komnaty i spokojnie znosił wybuch gniewu Księcia Pana. A Książę miotał się od ściany do ściany niczym zwierz w klatce i krzyczał:
– I cóż mi przyszło z rad twoich?! Co mam teraz zrobić?! Łeb trafik żesz kurzy jego dziób! Posłuchałem cię, napisałem tak pięknie, że Marios i Danios zaniemówili z wrażenia, o trzech księżniczkach nie wspominając, i cóż z tego?! Nikt ciepłego słowa nie wyrzekł, nie docenił! A jeszcze ta Bajarka! Obśmiała, wykpiła, żart sobie z majestatu uczyniła! Lud tymczasem pochwały jej prawi i nowych bajek się dopomina!
– Ale tekst miał być mądry... – wyrwało się Zausznikowi.
Jak można się było spodziewać, dolał tym tylko oliwy do ognia.
– Ach tak? A może nie był mądry?
Zausznik kątem oka dostrzegł podstępny uśmieszek na obliczu Księcia i natychmiast próbował jakoś wykaraskać się z opresji.
– Ależ był, oczywista, że był, Panie, ja nie dokończyłem zdania! Chciałem powiedzieć, iż miał być mądry taką ludową mądrością, coby go każdy najgłupszy parobek pojął. Rozumiem, Wasza Wysokość, ciężko zniżyć swój geniusz do takiego poziomu, zwłaszcza gdy czasu jest mało. Wiadomo, czas to pieniądz!
– Czas to pieniądz, pieniądz to forsa, forsa to grunt, grunt to ziemia, ziemia to matka, matka to anioł, anioł to stróż, stróż to gospodarz, gospodarz to rolnik, rolnik to chłop, chłop to potęga, potęga to pieniądz, pieniądz to czas – Książę wyrecytował machinalnie zasłyszaną gdzieś wyliczankę. I ta wyliczanka sprowadziła nań olśnienie:
– Grunt!! Grunt!! – zakrzyknął. – Grunt to grunt!
Zausznik stał skonfundowany, jako że nie zdołał pochwycić myśli książęcej. Jaki grunt? O pole chodzi czy łąkę jakowąś? Władca spostrzegł to zmieszanie i pospieszył z wyjaśnieniem:
– Widzisz, Zauszniku, udzielanie odpowiedzi na zadane pytania to nie sztuka, jednakowoż trzeba mieć mój geniusz, by odpowiedzieć, zanim jeszcze pytanie padnie... Rzecz tkwi w tym, iżby zawczasu przygotować sobie grunt pod swoje niepowodzenia, pojmujesz? Grunt to podstawa, grunt to grunt! Imaginuj sobie taki przykład: chcesz coś uczynić, ale wiesz, że może ci się nie powieść – a jak się nie uda, wtedy gromy się na ciebie posypią. No to zanim cokolwiek zaczniesz robić, opowiadasz na prawo i lewo, jak to ciężko będzie, bo ktoś ci kłody pod nogi rzuca. A potem, kiedy rzeczywiście twój zamiar nie wychodzi, mówisz: winny jest ten od kłód, uprzedzałem!
– Aaa... Teraz rozumiem! To tak samo jak przy elekcji! Żeby nas ludzie poparli, przygotowaliśmy grunt, opowiadaliśmy niestworzone rzeczy, obmawialiśmy Androsa, Iren i Starszyznę...
– No, no, nie zapędzaj się zbytnio, ściany mają uszy. Ale tak, mniej więcej o to idzie. Miano naszego ugrupowania to też jest przecie grunt! Najpierw wymyśliłem „Dobra Psiakość”, aliści później uznałem, iż „Bobra Jakość” jest daleko lepsza. Bóbr, wiadomo, zwierz dość pożyteczny i dobrze się kojarzący, więc nazwa lud przyciągnie. Wszelako mało kto wie, że bobry całkiem sporo złego czynią, gromadzą i ukrywają zapasy na zimę, a co najciekawsze, he, he, wedle naszego prawodawstwa za szkody przez bobry wyrządzone skarb królestwa płaci. Widzisz teraz? Wszystko o sobie w jednej prostej nazwie zawarłem!
– Książę, zaiste geniusz twój nieskończonym jest – wyszeptał z podziwem Zausznik.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Miros zawołał „wejść!” i po chwili w progu stanęła księżniczka Dzi.
– Z czym przychodzisz? – zapytał uprzejmie władca, gdyż humor mu się znacznie poprawił po ostatniej pochwale Tajemniczego Zausznika. Dzi skłoniła się głęboko i zaczęła nieśmiało:
– Książę Panie... bo... no... bo...
– Jak śmiesz mnie obrażać?!! – wrzasnął Książę. Widząc jednak bezrozumny wyraz oblicza Dzi, szybko zmiarkował, iż nie ma ona pojęcia o gatunku szympansa zwanym bonobo. Uruchomił więc wszystkie czterdzieści cztery mięśnie swojej twarzy, by pokazać życzliwość, pobłażanie i wyrozumiałość.
– Och, zapomnijmy o obrażaniu, mów, czego ci potrzeba.
– Ja chciałam jeno rzec, że już cię nie kocham, Panie Książę – wypaliła szybko Dzi, po czym dygnęła i prędko wybiegła z komnaty.
Książę był tak zaskoczony, iż zwyczajowe „cicho, wiem” wypowiedział dobrą minutę później, kiedy Dzi była już pewnie za bramą zamku. Tymczasem Zausznik, wciąż stojący w kącie, chichotał cicho pod nosem, jednako gdy napotkał wzrok swego pana, natychmiast spoważniał.
  Eee... Książę, naszły mnie dwa pomysły odnośnie owego gruntu, o którym rozmawialiśmy – powiedział. – Pierwszy, że można by do dźwiękowni w sąsiedniej Szczecinlandii się udać w celu pomówienia o tym i owym, niechby puścili to przez skrzynki dźwiękowe. Skrzynkę takową chyba każdy w Kobylandii posiada, to i do wielu twoje słowa dotrą. A drugi, że mógłbyś zamieścić coś niecoś w monitorach papierowych, wydawanych w okolicy i niech lud poczyta sobie.
– No, nareszcie coś mądrego rzeczesz, mój Zauszniku. Gnaj więc co koń wyskoczy załatwić sprawę, a ja tymczasem przemyślę swoje wystąpienia.
To rzekłszy, Książę zasiadł wygodnie na tronie. Włączył skrzynkę dźwiękową, by umilić sobie czas muzyką, wyjął także nieodłączną piersióweczkę. Tak przygotowany zaczął rozmyślać.
– „The lunatic is in my head” – popłynęły dźwięki ze skrzyneczki.
„Ładne” – pomyślał Książę. – „Ni w ząb nie rozumiem, o czym śpiewają, lecz czuję, jakby o mnie to było...”
– „You lock the door and throw away the key, there’s someone in my head but it’s not me...” – tymczasem pieśń zbliżała się ku końcowi.
„Naprawdę ładne” – Książę był pod wrażeniem. Gdyby tylko wiedział...

***
Wieczór już nastał, kiedy Tajemniczy Zausznik wpadł jak burza do komnaty Księcia.
– Panie! – wołał od progu. – Szykuj się, już za chwilę dźwiękownia skontaktuje się z tobą przy pomocy pudełeczka do porozumiewania się na odległość, wystąpisz w programie! Monitor papierowy też załatwiłem, ale o tym później, bo teraz czasu nie ma!
I rzeczywiście, ledwo skończył mówić, rozległ się dzwonek pudełeczka.
– Witamy Księcia Pana Kobylandii – ozwał się głos prowadzącego. – Cóż nam Książę powie o stanie finansów księstwa?
– Och, stan jest zły, bardzo zły! I nawet nie winię za to księcia Androsa, mojego poprzednika, jeno Starszyznę, co to spolegliwa była niepomiernie, na inwestycje zezwalała bez zastanowienia, odpowiedzialności nie miała. I dlatego Kobylandia w tarapaty popadła i zajmuje czwarte miejsce pośród księstw w królestwie pod względem największych długów. Chcę wszelako rzec, iż przy moim geniuszu z opresji się wydobędziemy.
– A skąd, Książę, weźmiesz dukaty na spłatę tychże długów?
– O, pomysł mam doskonały! Podatki ściągnę z takich, co to w Kobylandii zamieszkują, a podatki w sąsiednich księstwach płacą!
– A co na to inni moi goście? Bo widzę, że profesor z akademii uśmiecha się pod nosem – zagadnął prowadzący.
Książę Miros spojrzał pytająco na Zausznika. Jacy inni goście? Nikt nie wspominał, że w programie będzie jeszcze ktoś oprócz Księcia. Ten jednak rozłożył ręce i nie wiadomo było, czy sam nic o tym nie wiedział, czy też nie zdążył władcy uprzedzić. Tymczasem pierwszy gość rzekł:
– Uśmiecham się, boć przecie dochody z podatków, o których mówi Książę, nie są możliwe do ściągnięcia w tym roku pańskim. To sprawa kilku, a może i więcej lat. A co do Starszyzny, to nie oczerniać ją trzeba, jeno z nią współpracować, jako że są przedstawicielami ludu Kobylandii.
– A ja dodam – rzekł drugi gość – że i dwanaście lat temu Kobylandia była na czele dłużników. Jedyna nadzieja w tym, że choć niektóre inwestycje zyski dają, a nie tylko kosztują.
Książę Pan na temat inwestycji wolał się nie wypowiadać. Musiałby bowiem przyznać, iż teatrum i pomost do jeziora, dwie budowle, którymi najbardziej się chlubił, nie przynosiły ni dukata dochodu do skarbca Kobylandii, a łożyć na ich utrzymanie było trzeba. Zresztą prowadzący zakończył program i dźwiękownia ponownie zaczęła nadawać muzykę.
– Panie, jutro przybędzie pisarczyk z monitora „Dziennik Stargarlandii”, żeby cię wysłuchać i stworzyć tekst, który planuje przed niedzielą wydrukować w piśmie – odezwał się Zausznik. Chciał przekazać wszystkie wieści i jak najszybciej opuścić komnatę, bo widział niezadowolenie na twarzy władcy. A niezadowolenie mogło przerodzić się w gniew, którego nie miał ochoty znosić tego dnia po raz drugi. Jednak Książę odetchnął głęboko, policzył do dziesięciu, wychylił łyczek okowity i rzekł:
– Dobrze, dobrze, idź już. Mam plan, co powiem, a teraz chcę odpocząć.
I rzeczywiście, następnego dnia Książę przyjął pisarczyka, opowiedział wszystko, co sobie umyślił, a potem tylko czekał na wydanie pisma. W piątek z samego rana słudzy położyli „Dziennik” na biurku władcy, więc już po śniadaniu mógł wszystko przeczytać. Czytał, czytał i uśmiechał się szeroko. „Nieźle się spisał ten pisarczyk” – oceniał – „nic nie pomieszał, nie pominął. Jest i o długach, i o niby źle wydanych dukatach, i o moich genialnych pomysłach z podatkami czy zwalnianiem urzędników, a nawet, chi, chi, o strażnikach, co to ponoć mundurami szarą skrzynkę zasłaniali. Pięknie! Lud ciemny to kupi!”
Książę przewracał kolejne stronice pisma. Nagle zerwał się jak oparzony i ryknął, aż szyby w oknach zadrżały:
– A co to ma być, do kroćset?!! Jakim prawem?!! Kto na to pozwolił?!!
Na trzeciej od końca stronie „Dziennika” była bajka. Pierwsza z cyklu „Bajek z księstwa Kobylandii”...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)