niedziela, 1 marca 2015

4. Bajka o tym, jak Książę Pan przychylność ludu zdobywał

Koronacja Księcia Pana przebiegła bez zakłóceń. W wyznaczonym dniu na zamku pojawili się zaproszeni goście – wielmożowie ze wszystkich wiosek księstwa, dostojnicy kościelni i sporo zwykłej gawiedzi, co to zawsze lubi się ogrzać w blasku pańskiego światła. Książę przygotował swą mowę koronacyjną na piśmie, coby żadne nierozważne słowo mu się przypadkiem nie wyrwało. Przyuczeni wcześniej zwolennicy księcia odśpiewali parę pieśni pochwalnych i wznieśli okrzyki na cześć nowego władcy miłościwie odtąd panującego. Zabrakło co prawda hymnu królestwa, ale to nie zmartwiło zbytnio Księcia Pana. Bardziej był zawiedziony, że dostojnicy kościelni, do których zwrócił się z prośbą o błogosławieństwo, najwyraźniej się nie połapali, że w tym miejscu powinni wstać i doczepić mu aureolę do korony. „Może zapomnieli ją przynieść?” – pomyślał Książę – „Trudno. Jeszcze znajdzie się okazja, by tej czynności dopełnić.” A po uroczystości Książę był w tak wyśmienitym nastroju, iż zezwolił nawet, by Starszyzna pogawędziła sobie o planie pieniężnym Androsa. Zresztą miał już koncept, jak sobie z nim poradzi.
Dzień po koronacji Książę Pan ostro zabrał się do pracy. Od samego rana nękał nadwornego Magika, żeby wyczarował tę przyobiecaną ludowi ścianę do pisaniny. „Niech tam sobie pospólstwo bazgroli ile zechce” – myślał – „Szkody mi tym żadnej nie uczyni, boć wiadomo, że każden jeden plecie co mu się we łbie wykluje, a nawet jak prawdę powie, to pośród gąszczu gryzmołów nikt tego i tak nie zauważy. Zaś przychylność ludzką sobie zjednam, żem obietnicy dotrzymał najrychlej jak mogłem. A koszta tegoż – żadne...” Książę uśmiechnął się szeroko i pochwalił w myśli swoją przebiegłość.
Kiedy już sprawa ściany była załatwiona (od razu pojawiły się na niej podziękowania od ludu, nawet Bajarka ciepłe słowo wyrzekła, jednakowoż w tym jej zapisie władca Kobylandii wyczuwał jakąś cierpką nutę), Książę Pan zwołał do wielkiej sali wszystkich dworskich urzędników, by oznajmić im, co i jak teraz będzie. Zaciekawieni dworzanie pozasiadali cichutko na twardych krzesłach i czekali. Tymczasem Książę wodził oczyma dookoła, świdrując ich wzrokiem. Jednego prześwidrował na wylot, ale tenże był tak przejęty, że nawet tego nie zauważył.
– Najpierwej witam was wszystkich w moim – od dzisiaj – zamku i ogłaszam, iż wraz ze mną nowe porządki tu nastaną – rzekł Książę. – Będę każdemu jednemu na ręce spoglądał i miarkował, czy jest mi przydatny. Jak tylko spostrzegę, że nie robi tego, co każę albo karku nie zgina w ukłonie, na zbity pysk wywalę! Wiem już o dwóch takich, którzy niepochlebnie się o mnie wyrażają – niech się mają na baczności! Ale i reszcie się przyjrzę! Co najmniej paru z was jest mi zbędnych, więc nie ostaniecie się wszyscy na urzędach, o nie!
Cisza na sali była taka, że gdyby muchy o tej porze roku nie spały, toby ich brzęczenie najmniejsze słyszeć się dało. Na urzędników padł blady strach i nawet ci, co to ich pracy nic zarzucić nie można było, pomyśleli, że odtąd niczego i nikt pewien być nie może.
– No, a teraz do roboty! – Książę Pan klasnął w dłonie i wielce kontent z siebie opuścił salę. Pamiętał dobrze, jak przed elekcją dochodziły doń skargi ludu na urzędników – że się lenią, że nie potrafią spraw załatwić albo z nowoczesnych skrzyneczek korzystać. Był całkowicie pewien, iż jeszcze dziś przed wieczorem w każdym domu w Kobylandii będzie się mówiło tylko o tym, jakie zmiany na zamku się szykują. I, rzecz jasna, wychwalało Księcia Pana.
Na następny dzień Książę Pan zwołał Starszyznę na Specjalne Obrady. Od dziesięciu dni zasiadał już przecie na urzędzie, a wciąż nie ustalono, jaką rentę miesięczną ze skarbca księstwa będzie z tego tytułu otrzymywał. No i był jeszcze ten plan Androsa, z którym rozprawić się należało bez zbędnej zwłoki.
Główny Starszy otworzył obrady i wyliczył, o czym kolejno będzie się mówić. Najsampierw wielmożowie z wielkiego księstwa Poznalandii opowiedzieli wszystko o planie pieniężnym Androsa – bo to oni, biegłymi będąc w sztuce budowania takich planów i wynajęci przez księcia, stworzyli owo dzieło. Jak tylko skończyli, zwolennicy Księcia Pana zarzucili ich pretensjami: to niedobre, tamto też, a tu się coś nie zgadza et cetera. I choć wielmożowie nie ulękli się tych ataków i na wszelkie pytania dawali odpowiedzi, Książę patrzył z lubością, jak jego ludzie rwą się do wypełniania wcześniej przykazanych instrukcji. Na widowni siedziała grupka gapiów i choć w większości byli to poplecznicy władcy, wiadomym było, że rozpowiedzą po całym księstwie, co słyszeli i widzieli, a na tym Księciu zależało najbardziej. Kiedy wielmożowie z Poznalandii opuścili salę, Książę Pan wstał z tronu i zrobił to, na co szykował się od początku obrad.
– W zgodzie z paragrafem 43 punkt pierwszy Statutu Księstwa Kobylandii, w którym jasno stoi, że ten, kto wnosi pod obrady Starszyzny projekt uchwały, może go wycofać zanim zacznie się głosowanie, swoim majestatem wnoszę o wycofanie planu Androsa – rzekł uroczyście.
Na sali zapadła cisza, a Starsi popatrywali na siebie nawzajem skonfundowani. Jakże to być może? Ale już po chwili Główny Starszy przyznał:
– To prawda, Książę, twoim prawem jest wycofanie tegoż projektu, jako że wnoszącym go jest urząd Księcia Pana, a nieważnym jest osoba jako taka, która ów urząd pełni. Wobec powyższego decyduję, iż dłużej o planie Androsa rozprawiać nie będziemy.
Książę Pan zatarł ręce. „Ha!” – pomyślał z satysfakcją. – „Patrzajcie jeno i uczcie się, matołki, jak się politykę robi! A to jeszcze nie koniec!”
Nikt nie zwrócił uwagi, że choć Książę mógł wnosić o wycofanie planu Androsa z obrad, to zgodnie z prawem królewskim, do którego księstwo Kobylandii również musiało się stosować, Starszyzna powinna w głosowaniu wyrazić swą zgodę na owoż wycofanie. Główny Starszy albo się pogubił (w końcu na stanowisku jeszcze nie okrzepł), albo zapomniał, albo też nie chciał pamiętać o takim drobiazgu.
A Książę Pan dopiero się rozkręcał. Dwa następne projekty były powiązane z pierwszym i skoro ów został wycofany, dysputy o nich nijakiego sensu nie miały, lecz Książę nakazał, by rozmowy się odbyły. Miał bowiem w tym swój cel – chciał pokazać, kto tu rządzi. Gawiedź na widowni aż rumieńców na licach dostawała, kiedy Książę rugał Starszych niczym marnego pachołka (oczywista, jeno tych od Androsa).
– Sznur na szyję sobie, pani, kręcisz! – krzyczał do Starszej Czes. – Zgadzasz się, by gościniec do wsi twojej brukowany był za cztery lata?! Ja ci go wybrukuję, nim księżyc w pełnię dwanaście razy się obróci!
– W planie stoi, iż pożyczkę od lichwiarza brać chcecie! Pięć milionów! Nie dość, że w skarbcu księstwa dziura na sążeń, to jeszcze pożyczka?!
Książę nie zamierzał ujawniać (a kto planu nie czytał, ten nie wiedział), że to było jedyne i najmądrzejsze wyjście, żeby finanse księstwa porządkować, zaś ponad połowa pożyczki miała spłacić inną pożyczkę (na gorszych warunkach udzieloną). Najważniejsze, że brzmiało złowieszczo i oskarżycielsko, Starsi – nie wiedzieć czemu – nie protestowali, a widownia prawie kwiczała z zachwytu. Tymczasem Książę Pan był w swoim żywiole. Popatrzył na Starszego Kristosa i zakrzyknął:
– Ty analfabeto, baranie, ciemniaku, durniu, entropio, frajerze, gamoniu, h... – obrzucał go wyzwiskami na kolejne litery alfabetu. Przy „h” się zawahał, bo pierwsze słowo, jakie przyszło mu na myśl, pisało się przez „ch” i było brzydkie, więc ze względu na publikę postanowił go nie wymawiać. Liczył też, że ani Kristos, ani reszta słuchających nie zna wyrazu „entropia”, a nawet jeśli zna, to co najwyżej się zdziwi. – Przychodzisz do mnie i jakieś wasze pogadanki mi ujawniasz na temat mojej renty ze skarbca? A cóż to ma być?
– Ty arbuzie, buraku, cebulo, dynio, estragonie, fasolo, grucho, h... – odszczeknął się Starszy Kristos, poszedł jednakowoż w klimaty owocowo-warzywno-ziołowe. I też zatrzymał się przy „h”, bo pierwsze słowo, jakie przyszło mu na myśl, pisało się przez „ch” i wcale nie było owocem ni warzywem. Niestety, Kristos mówił szeptem i do siebie, więc nikt inny tego nie usłyszał.
O tym, jak Książę zbeształ najstarszego członka Rady, jakby ten był jakimś chłystkiem, nawet w bajce przykro wspominać.
– Wszystkie projekty wycofuję, tak samo jak pierwszy – rzekł na koniec Książę Pan, uśmiechając się od ucha do ucha i robiąc ukłon w stronę widowni. Ta, zachwycona, już nie mogła się doczekać, żeby iść i opowiedzieć krewnym i sąsiadom, cóż to za władca mądry i sprytny, że tak sobie ze Starszyzną poczynał.
Na koniec trzeba było jeszcze uchwalić rentę miesięczną dla Księcia Pana. Starsza Agnes zaproponowała, aby pobory Księcia wyznaczyć nie najniżej, ale też nie najwyżej, najlepiej tak pośrodku sum, jakie przewiduje prawo królewskie. Jednakowoż pozostali Starsi dziwnie się nie kwapili, by wyrazić swą aprobatę. Wreszcie wstał Główny Starszy i rzekł:
– Proponuję, by renta miesięczna Księcia Pana była prawie najwyższa i wynosiła tyleż samo, co miał książę Andros na tym urzędzie i poddaję tę propozycję pod głosowanie.
Trudno w to uwierzyć, ale wszyscy Starsi skwapliwie podnieśli ręce... Jedynie Starsza Agnes wstrzymała się od głosu. I tak oto, w czasie, gdy skarbiec księstwa świecił pustkami, Kobylandia ustanowiła swemu władcy taką rentę, o jakiej żaden książę w promieniu wieluset kilometrów pomarzyć nie może...
Książę Pan opuścił salę obrad wielce zadowolony. „No! Dobra nasza!” – myślał. – „Wszystko poszło po mojej myśli! Po prawdzie trochę szkoda, że plan Androsa został wcześniej ujawniony, bo mógłbym doń wpisać kilka poprawek i przedstawić jako swój, ale i temu zaradzę. Przecie potrafię! Zrobię nowy plan i zawrę w nim mniejsze wydatki z tytułu mojej renty. Potem sporządzę tylko projekt uchwały i każdy, nawet największy mój przeciwnik, będzie musiał powiedzieć, że dobro księstwa stawiam nad swe własne! A lud mnie umiłuje, że ho, ho...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)