poniedziałek, 2 marca 2015

13. Bajka o tym, jak wszystko SAMO zamienia się w złoto…

Książę Pan śnił, że staje się złoty. Najpierw pojawił się na jego szatach i ciele lekki połysk. Z każdym dniem stawał się on coraz bardziej wyraźny, aż po dwóch tygodniach widać było prawdziwą złotą powłokę, pokrywającą całą postać i błyszczącą w słońcu tak mocno, że wszyscy dookoła musieli mrużyć oczy. Książę zauważył, że potem zaczęła się też pojawiać jakaś dziwna sztywność kończyn, miał trudności z poruszaniem głową, a nawet mówieniem. Pomyślał, że chyba zamienia się w złoty posążek i wtedy się obudził.
  Ale by było! – rzekł do siebie. – Ciekawe, co by ze mną zrobili, gdybym naprawdę stał się posągiem ze złota? Ech, moi wierni sprzymierzeńcy na pewno ustawiliby mnie na zamkowym dziedzińcu i przechodząc obok kłaniali w pas za każdym razem. Niektórzy może nawet by klękali i modły zanosili niczym do bóstwa jakiego, he, he!
Myśląc, jak całkiem mogłoby to być przyjemne, Książę przypomniał sobie jednak, iż niektóre pomniki legendarnych postaci mają jakiś punkt szczególnie mocno błyszczący – na przykład dłoń albo policzek. Lud bowiem lubił przypisywać pomnikom magiczną moc: dotknięcie określonego miejsca miało przynosić szczęście. I potem każdy, kto tylko chciał, dotykał go i gładził – co w efekcie działało jak ciągłe polerowanie. Księciu Mirosowi właściwie by to nie przeszkadzało, gdyby miał wpływ na wybór tegoż „punktu do głaskania”. Ale niestety, będąc posągiem, nie miałby nic do powiedzenia. A z pewnością znaleźliby się żartownisie bądź wrogowie, co to natychmiast wybraliby jakieś złośliwe miejsce – czubek nosa albo, co gorsza, pośladek…
Tak więc Książę Pan zarzucił rozmyślania o byciu złotym posągiem i nakazał przywołać Tajemniczego Zausznika. Chciał się z nim naradzić w pewnej sprawie, a przy okazji posłuchać paru pochlebstw, jakich wierny sługa nigdy nie szczędził swemu władcy. A był ku temu szczególny powód – Książę od kilku dni miał już w zamku Daniosa, tymczasowo na małym kontrakcie, ale czekał z niecierpliwością do najbliższego posiedzenia Starszyzny, by rzecz wreszcie zakończyć wedle swej woli. Był z siebie niezwykle kontent w tej materii, jako że po nieudanej próbie odwołania Bern natychmiast wprowadził w życie nowy, sprytny plan. O tak, Książę Pan był mistrzem działań podjazdowych, manipulacji i kombinacji – które nazywał „polityką”. Nie wahał się też sięgnąć po czary-mary, jeśli tylko uważał je za przydatne. A w sprawie Bern wystarczyło kilka prostych chwytów: odsunięcie od obowiązków, obwinianie o cokolwiek, byle tylko brzmiało na tyle sensownie, żeby gawiedź uwierzyła i tym podobne zabiegi. Bardzo szybko doprowadził do tego, że Bern postanowiła sama odejść ze stanowiska.
– Witaj, Panie – w progu komnaty pojawił się Tajemniczy Zausznik. – W czym jestem potrzebny Waszej Wysokości?
– Ano jesteś, jesteś – odparł Książę. – Jedną kwestię chciałem z tobą rozdyskutować i zaplanować działania. Otóż zgromadzenia ludowe we wsiach się zbliżają, czas na wybory Rządców i Rad Wiejskich. I chodzi o to, by wszędzie nasi kandydaci wygrali. Rozumiesz, musimy mieć całą władzę w swoich rękach! Nie potrzebuję, żeby mi jacyś niepokorni przeszkadzali w rządzeniu!
– Panie, ja tu nie widzę żadnych trudności. Trzeba jeno ogłosić pospolite ruszenie wśród naszych ludzi, tak Starszych, jak i wiernych popleczników. Przecie na zgromadzenia ludowe przybywa część pospólstwa ledwie, a jak naszych będzie więcej, toć bez problemów przegłosują kogo zechcemy.
Książę, zły, że sam wcześniej nie wpadł na tak oczywiste rozwiązanie, rzekł:
– Och, wiem, jak doprowadzić do zwycięstwa w wyborach, ty mnie nie ucz alfabetu!
– Ależ Panie, jakżebym śmiał! Ja po prostu na głos twe myśli wypowiadam! A może Wasza Wysokość ma ochotę w coś zagrać? – Tajemniczy Zausznik wyczuł pismo nosem i usiłował zręcznie zmienić kierunek rozmowy, która zaczynała przybierać niepokojący obrót.
– Nie czas teraz na rozrywki! Chociaż właściwie... – władca poczuł się nieco udobruchany propozycją. – Chwila oddechu nie zaszkodzi.
I Książę poszperał w przepastnej szufladzie, po czym wyjął „Skaczące Czapeczki”. Zausznik spojrzał na pudełko niepocieszony, bo ze wszystkich gier tej właśnie nie znosił najbardziej. Plansza miała okrągłe otwory, do których przy pomocy specjalnych wyrzutni wrzucało się czapeczki krasnoludków. Książę zawsze uderzał w swoją wyrzutnię z takim impetem, że czapeczka lądowała wszędzie, tylko nie na planszy. Co gorsza, jakimś dziwnym trafem to „wszędzie” znajdowało się zwykle na policzku, nosie albo oku Zausznika. A że czapeczki były dość twarde, po zakończonej rozgrywce zawsze miał na twarzy kilka siniaków. Nie trzeba dodawać, że tak jak we wszystkich grach Księcia, tak i w tej zwycięzca był niezmiennie ten sam. Sługa westchnął więc tylko zrezygnowany i zabrał się do rozstawiania planszy i wyrzutni.
Tymczasem zamkowymi korytarzami pędził posłaniec. W uniesionej do góry ręce trzymał złożony we czworo pergamin. Wpadł zdyszany do komnaty Księcia w chwili, gdy ten akurat szykował się do wystrzelenia swojej pierwszej czapeczki.
– Książę Panie! Książę Panie! – wołał od progu, ledwo łapiąc oddech.
Książę już, już miał zbesztać albo nawet obić kijem łobuza, który śmiał wtargnąć znienacka do komnaty i to w dodatku w takim momencie. Ale coś w jego postawie powstrzymało pierwszy odruch władcy.
– Wasza Wysokość, oto wiadomość najwyższej wagi!
I posłaniec, gnąc się w ukłonie, podał Księciu papier, po czym czmychnął za drzwi. Książę szybko przebiegł wzrokiem tekst, zrobił się czerwony na twarzy, potem blady, jeszcze raz przeczytał wszystko, na oblicze ponownie wypłynął mu rumieniec, wreszcie zakrzyknął:
  Azaliż jakże by to bodaj czyż byłoby jednakowoż takoż przecie?!!
Tajemniczy Zausznik zmarszczył czoło i wybałuszył oczy. Nic a nic nie zrozumiał z bełkotu Księcia i nie wiedział, czy powinien natychmiast wołać medyka, czy może zwiewać gdzie pieprz rośnie. Wybrał wyjście pośrednie:
– Panie, tuszę, iż w wielkie emocje ów tekst cię wprawił, może byś wypił łyczek okowity na ukojenie nerwów?
Książę najpierw spojrzał bezrozumnie na Zausznika, ale po chwili najwyraźniej pojął komunikat, bo wyjął swoją nieodłączną piersióweczkę i pociągnął z niej zdrowo. Otarł usta, westchnął i nagle pacnął się dłonią w czoło.
– Kupa!! – ryknął. – Palancie! Nie palancie! Gruchał! Źle! Na szczęście!!
Zausznik zgarbił się nieco i znękany popatrzył na swego władcę. Teraz jeszcze bardziej nic nie rozumiał i kompletnie nie wiedział, jak postąpić. Szczęśliwie jednak Książę ponownie odkręcił korek piersióweczki i opróżnił ją do dna, po czym przymknął oczy i wydawało się, że zrobił się spokojniejszy. Zausznik odważył się więc zapytać:
– Wasza Wysokość, byłbym rad niezmiernie, gdybyś był łaskaw wyjaśnić mi to i owo, jako że słowa twoje zbyt zawiłe są na mą głowę pustą. Treści pisma także nie znam i mętlik jeno z tego wszystkiego mam w łepetynie.
– Masz, czytaj! – Książę, lekko zniecierpliwiony, podał pergamin Zausznikowi.
Wiadomość pochodziła z królewskiego urzędu do spraw podatków i brzmiała następująco:
„Uprzejmie zawiadamiamy, iż w styczniu Anno Domini 2013 „NET TO KOMPANIA” postanowiła zwiększyć swoje majętności. Wskutek tegoż zwiększenia ma obowiązek zapłacić podatek. Jako że „NET TO KOMPANIA” znajduje się na obszarze księstwa Kobylandii, ów podatek trafia do skarbca księstwa. Niniejszym przekazujemy więc 3 miliony dukatów należnego podatku, a do tego 600 tysięcy dodatkowo, jako procent od opóźnienia, gdyż „NET TO KOMPANIA”  winna była dokonać zapłaty dwa lata wcześniej.”
Zausznik rozumiał już wzburzenie Księcia, bo dostać taki prezent od losu to ho, ho!
– Książę, ależ to chyba wspaniała wiadomość! Ogromne pieniądze! Ponad trzy i pół miliona dukatów nie tylko zasypie dziurę w skarbcu, wystarczy także na inne rzeczy! Wezwijmy heroldów, niech co rychło ogłoszą ludowi tę nowinę! – zawołał.
Po chwili przypomniał sobie jeszcze tę drugą reakcję Księcia, więc dodał:
– A z tą kupą i palantem to o co chodziło?
– Eee, nic wielkiego – odrzekł Książę. – Po tym, jak ostatnio stąd wyszedłeś, otworzyłem okno, a na parapecie pojawił się gołąb. Usiadł na mojej dłoni i … no wiesz… narobił na nią. Gruchnął coś przy tym i wydawało mi się, że mówił „palancie”. Ale to nie było tak, źle usłyszałem, bo on chciał powiedzieć „na szczęście”. Całkiem zapomniałem, że wedle ludowych wierzeń  jak ptak narobi człowiekowi na rękę albo na głowę, oznacza to jakieś szczęśliwe zrządzenie losu. Teraz mi się to przypomniało, zrozumiałem, że ten gołąb przepowiedział mi, co się wydarzy.
– Aaa, pojmuję – Zausznik odetchnął głęboko, gratulując sobie w duchu przytomności umysłu. Zachowanie i emocje Księcia były w pełni zrozumiałe, więc gdyby od razu wezwał medyka w celu ratowania równowagi psychicznej władcy, oj, miałby się z pyszna!
Tymczasem Książę myślał intensywnie, aż prawie widać było, jak jego mózg pracuje. Wreszcie rzekł:
– A z tymi heroldami poczekajmy, poczekajmy…  Lęgnie mi się w głowie plan, jak wykorzystać ten nagły uśmiech fortuny…
– Ale jakże to? Przecie najlepiej ogłosić wszem i wobec, żeśmy z tarapatów finansowych gładko wybrnęli, i to ledwie na początku twych rządów w Kobylandii!
– Wiesz, Zauszniku, ty to czasem masz umysł zaćmiony jak Słońce przez Księżyc – okowita już działała i Książę nawet nie złościł się na ten brak perspektywicznego myślenia u swojego podwładnego. – Pomiarkuj jeno tak: ogłosimy, żeśmy dostali furę dukatów i co? Ano nic, lud się ucieszy, księstwo zacznie lepiej prosperować i co dalej?
– A nie o to chodzi, by w Kobylandii było coraz lepiej? – Zausznik zdziwił się nieco.
– Oj tam, oj tam! No chodzi, chodzi, ale to sprawa drugorzędna! Chyba na jakie przeszkolenie muszę cię posłać, bo prostej polityki nie rozumiesz. Najważniejszy cel zawsze jest jeden: utrzymać się przy władzy! Najdłużej jak się da! I dlatego każde poważne posunięcie trzeba rozważyć pod tym kątem. Czy jeśli rozgłosimy wieść o milionach, przyniesie nam to jaką korzyść? Znaczy w utrzymaniu władzy?
– Noo…
– A widzisz! Nie przyniesie! Lud się uraduje, że kłopoty mamy za sobą, ale czy nam zasługę za to przypisze? Ależ skąd! Wszyscy będą gadali, że nam się trafiło jak ślepej kurze ziarno! Będą mieli rację, boć przecie sam ten dodatek za opóźnienie pokazuje, kiedy dukaty powinny wpłynąć do skarbca. Nie, nie, na to nie można pozwolić…
Książę znowu się zamyślił i jął układać w stosik skaczące czapeczki. Powstała z nich już całkiem wysoka wieżyczka, gdy oznajmił:
– Nie ma innego wyjścia, należy rzecz utrzymać w tajemnicy.
– Co?! Ale dlaczego?
  Dlaczego? Bo muszę z tego korzyść dla siebie ulepić! Nic nie powiem, wrzucę te dukaty do skarbca cichcem albo po trochu, niebawem będę miał Daniosa za Skarbnika, on to zrobi bez szemrania. Powoli będę spłacał pożyczki, coś tam może zbuduję i w ten oto sposób będę jawił się poddanym jako mąż opatrzności, człek rozumny, finansami potrafiący zarządzać tak genialnie, iż w krótkim czasie księstwo z upadku podnosi! I następną elekcję już mam w kieszeni, rozumiesz?
– Zaiste, genialne! I jakież przebiegłe! Książę, chylę czoła – tu Zausznik istotnie pochylił się w ukłonie. – Tylko jak zdołasz tajemnicę zachować, Panie? Posłaniec wiedział, o czym jest pismo, skoro wpadł tutaj niczym burza, jakiś dworak wiadomość odebrał, więc też ją zna i na pewno już rozniósł po zamku, w królewskim urzędzie od podatków też wiedzą i w „NET TO KOMPANII”… Książę, zebrania ludowe się zbliżają, wprost nie chce się wierzyć, by nikt sprawy nie podniósł!
– Dworakom natychmiast zabronię o tym rozmawiać. Kompania i urząd są niegroźne, nie będą się chwalić na prawo i lewo, że czegoś nie dopilnowali. A zebrania ludowe? No właśnie, zamiast strzępić sobie język po próżnicy, zajmij się nimi! W każdej wsi pospolite ruszenie naszych ogłoś, tylko cichaczem, nie publicznie, żeby się opozycja nie zorientowała. Wszędzie jakiegoś naszego krzykacza zaklep, niech szczeka głośno na tych, co by chcieli jakie kwestie niewygodne dla nas podnosić na zebraniu. O, na przykład w stolicy księstwa najlepszy byłby Wojtos – ten to będzie szczekał i warczał do upadłego! Swoją drogą, ciekawa rzecz, niby całkiem niegłupi i kształcony, a tak się daje za nos wodzić…
Książę zakończył swój wywód uwagą, która w umyśle Zausznika spowodowała niejakie poruszenie, czy aby o nim samym władca nie myśli podobnie… Żeby tego nie roztrząsać, zapytał szybko:
– A co zrobisz, Panie, jeśli ktoś zada wprost pytanie o te trzy miliony dukatów?
– Jak to co? – zdziwił się Książę. – Wyprę się w żywe oczy! Przecie nikt mi niczego nie udowodni, nieprawdaż?
I zaśmiał się chytrze, zaś wzrok jego padł na figurki stojące na gzymsie kominka. Jedną z nich był szary kot. Książę podszedł i odwrócił go ogonem do przodu.
– Bo jedną z rzeczy, które potrafię robić najlepiej, jest co? – zapytał.
Książę umiał różne rzeczy, ale większość z nich nie była powodem do chwały. Zausznik nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. W ostatniej chwili olśniło go jednak, że owo przesunięcie figurki miało być naprowadzeniem na właściwy trop. Spróbował więc nieśmiało:
– Bawić się w kotki-łapki?
Książę tylko spojrzał z politowaniem i już nic nie odrzekł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)