Koronacja Księcia Pana
przebiegła bez zakłóceń. W wyznaczonym dniu na zamku pojawili się zaproszeni
goście – wielmożowie ze wszystkich wiosek księstwa, dostojnicy kościelni i
sporo zwykłej gawiedzi, co to zawsze lubi się ogrzać w blasku pańskiego światła.
Książę przygotował swą mowę koronacyjną na piśmie, coby żadne nierozważne słowo
mu się przypadkiem nie wyrwało. Przyuczeni wcześniej zwolennicy księcia
odśpiewali parę pieśni pochwalnych i wznieśli okrzyki na cześć nowego władcy
miłościwie odtąd panującego. Zabrakło co prawda hymnu królestwa, ale to nie
zmartwiło zbytnio Księcia Pana. Bardziej był zawiedziony, że dostojnicy
kościelni, do których zwrócił się z prośbą o błogosławieństwo, najwyraźniej się
nie połapali, że w tym miejscu powinni wstać i doczepić mu aureolę do korony.
„Może zapomnieli ją przynieść?” – pomyślał Książę – „Trudno. Jeszcze znajdzie
się okazja, by tej czynności dopełnić.” A po uroczystości Książę był w tak
wyśmienitym nastroju, iż zezwolił nawet, by Starszyzna pogawędziła sobie o
planie pieniężnym Androsa. Zresztą miał już koncept, jak sobie z nim poradzi.
Dzień po koronacji Książę
Pan ostro zabrał się do pracy. Od samego rana nękał nadwornego Magika, żeby
wyczarował tę przyobiecaną ludowi ścianę do pisaniny. „Niech tam sobie
pospólstwo bazgroli ile zechce” – myślał – „Szkody mi tym żadnej nie uczyni,
boć wiadomo, że każden jeden plecie co mu się we łbie wykluje, a nawet jak
prawdę powie, to pośród gąszczu gryzmołów nikt tego i tak nie zauważy. Zaś
przychylność ludzką sobie zjednam, żem obietnicy dotrzymał najrychlej jak
mogłem. A koszta tegoż – żadne...” Książę uśmiechnął się szeroko i pochwalił w
myśli swoją przebiegłość.
Kiedy już sprawa ściany była
załatwiona (od razu pojawiły się na niej podziękowania od ludu, nawet Bajarka
ciepłe słowo wyrzekła, jednakowoż w tym jej zapisie władca Kobylandii wyczuwał
jakąś cierpką nutę), Książę Pan zwołał do wielkiej sali wszystkich dworskich
urzędników, by oznajmić im, co i jak teraz będzie. Zaciekawieni dworzanie pozasiadali
cichutko na twardych krzesłach i czekali. Tymczasem Książę wodził oczyma
dookoła, świdrując ich wzrokiem. Jednego prześwidrował na wylot, ale tenże był
tak przejęty, że nawet tego nie zauważył.
– Najpierwej witam was
wszystkich w moim – od dzisiaj – zamku i ogłaszam, iż wraz ze mną nowe porządki
tu nastaną – rzekł Książę. – Będę każdemu jednemu na ręce spoglądał i
miarkował, czy jest mi przydatny. Jak tylko spostrzegę, że nie robi tego, co
każę albo karku nie zgina w ukłonie, na zbity pysk wywalę! Wiem już o dwóch
takich, którzy niepochlebnie się o mnie wyrażają – niech się mają na baczności!
Ale i reszcie się przyjrzę! Co najmniej paru z was jest mi zbędnych, więc nie
ostaniecie się wszyscy na urzędach, o nie!
Cisza na sali była taka, że
gdyby muchy o tej porze roku nie spały, toby ich brzęczenie najmniejsze słyszeć
się dało. Na urzędników padł blady strach i nawet ci, co to ich pracy nic
zarzucić nie można było, pomyśleli, że odtąd niczego i nikt pewien być nie
może.
– No, a teraz do roboty! –
Książę Pan klasnął w dłonie i wielce kontent z siebie opuścił salę. Pamiętał
dobrze, jak przed elekcją dochodziły doń skargi ludu na urzędników – że się
lenią, że nie potrafią spraw załatwić albo z nowoczesnych skrzyneczek
korzystać. Był całkowicie pewien, iż jeszcze dziś przed wieczorem w każdym domu
w Kobylandii będzie się mówiło tylko o tym, jakie zmiany na zamku się szykują.
I, rzecz jasna, wychwalało Księcia Pana.
Na następny dzień Książę Pan
zwołał Starszyznę na Specjalne Obrady. Od dziesięciu dni zasiadał już przecie
na urzędzie, a wciąż nie ustalono, jaką rentę miesięczną ze skarbca księstwa
będzie z tego tytułu otrzymywał. No i był jeszcze ten plan Androsa, z którym
rozprawić się należało bez zbędnej zwłoki.
Główny Starszy otworzył
obrady i wyliczył, o czym kolejno będzie się mówić. Najsampierw wielmożowie z
wielkiego księstwa Poznalandii opowiedzieli wszystko o planie pieniężnym
Androsa – bo to oni, biegłymi będąc w sztuce budowania takich planów i wynajęci
przez księcia, stworzyli owo dzieło. Jak tylko skończyli, zwolennicy Księcia Pana
zarzucili ich pretensjami: to niedobre, tamto też, a tu się coś nie zgadza et
cetera. I choć wielmożowie nie ulękli się tych ataków i na wszelkie pytania
dawali odpowiedzi, Książę patrzył z lubością, jak jego ludzie rwą się do
wypełniania wcześniej przykazanych instrukcji. Na widowni siedziała grupka
gapiów i choć w większości byli to poplecznicy władcy, wiadomym było, że
rozpowiedzą po całym księstwie, co słyszeli i widzieli, a na tym Księciu
zależało najbardziej. Kiedy wielmożowie z Poznalandii opuścili salę, Książę Pan
wstał z tronu i zrobił to, na co szykował się od początku obrad.
– W zgodzie z paragrafem 43
punkt pierwszy Statutu Księstwa Kobylandii, w którym jasno stoi, że ten, kto
wnosi pod obrady Starszyzny projekt uchwały, może go wycofać zanim zacznie się
głosowanie, swoim majestatem wnoszę o wycofanie planu Androsa – rzekł
uroczyście.
Na sali zapadła cisza, a
Starsi popatrywali na siebie nawzajem skonfundowani. Jakże to być może? Ale już
po chwili Główny Starszy przyznał:
– To prawda, Książę, twoim
prawem jest wycofanie tegoż projektu, jako że wnoszącym go jest urząd Księcia
Pana, a nieważnym jest osoba jako taka, która ów urząd pełni. Wobec powyższego
decyduję, iż dłużej o planie Androsa rozprawiać nie będziemy.
Książę Pan zatarł ręce.
„Ha!” – pomyślał z satysfakcją. – „Patrzajcie jeno i uczcie się, matołki, jak
się politykę robi! A to jeszcze nie koniec!”
Nikt nie zwrócił uwagi, że
choć Książę mógł wnosić o wycofanie planu Androsa z obrad, to zgodnie z prawem
królewskim, do którego księstwo Kobylandii również musiało się stosować, Starszyzna
powinna w głosowaniu wyrazić swą zgodę na owoż wycofanie. Główny Starszy albo
się pogubił (w końcu na stanowisku jeszcze nie okrzepł), albo zapomniał, albo
też nie chciał pamiętać o takim drobiazgu.
A Książę Pan dopiero się
rozkręcał. Dwa następne projekty były powiązane z pierwszym i skoro ów został
wycofany, dysputy o nich nijakiego sensu nie miały, lecz Książę nakazał, by
rozmowy się odbyły. Miał bowiem w tym swój cel – chciał pokazać, kto tu rządzi.
Gawiedź na widowni aż rumieńców na licach dostawała, kiedy Książę rugał
Starszych niczym marnego pachołka (oczywista, jeno tych od Androsa).
– Sznur na szyję sobie,
pani, kręcisz! – krzyczał do Starszej Czes. – Zgadzasz się, by gościniec do wsi
twojej brukowany był za cztery lata?! Ja ci go wybrukuję, nim księżyc w pełnię
dwanaście razy się obróci!
– W planie stoi, iż pożyczkę
od lichwiarza brać chcecie! Pięć milionów! Nie dość, że w skarbcu księstwa
dziura na sążeń, to jeszcze pożyczka?!
Książę nie zamierzał ujawniać
(a kto planu nie czytał, ten nie wiedział), że to było jedyne i najmądrzejsze
wyjście, żeby finanse księstwa porządkować, zaś ponad połowa pożyczki miała
spłacić inną pożyczkę (na gorszych warunkach udzieloną). Najważniejsze, że brzmiało
złowieszczo i oskarżycielsko, Starsi – nie wiedzieć czemu – nie protestowali, a
widownia prawie kwiczała z zachwytu. Tymczasem Książę Pan był w swoim żywiole.
Popatrzył na Starszego Kristosa i zakrzyknął:
– Ty analfabeto, baranie,
ciemniaku, durniu, entropio, frajerze, gamoniu, h... – obrzucał go wyzwiskami
na kolejne litery alfabetu. Przy „h” się zawahał, bo pierwsze słowo, jakie
przyszło mu na myśl, pisało się przez „ch” i było brzydkie, więc ze względu na
publikę postanowił go nie wymawiać. Liczył też, że ani Kristos, ani reszta
słuchających nie zna wyrazu „entropia”, a nawet jeśli zna, to co najwyżej się
zdziwi. – Przychodzisz do mnie i jakieś wasze pogadanki mi ujawniasz na temat
mojej renty ze skarbca? A cóż to ma być?
– Ty arbuzie, buraku,
cebulo, dynio, estragonie, fasolo, grucho, h... – odszczeknął się Starszy
Kristos, poszedł jednakowoż w klimaty owocowo-warzywno-ziołowe. I też zatrzymał
się przy „h”, bo pierwsze słowo, jakie przyszło mu na myśl, pisało się przez
„ch” i wcale nie było owocem ni warzywem. Niestety, Kristos mówił szeptem i do
siebie, więc nikt inny tego nie usłyszał.
O tym, jak Książę zbeształ
najstarszego członka Rady, jakby ten był jakimś chłystkiem, nawet w bajce przykro
wspominać.
– Wszystkie projekty
wycofuję, tak samo jak pierwszy – rzekł na koniec Książę Pan, uśmiechając się
od ucha do ucha i robiąc ukłon w stronę widowni. Ta, zachwycona, już nie mogła
się doczekać, żeby iść i opowiedzieć krewnym i sąsiadom, cóż to za władca mądry
i sprytny, że tak sobie ze Starszyzną poczynał.
Na koniec trzeba było
jeszcze uchwalić rentę miesięczną dla Księcia Pana. Starsza Agnes
zaproponowała, aby pobory Księcia wyznaczyć nie najniżej, ale też nie najwyżej,
najlepiej tak pośrodku sum, jakie przewiduje prawo królewskie. Jednakowoż
pozostali Starsi dziwnie się nie kwapili, by wyrazić swą aprobatę. Wreszcie
wstał Główny Starszy i rzekł:
– Proponuję, by renta
miesięczna Księcia Pana była prawie najwyższa i wynosiła tyleż samo, co miał
książę Andros na tym urzędzie i poddaję tę propozycję pod głosowanie.
Trudno w to uwierzyć, ale wszyscy
Starsi skwapliwie podnieśli ręce... Jedynie Starsza Agnes wstrzymała się od
głosu. I tak oto, w czasie, gdy skarbiec księstwa świecił pustkami, Kobylandia
ustanowiła swemu władcy taką rentę, o jakiej żaden książę w promieniu wieluset
kilometrów pomarzyć nie może...
Książę Pan opuścił salę
obrad wielce zadowolony. „No! Dobra nasza!” – myślał. – „Wszystko poszło po
mojej myśli! Po prawdzie trochę szkoda, że plan Androsa został wcześniej
ujawniony, bo mógłbym doń wpisać kilka poprawek i przedstawić jako swój, ale i
temu zaradzę. Przecie potrafię! Zrobię nowy plan i zawrę w nim mniejsze wydatki
z tytułu mojej renty. Potem sporządzę tylko projekt uchwały i każdy, nawet
największy mój przeciwnik, będzie musiał powiedzieć, że dobro księstwa stawiam
nad swe własne! A lud mnie umiłuje, że ho, ho...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę nie używać słów powszechnie uznanych za obraźliwe :)