Od
dłuższego już czasu, rzec by można, od lat wielu, do księstwa Kobylandii – tak
jak i całego królestwa – spływały techniczne nowinki. Najpierw mogli sobie pozwolić
na nie jeno bogatsi książęta, ale powoli prawie w każdej chałupie stawały
najmarniej dwie nowoczesne, zazwyczaj w kolorze czarnym, skrzyneczki.
Pierwsza
z nich służyła tylko do oglądania – po uruchomieniu pokazywały się w niej
obrazki: a to baśnie jakoweś, a harce wesołe, a wieści z królestwa i świata.
Lud wielce sobie cenił ten wynalazek i wieczorami, kiedy się koło chałup
przechodziło, widziało się w oknach blask bijący od tychże skrzyneczek, zwanych
potocznie wizyjnymi.
Druga
skrzyneczka była o wiele bardziej skomplikowana. Można w niej było nie tylko
oglądać rzeczy przeróżne, ale samemu budować tam ściany specjalne, żeby na nich
pisać i obrazki umieszczać. A i to nie wszystko, bo jak kto chciał, mógł też z
innymi pogawędzić przez tę skrzyneczkę albo listy skrobać, a nawet daniny
płacić czy dobra nabywać wszelakie. Tego rodzaju urządzenia zwano skrzynkami
netowymi.
Książę
Pan chętnie korzystał z obu skrzyneczek. W pierwszej bywało, że znajdował
ukojenie po ciężkim dniu, oglądając co popadnie, ale też – co ważniejsze –
często zdarzało mu się przy okazji wpaść na jakieś genialne rozwiązanie
problemu, który go akurat trapił. Druga skrzyneczka była dla Księcia tyleż
użyteczna, co niezmiernie uciążliwa. Dzięki niej mógł pisać sążniste przemowy
do poddanych i pokazywać swe dobrotliwe oblicze, jednakowoż lud czynił to samo:
pisał, pisał i pisał, dopominał się o wypełnienie przedelekcyjnych obietnic, dopytywał o sprawy różnorakie, drążył,
męczył, domagał się wyjaśnień albo po prostu zamieszczał teksty władcy
nieprzychylne. Wcale się to Księciu nie podobało, ale niewiele mógł zrobić. I
tak był z siebie dumny, bo uważał, że zręcznie wykołował Bajarkę, która
poprosiła, żeby na jej opowiastki wydzielić kawałek ściany zamkowej i nazwać go
„Bajki z księstwa Kobylandii”. Książę, okazując niezwykłą wielkoduszność,
spełnił jej życzenie, miejsce wyznaczył, a jakże, tyle że dał mu miano
„Aktywność kulturalna w księstwie”. I był przekonany, że mało kto będzie tam
zaglądał w poszukiwaniu bajek. Sen z powiek spędzał mu też niejaki Piotros, bo
bez przerwy wypisywał na jego ścianie jakoweś swoje przemyślenia albo
niewygodne pytania zadawał. Ot, na przykład dowodził, że zamek nie jest Księcia
własnością, jeno wynajęty na kadencję. Oj, zezłościł tym władcę niemożebnie! Do
tego stopnia, że w dyspucie Książę Pan praktycznie się przyznał do używania
czarów przed elekcją (pozostało mu tylko mieć nadzieję, że nikt nie zwrócił na
to uwagi). A teraz znowu Piotros
rozczytywał pisaninę Księcia i pytał o plan pieniężny i dworskich urzędników...
Zaprawdę, czasem Książę miał już dosyć tego całego rządzenia Kobylandią...
Zwłaszcza
że była jeszcze trzecia skrzyneczka. Szara. Z okrągłym okiem pośrodku,
ustawiana na trójnogu po to, by robić obrazki wozom drabiniastym, kiedy zbyt
szybko jechały gościńcem. To dopiero była zgryzota...
Książę
Pan, choć ledwo minęło południe, już czuł się zmęczony. Od ponad godziny
siedział na tronie i myślał, jak wybrnąć z sytuacji. Wszystko przez te
nieszczęsne przedelekcyjne obietnice! Teraz wyrzucał sobie, że obiecał zbyt
wiele – choć mówiąc szczerze, było to duże niedopowiedzenie. Książę po prostu
obiecał wszystko. Wystarczyło, że ktoś się poskarżył na złą pracę urzędnika
dworskiego – książę Miros mówił: „Naprawimy to”. Ktoś inny wspomniał o
błotnistym i pełnym wykrotów gościńcu do wsi – książę odpowiadał:
„Wybrukujemy”. Jeszcze inny pytał o nowe pomosty do jeziora – oczywista, Miros
obiecywał: „Zbudujemy”. I tak dalej, i tak dalej... A skrzyneczką od wozów
drabiniastych pospólstwo wielce się interesowało. Nic dziwnego, boć przecie
niejeden poddany dostał z zamku pamiątkowy obrazek swojego wozu, podpisany
przez strażników księstwa i wzywający do zapłacenia grzywny. Dużo było szumu o
chowanie skrzyneczki po krzakach, żeby niewidoczną się zdała, jako też o samych
strażników, że ustawić jej dobrze nienauczeni albo śpią gdzieś z boku. Słysząc
te wszystkie lamenty, cóż mógł zrobić książę Miros? Nic, jeno obiecać, że jak
tylko na urząd trafi, skrzyneczki się pozbędzie. Wspomnieć należy, iż żaden z
pozostałych kandydatów nie zobowiązywał się do takiego kroku, co niemało głosów
księciu przysporzyło.
Ale
teraz obietnica ta zdała mu się być pochopną. Bo raz, że jednak do skarbca nie
spłyną już dukaty z grzywien, a dwa, że rezygnacja z urządzenia – bądź co bądź
– poprawiającego bezpieczeństwo na traktach nie zostanie przez lud dobrze
przyjęta.
Książę
westchnął ciężko, wydobył małą piersióweczkę zmyślnie ukrytą w fałdach szaty i pociągnął tęgi łyk. Od razu mu się zrobiło przyjemniej, choć nadal nie miał
pomysłu na rozwiązanie problemu szarej skrzyneczki. Zaczął więc nucić pod nosem
pieśń znanych w królestwie bardów: „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco, a
tam, gdzie to kretowisko, będzie stał mój bank”... Książę uważał, że ta pieśń
mówi o nim i dlatego bardzo ją lubił. Ale śpiew nie pomógł w znalezieniu
wyjścia z sytuacji.
– Do
kroćset! – ryknął gromko Książę i zerwał się z siedziska. – Cóż to za diabelska
sprawa z tą skrzynką, żem tak pusty we łbie!
Tu
Książę walnął się kilka razy pięścią w czaszkę, aż echo poszło.
–
Halo? Jest tam kto?!
Ale
mózg nie odpowiedział, raczej skurczył się w sobie. Zniechęcony władca opadł z powrotem na tron. Bezwiednie wziął do ręki deseczkę z guzikami, nacisnął i
uruchomił skrzyneczkę wizyjną. Zobaczył w niej jakowegoś męża, słusznej postury
i łysego jak kolano, a wokół niego magiczne runy, świece, kule szklane i karty.
„Wróżbita Maciej” – było napisane w lewym górnym rogu obrazka. A pod spodem
numer, pod który można było wysłać swoje zapytanie. Książę Pan, nie wahając się
ani chwili, złapał pudełeczko do porozumiewania się na odległość (kolejny nowomodny
wynalazek) i szybko wystukał treść. Na odpowiedź nie czekał długo.
–
Książę Pan Kobylandii, hmm... – rzekł wróżbita z obrazka i jakby (ale może
tylko tak się Księciu zdawało) uśmiechnął się drwiąco. – Pyta mnie, jak
postąpić z szarą skrzyneczką. Ciekawe, ciekawe... Zobaczmy, co mówią znaki.
Wróżbita
potrząsnął jedną szklaną kulą, potem drugą i trzecią, przełożył kilka kart z prawej strony na lewą, zdmuchnął dwie świeczki i zrobił wielkie oczy. Na
koniec rzekł w natchnieniu:
–
Widzę... widzę... szara skrzynka we mgle się toczy... nikt koło niej nie leży ni kroczy... czarnych
znaków na ścianie jest mnogość... niechęć bije dokoła i wrogość... ale znaków
natura tajemna... za nos wodzi, czarowna i zmienna...
–
Ać, bujdy jakieś! – wykrzyknął Książę. Nic z tego nie pojmował, zezłościł się
jeno na stracone dukaty za przesłane pytanie. Nacisnął guzik na deseczce i
oczom jego ukazał się kolejny obraz: wielka komnata pełna ludzi, a na
podwyższeniu przed nimi mąż, którego już nieraz widywał w skrzyneczce. Był to król
wschodniego mocarstwa, potężnego, lecz podupadłego, gdzie zwykłym ludziom żyło
się ciężko, ale władcę kochano nade wszystko. Właśnie przemawiał on do skrybów
z różnych stron świata.
–
Nasze królestwo jest dumne i wielkie jak niedźwiedź – mówił. – Mamy trudności,
ale nie ze swojej winy. To świat zachodni przeciw nam działa i próbuje nas
zniszczyć. Wszelako nie damy się i ze wszystkim poradzimy. Cały czas idzie ku
lepszemu i tylko patrzeć, jak będziemy żyli dostatnio i szczęśliwie.
– Co
on pieprzy? – wyrwało się Księciu. – Przecie każdy głupek wie, że to bzdury, a prawda jest zgoła inna! Kto mu uwierzy, chyba tylko ciemny lud w jego
królestwie!
I
nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Księcia olśniło. Już
wiedział, co miał na myśli wróżbita i co powinien zrobić z szarą skrzyneczką.
Usiadł czym prędzej za stołem, chwycił pióro i zaczął pisać:
„Ja,
Książę Pan Kobylandii ogłaszam niniejszym, że odtąd szara skrzynka nie będzie
już robić obrazków wozów drabiniastych. Ale nie znaczy to, że bezpieczeństwo
poddanych nie leży mi na sercu, bo leży. Kontrolami na gościńcach niech się
zajmą strażnicy królestwa, a nie księstwa. Ci ostatni będą od dzisiaj pod
szkoły wysyłani, żeby dziatwę od podejrzanych typów chronić. Raz na tydzień
będą pogadanki o bezpieczeństwie urządzać, a świadomość niedojrzałą
kształtować. Wszystkim staruszkom z księstwa podania pisać będą i pomocą w
sprawach biednych służyć, takoż łapać i karać tych, co śmietniki sobie robią
gdzie popadnie. Tako rzekłem i niech tak się stanie. Podpisano: Miros, Książę
Pan Kobylandii.”
–
No, to wilk syty i owca cała! – zawołał Książę. – Obietnicy dotrzymałem, szarą
skrzyneczkę wyrzuciłem z życia poddanych. A zarazem tak sprawę przedstawiłem,
że nikt nie zarzuci mi braku dbałości o bezpieczeństwo w księstwie. Ach, te
znaki, te znaki literowe, jakąż one moc mają zaiste! W każdą, jaką zechcę,
prawdę je ułożę, a lud zaś uwierzy, bo ufa mi przecie!
I
nie zastanawiając się zbytnio, Książę umieścił przemowę na swojej ścianie w
skrzynce netowej. Na efekty nie trzeba było długo czekać – zaraz pojawiły się
wpisy. Od Piotrosa („Znowuż ten!” – pomyślał Książę z irytacją), Androsa (tego,
co w pierwszej turze elekcji kandydował był na urząd) i jeszcze paru innych. A
prawie wszystkie – niestety! – nie po myśli Księcia. Ganili go za likwidację
skrzynki, wytykali, że przykłada rękę do pogorszenia bezpieczeństwa na traktach
i wcale, a wcale to nie chwalili jego pomysłów z latoroślami, staruszkami i śmieciami.
Książę
Pan usiadł znękany na tronie i po raz drugi dzisiaj wyjął swoją ulubioną
piersióweczkę. Kiedy pociągał z niej zdrowo, naszła go inna pieśń, przez innych
trubadurów niegdyś wyśpiewana: „Znowu w życiu mi nie wyszło...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)