Książę Pan śnił, że staje
się złoty. Najpierw pojawił się na jego szatach i ciele lekki połysk. Z każdym
dniem stawał się on coraz bardziej wyraźny, aż po dwóch tygodniach widać było
prawdziwą złotą powłokę, pokrywającą całą postać i błyszczącą w słońcu tak mocno,
że wszyscy dookoła musieli mrużyć oczy. Książę zauważył, że potem zaczęła się
też pojawiać jakaś dziwna sztywność kończyn, miał trudności z poruszaniem
głową, a nawet mówieniem. Pomyślał, że chyba zamienia się w złoty posążek i wtedy
się obudził.
– Ale by było! – rzekł do siebie. – Ciekawe, co
by ze mną zrobili, gdybym naprawdę stał się posągiem ze złota? Ech, moi wierni
sprzymierzeńcy na pewno ustawiliby mnie na zamkowym dziedzińcu i przechodząc
obok kłaniali w pas za każdym razem. Niektórzy może nawet by klękali i modły
zanosili niczym do bóstwa jakiego, he, he!
Myśląc, jak całkiem mogłoby
to być przyjemne, Książę przypomniał sobie jednak, iż niektóre pomniki legendarnych
postaci mają jakiś punkt szczególnie mocno błyszczący – na przykład dłoń albo policzek.
Lud bowiem lubił przypisywać pomnikom magiczną moc: dotknięcie określonego
miejsca miało przynosić szczęście. I potem każdy, kto tylko chciał, dotykał go
i gładził – co w efekcie działało jak ciągłe polerowanie. Księciu Mirosowi
właściwie by to nie przeszkadzało, gdyby miał wpływ na wybór tegoż „punktu do
głaskania”. Ale niestety, będąc posągiem, nie miałby nic do powiedzenia. A z
pewnością znaleźliby się żartownisie bądź wrogowie, co to natychmiast wybraliby
jakieś złośliwe miejsce – czubek nosa albo, co gorsza, pośladek…
Tak więc Książę Pan zarzucił
rozmyślania o byciu złotym posągiem i nakazał przywołać Tajemniczego Zausznika.
Chciał się z nim naradzić w pewnej sprawie, a przy okazji posłuchać paru
pochlebstw, jakich wierny sługa nigdy nie szczędził swemu władcy. A był ku temu
szczególny powód – Książę od kilku dni miał już w zamku Daniosa, tymczasowo na
małym kontrakcie, ale czekał z niecierpliwością do najbliższego posiedzenia
Starszyzny, by rzecz wreszcie zakończyć wedle swej woli. Był z siebie niezwykle
kontent w tej materii, jako że po nieudanej próbie odwołania Bern natychmiast
wprowadził w życie nowy, sprytny plan. O tak, Książę Pan był mistrzem działań
podjazdowych, manipulacji i kombinacji – które nazywał „polityką”. Nie wahał
się też sięgnąć po czary-mary, jeśli tylko uważał je za przydatne. A w sprawie
Bern wystarczyło kilka prostych chwytów: odsunięcie od obowiązków, obwinianie o
cokolwiek, byle tylko brzmiało na tyle sensownie, żeby gawiedź uwierzyła i tym
podobne zabiegi. Bardzo szybko doprowadził do tego, że Bern postanowiła sama
odejść ze stanowiska.
– Witaj, Panie – w progu
komnaty pojawił się Tajemniczy Zausznik. – W czym jestem potrzebny Waszej
Wysokości?
– Ano jesteś, jesteś –
odparł Książę. – Jedną kwestię chciałem z tobą rozdyskutować i zaplanować
działania. Otóż zgromadzenia ludowe we wsiach się zbliżają, czas na wybory
Rządców i Rad Wiejskich. I chodzi o to, by wszędzie nasi kandydaci wygrali. Rozumiesz,
musimy mieć całą władzę w swoich rękach! Nie potrzebuję, żeby mi jacyś niepokorni
przeszkadzali w rządzeniu!
– Panie, ja tu nie widzę
żadnych trudności. Trzeba jeno ogłosić pospolite ruszenie wśród naszych ludzi,
tak Starszych, jak i wiernych popleczników. Przecie na zgromadzenia ludowe
przybywa część pospólstwa ledwie, a jak naszych będzie więcej, toć bez
problemów przegłosują kogo zechcemy.
Książę, zły, że sam
wcześniej nie wpadł na tak oczywiste rozwiązanie, rzekł:
– Och, wiem, jak doprowadzić
do zwycięstwa w wyborach, ty mnie nie ucz alfabetu!
– Ależ Panie, jakżebym
śmiał! Ja po prostu na głos twe myśli wypowiadam! A może Wasza Wysokość ma
ochotę w coś zagrać? – Tajemniczy Zausznik wyczuł pismo nosem i usiłował
zręcznie zmienić kierunek rozmowy, która zaczynała przybierać niepokojący
obrót.
– Nie czas teraz na
rozrywki! Chociaż właściwie... – władca poczuł się nieco udobruchany propozycją.
– Chwila oddechu nie zaszkodzi.
I Książę poszperał w
przepastnej szufladzie, po czym wyjął „Skaczące Czapeczki”. Zausznik spojrzał
na pudełko niepocieszony, bo ze wszystkich gier tej właśnie nie znosił
najbardziej. Plansza miała okrągłe otwory, do których przy pomocy specjalnych
wyrzutni wrzucało się czapeczki krasnoludków. Książę zawsze uderzał w swoją
wyrzutnię z takim impetem, że czapeczka lądowała wszędzie, tylko nie na
planszy. Co gorsza, jakimś dziwnym trafem to „wszędzie” znajdowało się zwykle
na policzku, nosie albo oku Zausznika. A że czapeczki były dość twarde, po
zakończonej rozgrywce zawsze miał na twarzy kilka siniaków. Nie trzeba dodawać,
że tak jak we wszystkich grach Księcia, tak i w tej zwycięzca był niezmiennie
ten sam. Sługa westchnął więc tylko zrezygnowany i zabrał się do rozstawiania
planszy i wyrzutni.
Tymczasem zamkowymi
korytarzami pędził posłaniec. W uniesionej do góry ręce trzymał złożony we
czworo pergamin. Wpadł zdyszany do komnaty Księcia w chwili, gdy ten akurat
szykował się do wystrzelenia swojej pierwszej czapeczki.
– Książę Panie! Książę
Panie! – wołał od progu, ledwo łapiąc oddech.
Książę już, już miał
zbesztać albo nawet obić kijem łobuza, który śmiał wtargnąć znienacka do
komnaty i to w dodatku w takim momencie. Ale coś w jego postawie powstrzymało
pierwszy odruch władcy.
– Wasza Wysokość, oto
wiadomość najwyższej wagi!
I posłaniec, gnąc się w ukłonie,
podał Księciu papier, po czym czmychnął za drzwi. Książę szybko przebiegł
wzrokiem tekst, zrobił się czerwony na twarzy, potem blady, jeszcze raz
przeczytał wszystko, na oblicze ponownie wypłynął mu rumieniec, wreszcie
zakrzyknął:
– Azaliż jakże by to bodaj czyż byłoby
jednakowoż takoż przecie?!!
Tajemniczy Zausznik
zmarszczył czoło i wybałuszył oczy. Nic a nic nie zrozumiał z bełkotu Księcia i
nie wiedział, czy powinien natychmiast wołać medyka, czy może zwiewać gdzie
pieprz rośnie. Wybrał wyjście pośrednie:
– Panie, tuszę, iż w wielkie
emocje ów tekst cię wprawił, może byś wypił łyczek okowity na ukojenie nerwów?
Książę najpierw spojrzał
bezrozumnie na Zausznika, ale po chwili najwyraźniej pojął komunikat, bo wyjął
swoją nieodłączną piersióweczkę i pociągnął z niej zdrowo. Otarł usta,
westchnął i nagle pacnął się dłonią w czoło.
– Kupa!! – ryknął. –
Palancie! Nie palancie! Gruchał! Źle! Na szczęście!!
Zausznik zgarbił się nieco i
znękany popatrzył na swego władcę. Teraz jeszcze bardziej nic nie rozumiał i kompletnie
nie wiedział, jak postąpić. Szczęśliwie jednak Książę ponownie odkręcił korek
piersióweczki i opróżnił ją do dna, po czym przymknął oczy i wydawało się, że
zrobił się spokojniejszy. Zausznik odważył się więc zapytać:
– Wasza Wysokość, byłbym rad
niezmiernie, gdybyś był łaskaw wyjaśnić mi to i owo, jako że słowa twoje zbyt
zawiłe są na mą głowę pustą. Treści pisma także nie znam i mętlik jeno z tego
wszystkiego mam w łepetynie.
– Masz, czytaj! – Książę,
lekko zniecierpliwiony, podał pergamin Zausznikowi.
Wiadomość pochodziła z
królewskiego urzędu do spraw podatków i brzmiała następująco:
„Uprzejmie zawiadamiamy, iż
w styczniu Anno Domini 2013 „NET TO KOMPANIA” postanowiła zwiększyć swoje
majętności. Wskutek tegoż zwiększenia ma obowiązek zapłacić podatek. Jako że
„NET TO KOMPANIA” znajduje się na obszarze księstwa Kobylandii, ów podatek
trafia do skarbca księstwa. Niniejszym przekazujemy więc 3 miliony dukatów należnego
podatku, a do tego 600 tysięcy dodatkowo, jako procent od opóźnienia, gdyż „NET
TO KOMPANIA” winna była dokonać zapłaty
dwa lata wcześniej.”
Zausznik rozumiał już
wzburzenie Księcia, bo dostać taki prezent od losu to ho, ho!
– Książę, ależ to chyba
wspaniała wiadomość! Ogromne pieniądze! Ponad trzy i pół miliona dukatów nie
tylko zasypie dziurę w skarbcu, wystarczy także na inne rzeczy! Wezwijmy
heroldów, niech co rychło ogłoszą ludowi tę nowinę! – zawołał.
Po chwili przypomniał sobie
jeszcze tę drugą reakcję Księcia, więc dodał:
– A z tą kupą i palantem to
o co chodziło?
– Eee, nic wielkiego –
odrzekł Książę. – Po tym, jak ostatnio stąd wyszedłeś, otworzyłem okno, a na
parapecie pojawił się gołąb. Usiadł na mojej dłoni i … no wiesz… narobił na
nią. Gruchnął coś przy tym i wydawało mi się, że mówił „palancie”. Ale to nie
było tak, źle usłyszałem, bo on chciał powiedzieć „na szczęście”. Całkiem
zapomniałem, że wedle ludowych wierzeń jak
ptak narobi człowiekowi na rękę albo na głowę, oznacza to jakieś szczęśliwe
zrządzenie losu. Teraz mi się to przypomniało, zrozumiałem, że ten gołąb
przepowiedział mi, co się wydarzy.
– Aaa, pojmuję – Zausznik
odetchnął głęboko, gratulując sobie w duchu przytomności umysłu. Zachowanie i
emocje Księcia były w pełni zrozumiałe, więc gdyby od razu wezwał medyka w celu
ratowania równowagi psychicznej władcy, oj, miałby się z pyszna!
Tymczasem
Książę myślał intensywnie, aż prawie widać było, jak jego mózg pracuje.
Wreszcie rzekł:
– A z tymi heroldami
poczekajmy, poczekajmy… Lęgnie mi się w
głowie plan, jak wykorzystać ten nagły uśmiech fortuny…
– Ale jakże to? Przecie
najlepiej ogłosić wszem i wobec, żeśmy z tarapatów finansowych gładko wybrnęli,
i to ledwie na początku twych rządów w Kobylandii!
– Wiesz, Zauszniku, ty to
czasem masz umysł zaćmiony jak Słońce przez Księżyc – okowita już działała i
Książę nawet nie złościł się na ten brak perspektywicznego myślenia u swojego
podwładnego. – Pomiarkuj jeno tak: ogłosimy, żeśmy dostali furę dukatów i co?
Ano nic, lud się ucieszy, księstwo zacznie lepiej prosperować i co dalej?
– A nie o to chodzi, by w
Kobylandii było coraz lepiej? – Zausznik zdziwił się nieco.
– Oj tam, oj tam! No chodzi,
chodzi, ale to sprawa drugorzędna! Chyba na jakie przeszkolenie muszę cię
posłać, bo prostej polityki nie rozumiesz. Najważniejszy cel zawsze jest jeden:
utrzymać się przy władzy! Najdłużej jak się da! I dlatego każde poważne
posunięcie trzeba rozważyć pod tym kątem. Czy jeśli rozgłosimy wieść o
milionach, przyniesie nam to jaką korzyść? Znaczy w utrzymaniu władzy?
– Noo…
– A widzisz! Nie przyniesie!
Lud się uraduje, że kłopoty mamy za sobą, ale czy nam zasługę za to przypisze?
Ależ skąd! Wszyscy będą gadali, że nam się trafiło jak ślepej kurze ziarno!
Będą mieli rację, boć przecie sam ten dodatek za opóźnienie pokazuje, kiedy
dukaty powinny wpłynąć do skarbca. Nie, nie, na to nie można pozwolić…
Książę znowu się zamyślił i
jął układać w stosik skaczące czapeczki. Powstała z nich już całkiem wysoka
wieżyczka, gdy oznajmił:
– Nie ma innego wyjścia,
należy rzecz utrzymać w tajemnicy.
– Co?! Ale dlaczego?
– Dlaczego? Bo muszę z tego korzyść dla siebie
ulepić! Nic nie powiem, wrzucę te dukaty do skarbca cichcem albo po trochu,
niebawem będę miał Daniosa za Skarbnika, on to zrobi bez szemrania. Powoli będę
spłacał pożyczki, coś tam może zbuduję i w ten oto sposób będę jawił się
poddanym jako mąż opatrzności, człek rozumny, finansami potrafiący zarządzać
tak genialnie, iż w krótkim czasie księstwo z upadku podnosi! I następną
elekcję już mam w kieszeni, rozumiesz?
– Zaiste, genialne! I jakież
przebiegłe! Książę, chylę czoła – tu Zausznik istotnie pochylił się w ukłonie.
– Tylko jak zdołasz tajemnicę zachować, Panie? Posłaniec wiedział, o czym jest
pismo, skoro wpadł tutaj niczym burza, jakiś dworak wiadomość odebrał, więc też
ją zna i na pewno już rozniósł po zamku, w królewskim urzędzie od podatków też
wiedzą i w „NET TO KOMPANII”… Książę, zebrania ludowe się zbliżają, wprost nie
chce się wierzyć, by nikt sprawy nie podniósł!
– Dworakom natychmiast zabronię
o tym rozmawiać. Kompania i urząd są niegroźne, nie będą się chwalić na prawo i
lewo, że czegoś nie dopilnowali. A zebrania ludowe? No właśnie, zamiast
strzępić sobie język po próżnicy, zajmij się nimi! W każdej wsi pospolite
ruszenie naszych ogłoś, tylko cichaczem, nie publicznie, żeby się opozycja nie
zorientowała. Wszędzie jakiegoś naszego krzykacza zaklep, niech szczeka głośno
na tych, co by chcieli jakie kwestie niewygodne dla nas podnosić na zebraniu.
O, na przykład w stolicy księstwa najlepszy byłby Wojtos – ten to będzie
szczekał i warczał do upadłego! Swoją drogą, ciekawa rzecz, niby całkiem niegłupi
i kształcony, a tak się daje za nos wodzić…
Książę zakończył swój wywód
uwagą, która w umyśle Zausznika spowodowała niejakie poruszenie, czy aby o nim
samym władca nie myśli podobnie… Żeby tego nie roztrząsać, zapytał szybko:
– A co zrobisz, Panie, jeśli
ktoś zada wprost pytanie o te trzy miliony dukatów?
– Jak to co? – zdziwił się
Książę. – Wyprę się w żywe oczy! Przecie nikt mi niczego nie udowodni,
nieprawdaż?
I zaśmiał się chytrze, zaś
wzrok jego padł na figurki stojące na gzymsie kominka. Jedną z nich był szary
kot. Książę podszedł i odwrócił go ogonem do przodu.
– Bo jedną z rzeczy, które
potrafię robić najlepiej, jest co? – zapytał.
Książę umiał różne rzeczy,
ale większość z nich nie była powodem do chwały. Zausznik nie bardzo wiedział,
co odpowiedzieć. W ostatniej chwili olśniło go jednak, że owo przesunięcie
figurki miało być naprowadzeniem na właściwy trop. Spróbował więc nieśmiało:
– Bawić się w kotki-łapki?
Książę tylko spojrzał z
politowaniem i już nic nie odrzekł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)