niedziela, 1 marca 2015

5. Bajka o trzech skrzyneczkach

Od dłuższego już czasu, rzec by można, od lat wielu, do księstwa Kobylandii – tak jak i całego królestwa – spływały techniczne nowinki. Najpierw mogli sobie pozwolić na nie jeno bogatsi książęta, ale powoli prawie w każdej chałupie stawały najmarniej dwie nowoczesne, zazwyczaj w kolorze czarnym, skrzyneczki.
Pierwsza z nich służyła tylko do oglądania – po uruchomieniu pokazywały się w niej obrazki: a to baśnie jakoweś, a harce wesołe, a wieści z królestwa i świata. Lud wielce sobie cenił ten wynalazek i wieczorami, kiedy się koło chałup przechodziło, widziało się w oknach blask bijący od tychże skrzyneczek, zwanych potocznie wizyjnymi.
Druga skrzyneczka była o wiele bardziej skomplikowana. Można w niej było nie tylko oglądać rzeczy przeróżne, ale samemu budować tam ściany specjalne, żeby na nich pisać i obrazki umieszczać. A i to nie wszystko, bo jak kto chciał, mógł też z innymi pogawędzić przez tę skrzyneczkę albo listy skrobać, a nawet daniny płacić czy dobra nabywać wszelakie. Tego rodzaju urządzenia zwano skrzynkami netowymi.
Książę Pan chętnie korzystał z obu skrzyneczek. W pierwszej bywało, że znajdował ukojenie po ciężkim dniu, oglądając co popadnie, ale też – co ważniejsze – często zdarzało mu się przy okazji wpaść na jakieś genialne rozwiązanie problemu, który go akurat trapił. Druga skrzyneczka była dla Księcia tyleż użyteczna, co niezmiernie uciążliwa. Dzięki niej mógł pisać sążniste przemowy do poddanych i pokazywać swe dobrotliwe oblicze, jednakowoż lud czynił to samo: pisał, pisał i pisał, dopominał się o wypełnienie przedelekcyjnych obietnic, dopytywał o sprawy różnorakie, drążył, męczył, domagał się wyjaśnień albo po prostu zamieszczał teksty władcy nieprzychylne. Wcale się to Księciu nie podobało, ale niewiele mógł zrobić. I tak był z siebie dumny, bo uważał, że zręcznie wykołował Bajarkę, która poprosiła, żeby na jej opowiastki wydzielić kawałek ściany zamkowej i nazwać go „Bajki z księstwa Kobylandii”. Książę, okazując niezwykłą wielkoduszność, spełnił jej życzenie, miejsce wyznaczył, a jakże, tyle że dał mu miano „Aktywność kulturalna w księstwie”. I był przekonany, że mało kto będzie tam zaglądał w poszukiwaniu bajek. Sen z powiek spędzał mu też niejaki Piotros, bo bez przerwy wypisywał na jego ścianie jakoweś swoje przemyślenia albo niewygodne pytania zadawał. Ot, na przykład dowodził, że zamek nie jest Księcia własnością, jeno wynajęty na kadencję. Oj, zezłościł tym władcę niemożebnie! Do tego stopnia, że w dyspucie Książę Pan praktycznie się przyznał do używania czarów przed elekcją (pozostało mu tylko mieć nadzieję, że nikt nie zwrócił na to uwagi).  A teraz znowu Piotros rozczytywał pisaninę Księcia i pytał o plan pieniężny i dworskich urzędników... Zaprawdę, czasem Książę miał już dosyć tego całego rządzenia Kobylandią...
Zwłaszcza że była jeszcze trzecia skrzyneczka. Szara. Z okrągłym okiem pośrodku, ustawiana na trójnogu po to, by robić obrazki wozom drabiniastym, kiedy zbyt szybko jechały gościńcem. To dopiero była zgryzota...
Książę Pan, choć ledwo minęło południe, już czuł się zmęczony. Od ponad godziny siedział na tronie i myślał, jak wybrnąć z sytuacji. Wszystko przez te nieszczęsne przedelekcyjne obietnice! Teraz wyrzucał sobie, że obiecał zbyt wiele – choć mówiąc szczerze, było to duże niedopowiedzenie. Książę po prostu obiecał wszystko. Wystarczyło, że ktoś się poskarżył na złą pracę urzędnika dworskiego – książę Miros mówił: „Naprawimy to”. Ktoś inny wspomniał o błotnistym i pełnym wykrotów gościńcu do wsi – książę odpowiadał: „Wybrukujemy”. Jeszcze inny pytał o nowe pomosty do jeziora – oczywista, Miros obiecywał: „Zbudujemy”. I tak dalej, i tak dalej... A skrzyneczką od wozów drabiniastych pospólstwo wielce się interesowało. Nic dziwnego, boć przecie niejeden poddany dostał z zamku pamiątkowy obrazek swojego wozu, podpisany przez strażników księstwa i wzywający do zapłacenia grzywny. Dużo było szumu o chowanie skrzyneczki po krzakach, żeby niewidoczną się zdała, jako też o samych strażników, że ustawić jej dobrze nienauczeni albo śpią gdzieś z boku. Słysząc te wszystkie lamenty, cóż mógł zrobić książę Miros? Nic, jeno obiecać, że jak tylko na urząd trafi, skrzyneczki się pozbędzie. Wspomnieć należy, iż żaden z pozostałych kandydatów nie zobowiązywał się do takiego kroku, co niemało głosów księciu przysporzyło.
Ale teraz obietnica ta zdała mu się być pochopną. Bo raz, że jednak do skarbca nie spłyną już dukaty z grzywien, a dwa, że rezygnacja z urządzenia – bądź co bądź – poprawiającego bezpieczeństwo na traktach nie zostanie przez lud dobrze przyjęta.
Książę westchnął ciężko, wydobył małą piersióweczkę zmyślnie ukrytą w fałdach szaty i pociągnął tęgi łyk. Od razu mu się zrobiło przyjemniej, choć nadal nie miał pomysłu na rozwiązanie problemu szarej skrzyneczki. Zaczął więc nucić pod nosem pieśń znanych w królestwie bardów: „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco, a tam, gdzie to kretowisko, będzie stał mój bank”... Książę uważał, że ta pieśń mówi o nim i dlatego bardzo ją lubił. Ale śpiew nie pomógł w znalezieniu wyjścia z sytuacji.
– Do kroćset! – ryknął gromko Książę i zerwał się z siedziska. – Cóż to za diabelska sprawa z tą skrzynką, żem tak pusty we łbie!
Tu Książę walnął się kilka razy pięścią w czaszkę, aż echo poszło.
– Halo? Jest tam kto?!
Ale mózg nie odpowiedział, raczej skurczył się w sobie. Zniechęcony władca opadł z powrotem na tron. Bezwiednie wziął do ręki deseczkę z guzikami, nacisnął i uruchomił skrzyneczkę wizyjną. Zobaczył w niej jakowegoś męża, słusznej postury i łysego jak kolano, a wokół niego magiczne runy, świece, kule szklane i karty. „Wróżbita Maciej” – było napisane w lewym górnym rogu obrazka. A pod spodem numer, pod który można było wysłać swoje zapytanie. Książę Pan, nie wahając się ani chwili, złapał pudełeczko do porozumiewania się na odległość (kolejny nowomodny wynalazek) i szybko wystukał treść. Na odpowiedź nie czekał długo.
– Książę Pan Kobylandii, hmm... – rzekł wróżbita z obrazka i jakby (ale może tylko tak się Księciu zdawało) uśmiechnął się drwiąco. – Pyta mnie, jak postąpić z szarą skrzyneczką. Ciekawe, ciekawe... Zobaczmy, co mówią znaki.
Wróżbita potrząsnął jedną szklaną kulą, potem drugą i trzecią, przełożył kilka kart z prawej strony na lewą, zdmuchnął dwie świeczki i zrobił wielkie oczy. Na koniec rzekł w natchnieniu:
– Widzę... widzę... szara skrzynka we mgle się toczy...  nikt koło niej nie leży ni kroczy... czarnych znaków na ścianie jest mnogość... niechęć bije dokoła i wrogość... ale znaków natura tajemna... za nos wodzi, czarowna i zmienna...
– Ać, bujdy jakieś! – wykrzyknął Książę. Nic z tego nie pojmował, zezłościł się jeno na stracone dukaty za przesłane pytanie. Nacisnął guzik na deseczce i oczom jego ukazał się kolejny obraz: wielka komnata pełna ludzi, a na podwyższeniu przed nimi mąż, którego już nieraz widywał w skrzyneczce. Był to król wschodniego mocarstwa, potężnego, lecz podupadłego, gdzie zwykłym ludziom żyło się ciężko, ale władcę kochano nade wszystko. Właśnie przemawiał on do skrybów z różnych stron świata.
– Nasze królestwo jest dumne i wielkie jak niedźwiedź – mówił. – Mamy trudności, ale nie ze swojej winy. To świat zachodni przeciw nam działa i próbuje nas zniszczyć. Wszelako nie damy się i ze wszystkim poradzimy. Cały czas idzie ku lepszemu i tylko patrzeć, jak będziemy żyli dostatnio i szczęśliwie.
– Co on pieprzy? – wyrwało się Księciu. – Przecie każdy głupek wie, że to bzdury, a prawda jest zgoła inna! Kto mu uwierzy, chyba tylko ciemny lud w jego królestwie!
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Księcia olśniło. Już wiedział, co miał na myśli wróżbita i co powinien zrobić z szarą skrzyneczką. Usiadł czym prędzej za stołem, chwycił pióro i zaczął pisać:
„Ja, Książę Pan Kobylandii ogłaszam niniejszym, że odtąd szara skrzynka nie będzie już robić obrazków wozów drabiniastych. Ale nie znaczy to, że bezpieczeństwo poddanych nie leży mi na sercu, bo leży. Kontrolami na gościńcach niech się zajmą strażnicy królestwa, a nie księstwa. Ci ostatni będą od dzisiaj pod szkoły wysyłani, żeby dziatwę od podejrzanych typów chronić. Raz na tydzień będą pogadanki o bezpieczeństwie urządzać, a świadomość niedojrzałą kształtować. Wszystkim staruszkom z księstwa podania pisać będą i pomocą w sprawach biednych służyć, takoż łapać i karać tych, co śmietniki sobie robią gdzie popadnie. Tako rzekłem i niech tak się stanie. Podpisano: Miros, Książę Pan Kobylandii.”
– No, to wilk syty i owca cała! – zawołał Książę. – Obietnicy dotrzymałem, szarą skrzyneczkę wyrzuciłem z życia poddanych. A zarazem tak sprawę przedstawiłem, że nikt nie zarzuci mi braku dbałości o bezpieczeństwo w księstwie. Ach, te znaki, te znaki literowe, jakąż one moc mają zaiste! W każdą, jaką zechcę, prawdę je ułożę, a lud zaś uwierzy, bo ufa mi przecie!
I nie zastanawiając się zbytnio, Książę umieścił przemowę na swojej ścianie w skrzynce netowej. Na efekty nie trzeba było długo czekać – zaraz pojawiły się wpisy. Od Piotrosa („Znowuż ten!” – pomyślał Książę z irytacją), Androsa (tego, co w pierwszej turze elekcji kandydował był na urząd) i jeszcze paru innych. A prawie wszystkie – niestety! – nie po myśli Księcia. Ganili go za likwidację skrzynki, wytykali, że przykłada rękę do pogorszenia bezpieczeństwa na traktach i wcale, a wcale to nie chwalili jego pomysłów z latoroślami, staruszkami i śmieciami.
Książę Pan usiadł znękany na tronie i po raz drugi dzisiaj wyjął swoją ulubioną piersióweczkę. Kiedy pociągał z niej zdrowo, naszła go inna pieśń, przez innych trubadurów niegdyś wyśpiewana: „Znowu w życiu mi nie wyszło...” 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)